poniedziałek, 18 kwietnia 2016

1.30 - Oczekiwanie




Andy westchnął, opierając się dłońmi o okrągły stół. Znajdował się w czarnym namiocie, a wokół w terenie tłoczyła się jego armia, a także garstka Buntowników. Nie wiedział, jak, ale przekonał ich do pomocy. Głównym argumentem była Leah, jednak pomagali mu, a to liczyło się najbardziej. Przetarł oczy pięściami, kręcąc głową sam do siebie. Dlaczego do tego wszystkiego dopuścił?

- Proroku - rozbrzmiał głos.

Brunet odwrócił się w stronę wejścia namiotowego; w progu stał Ryan, który okropnie nalegał do dołączenia się w ich - jak to określał - misji samobójczej. Andy zauważył, że młodszy brat Leah powoli przestawał być chłopcem i zamieniał się w mężczyznę, chociaż jego twarz nadal pozostawała łagodna. Spostrzegł też, jak kręcił się wokół Mii i nie podobało mu się to, jednak to nie było problemem Proroka. Jego jedynie obchodziła Leah i ich nienarodzone dziecko, nic więcej. 

- Ryan - kiwnął głową. - Dlaczego tu przyszedłeś?
- Ludzie zastanawiają się, jaki jest plan. Nadal nam niczego nie zdradziłeś.

Prorok westchnął ponownie i zaplótł dłonie na plecach, zaczynając chodzić nerwowo po namiocie. Jego wielki plan ograniczał się do rzuconych słów podczas ostatniej narady z Wild Ones, kiedy uznali, że najprostszy sposób będzie najlepszy. Oczywistym było, że to mogło im nie wyjść i wtedy nie mieli nawet najgłupszego planu B.

- Muszą jedynie wiedzieć, że ich prawdziwa walka zacznie się po wejściu do środka. Nic więcej.

Ryan kiwnął głową, jednak nie wyszedł z namiotu, co Andy dostrzegł dopiero po paru długich sekundach. Był zbyt rozproszony przez Svarta, który przenikał przez czarny materiał, wisząc do góry nogami i robiąc w powietrzu anioła, co zwykle robiło się na śniegu. Ten bóg wojny chodził za Prorokiem przez cały czas i nie dawał mu spokoju, ciągle zrzędząc pod nosem. Kiedy Andy zapytał, czy nie mógłby dać mu chwili wytchnienia, Svart odrzekł: "gdybyś nie pozwolił na uprowadzenie mojej Wybranej, z pewnością to do niej gadałbym przez cały dzień". To sprawiało go tylko jeszcze bardziej rozgniewanym.

- Dlaczego jeszcze tu jesteś? - zapytał Andy, ponownie skupiając się na Ryanie.
- To moja siostra, Proroku - powiedział w końcu, krążąc spojrzeniem po namiocie. - Chcę... sam nie wiem.
- Mów.
- Po prostu boję się o nią. I czasem wydaje mi się, że, paradoksalnie, jesteś jedyną osobą, która mogłaby to zrozumieć.

Andy odgarnął nerwowo swoje czarne włosy, które ostatnio urosły bardziej niż powinny. Od kiedy miał Leah, to ona się tym zajmowała i czuł, że jeśliby poprosił kogoś innego o przycięcie kosmyków, to byłoby zaprzeczeniem istnienia tamtej rudej dziewczyny. A to było ostatnim, czego chciał.

- Ryan... - mruknął, kręcąc głową. - Zrobię wszystko, by ją stamtąd wyciągnąć. Masz moje słowo.
- Wiem, że mam - odparł natychmiast. - Chodzi o to, że po prostu mam dziwne odczucia. Zawsze... Wy, jako Wild Ones, stanowiliście nasze zagrożenie, więc żyłem z tym uczuciem całe lata, jednak teraz, kiedy Leah jest tak bezpośrednio zagrożona... nie wiem, co ze sobą zrobić.

Prorok poczuł ukłucie w sercu, ponieważ Ryan miał rację; przez wiele lat to on był głównym zagrożeniem dla Leah i jej młodszego brata. 

- Woah, ten mały wie, jak urazić w miły sposób - zakpił rozbawiony Svart. 

Andy spojrzał gniewnie na boga wojny, którego twarz zawisła do góry nogami przez oczami Proroka. 

- No nie patrz tak na mnie, wspaniały strategu. Dzieciak ci wygarnął i tyle.

Chciał mu odpowiedzieć, jednak nie miał zamiaru mówić Ryanowi, że Svart tu był; wtedy Prorok stawał się pośrednikiem między ich dwójką i musiał mówić, co bóg wojny w danym momencie powiedział. A jeśli tego nie zrobił, duch przenikał przez jego ciało ręką, nogą lub w chwili porywu własną głową, a to nie było najlepszych uczuciem na świecie. 

- Czy masz do mnie jakąś jeszcze sprawę? - zapytał, kierując te słowa do Ryana.
- Och, nie ignoruj mnie, Proroku, wiszę przed tobą i to dosłownie! Chociaż, czekaj, jeśli tak bardzo lubisz brak niedomówień w czyichś wypowiedziach, to spójrz na to!

Andy spojrzał na boga ponownie, który już ustawił się normalnie. Poruszył ręką gwałtownie, a dym pojawił się z jego palców, tworząc sznur zawieszony na szubienicy. Svart powiesił się na pętli, wystawiając dramatycznie język i przewracając oczami, przez co było widać jedynie białka. Prorok pokręcił na to głową ze zrezygnowaniem.

- No spójrz, wiszę dla ciebie!

Zignorował go, skupiając się na Ryanie.

- Nie, myślę, że to już wszystko. Mam nadzieję, że, uch, odzyskamy Leah - rzucił Ryan.

Westchnął z ulgą, kiedy szatyn wyszedł z jego namiotu, więc skupił się ponownie na Svarcie. Szubienica zniknęła, a zamiast niej pojawiły się różowe motyle, które krążyły obok głowy Andy'ego. Odgonił je ręką jak irytujące owady, a bóg wojny jęknął z niezadowoleniem.

- Gardzisz moją miłością, Proroku?
- Przysięgam, że spalę tę twoją niebieską różę, jeśli nie przestaniesz - zagroził.
- Aw, nie mógłbyś tego zrobić - zacmokał bóg wojny.
- Niby dlaczego? - zapytał, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

Svart usiadł po turecku w powietrzu, poprawiając swoje sterczące do góry włosy, przybierając jeszcze szerszy uśmiech. 

- Bo wtedy zabiłbyś moją ukochaną Wybraną - przewrócił oczami. - Jej życie zależy teraz od tej róży i należy do mnie.
- O czym ty mówisz?
- Ach, Proroku - westchnął teatralnie. - To cena bycia Valgt. Jeśli ktoś ją zabije lub moją różę, kiedy Wybrana nadal legalnie oddycha, wtedy ona staje się podobnym do mnie bogiem i dryfuje przez wieczność między nicością, nosząc swoje niewidzialne łańcuchy.
- Czyli staje się drugim wydaniem ciebie? 
- Jesteś taki prosty w słowach - zacmokał znowu. - Zero dramatyzmu.

Nie skomentował tego. Jedynie sięgnął po długi sztylet i przepasał go przez pasek spodni.

- A więc chodźmy, bogu wojny. To czas na odzyskanie Leah.
- Wreszcie gadasz do rzeczy, Proroku.


***


- Andy! Andy, zaczekaj!

Krzyk skutecznie zatrzymał kroki Proroka. Obejrzał się za ramię, natrafiając na Jinxxa, którego nie potrafili znaleźć. Chcieli wyruszać, a bez niego nie mogli opuścić ich obozu, ponieważ cała piątka Wild Ones była potrzebna do natarcia na siedzibę wroga. Właśnie przez to Andy był niemożliwie rozdrażniony i nie potrafił sobie znaleźć żadnego miejsca. 

- Jinxx, do cholery jasnej, gdzieś się podziewał? - zapytał gniewnym, ale stosunkowo cichym głosem.
- Znalazłem coś i musiałem to najpierw sprawdzić. Uwierz mi, że spodoba ci się to.
- No więc? - ponaglił go.

Jinxx wyciągnął z tylnej kieszeni zwiniętą w rulon kartkę i podał ją Prorokowi. Szybko to rozwinął i zaczął patrzeć na rysunek, tak naprawdę nie wiedząc, czym to było.

- Co to jest? - warknął w końcu.

Mężczyzna uśmiechnął się do niego w diabelski sposób i wskazał pewne miejsce na rysunku. Andy powiódł tam swoim wzrokiem, marszcząc brwi. Zauważył tam jakiś narysowany prostokąt i wiele rozwidleń linii, które zapełniały całą kartkę.

- To, Proroku, jest nasze niespodziewane wejście.




Od autorki: Kończymy ten biznes, moi drodzy. Przewiduję jeszcze rozdział lub dwa, idk, pomysły na tę historię uleciały ze mnie. Zapraszam TUTAJ, ponieważ to obecnie główne miejsce, gdzie możecie znaleźć mnie i coś, co piszę. Mam wam tyle do powiedzenia! Na początku - widziałam (i trzymałam za rękę, yeah) Skitsa, który tutaj niezbyt mógł wam przypaść do gustu xD Byłam na ich koncercie z siostrą, kuzynem i jego kolegą, który w sumie stał się moim crushem, więc help. W czerwcu idę na koncert Bring Me The Horizon i Counterfeit i szukam towarzystwa, tak szczerze ;-; Serce mi pękło przez ślub Andy'ego, ponieważ - to moje zdanie - ale nienawidzę Juliet. To znaczy, idk, nie znam jej, ale to, jak się zachowuje w mediach i jak bardzo żeruje na sławie innych, aż boli dupa, serio. Jestem w trakcie egzaminów gimnazjalnych i zamiast się uczyć na matmę, ja nadrabiam braki na The Prophet. Wiem, że znowu krótkie. Enjoy the view!

sobota, 13 lutego 2016

1.29 - Radykalność




Obudziłam się z ogromnym bólem głowy i szczękaniem kości w plecach. Jęknęłam, unosząc się na dłoniach. Leżałam na boku, co niezbyt odpowiadało mojemu brzuchowi. Instynktownie objęłam go rękami, a ruch w środku dał mi znać, że wszystko było w porządku. No, prawie wszystko.

Wstałam, zaciskając zęby z bólu. Rozejrzałam się wokoło, marszcząc brwi. Leżałam na ziemi, chociaż mogłabym nazwać to coś pode mną resztą materaca. Był stary i zakurzony, a po moich plecach prawie od razu przewędrowały dreszcze na myśl, jakie robaki mogłabym spotkać w tym... czymś. Gdzie byłam? Otaczały mnie brzydkie ściany i zardzewiałe kraty. Podeszłam do nich na drżących nogach. Ile spałam? Wszystko mnie bolało, co zapewne miało znaczyć, że długo.

Ścisnęłam kraty, czując pod palcami wodę, która spływała z sufitu. Rozejrzałam się w miarę możliwości, natrafiając na inne małe więzienia. Opadłam na kolana ze zmęczenia, moje nogi drżały i na dłuższą metę nie potrafiłam na nich ustać. Usiadłam na piętach, patrząc przed siebie. W jednej z cel zauważyłam paru Buntowników, w kolejnej osoby z armii Wild Ones.

- Dzięki Bogu, obudziłaś się! - usłyszałam.

Spojrzałam w prawo, na celę w rogu. Znajdowały się tam Mia i Suz, a w kolejnej Sammi i Cassie. One też tu wylądowały? Cholera, co się działo? Pamiętałam tylko pojawienie się cieni i ostatni wzrok, który posłałam Svartowi. Potem była wielka pustka i nie potrafiłam się skupić na kolejnych wydarzeniach. Co mnie ominęło? Napadli na siedzibę Wild Ones... Andy! Co z Andy'm? Czy wszystko było z nim dobrze?

- Gdzie my jesteśmy? - zapytałam cicho, ściskając kraty.
- W więzieniu F.E.A.R.'a, nie pamiętasz? Cienie porwały nas, kiedy reszta odwracała uwagę Wild Ones.
- Straciłam kontakt z rzeczywistością, kiedy zaczęły mnie gdzieś ciągnąć - westchnęłam, odpowiadając smutnej Mii. - Jak długo tu jesteśmy?
- Już dwa dni.

Zakrztusiłam się śliną.

- Dwa? - powtórzyłam, na co kiwnęła głową.

Byłam nieprzytomna dwa długie dni. Jak mogło się to stać? Westchnęłam, opierając czoło o okropne kraty, przymykając oczy. Nie wytrwałam tak długo, ponieważ usłyszałam szybkie i mocne kroki stalowych butów. Oczywiście, mówiąc stalowych, prawdopodobnie nieco przesadzałam, ale co z tego? Ne myślałam trzeźwo, to wszystko... uderzyło we mnie.

- Wstawaj! - usłyszałam niski głos, przez który otworzyłam oczy.

Jakiś mężczyzna w czarnym płaszczu z dużym kapturem zaczął otwierać zamek w mojej celi. Posłusznie wstałam, czując się nieco zdezorientowana. Zawiązał na moich nadgarstkach grube sznury, prychając na widok mojego znaku. Już zdążyłam o nim zapomnieć. Szarpnął mnie za ramię, prowadząc w stronę jakiś drzwi, a ja rozglądałam się chaotycznie, natrafiając na te wszystkie współczujące spojrzenia. Chryste, gdzie oni mnie prowadzili?

- Gdzie idziemy? - zapytałam mimowolnie, patrząc w górę na mężczyznę, który krył twarz w cieniu.
- Zamknij się i idź szybciej - warknął, znowu szarpiąc moje przedramię.

Już bez słowa stawiałam szybsze kroki, gdzieś po drodze tracąc swój dech. Wchodziliśmy jakimiś krętymi schodami, a moja kondycja nigdy nie była na dobrym poziomie, szczególnie podczas ciąży. Właśnie dlatego już po dwudziestu stopniach mój oddech przyspieszył, jednak mężczyzna nie przejął się tym. Czułam się jak po przejściu stu pięter, jednak były to jedynie trzy.

Mijaliśmy wiele par drzwi, by zatrzymać się przy tych na samym końcu korytarza, który tworzył kwadrat. Mężczyzna otworzył przede mną wejście i wepchnął do środka, a ja cudem utrzymałam swoją równowagę. Powstrzymałam jęk bólu, rozmasowując swoje ramię. Prawdopodobnie jutrzejszego dnia będę miała na nim siniaki w kształcie palców.

Zamarłam nagle, kiedy z cienia wyszła sylwetka człowieka. Patrzył na mnie przez chwilę, a potem zsunął kaptur z głowy, ukazując czarne włosy, bladą twarz, szalone oczy i zaschniętą krew na ustach, która nie wyglądała na należącą do niego. O mój Boże. To był on. F.E.A.R.

- Moja droga Leah - zacmokał, zaplatając palce przed sobą. - Tak długo czekałem, by ugościć cię w swoich skromnych progach.
- C...co? - jęknęłam, czując we własnym umyśle szaleństwo. Nic nie rozumiałam.

Zaśmiał się ochryple, jakby nie robił tego od długiego czasu. Brzmiał na wariata, który pragnął zniszczyć świat. Cóż, właśnie tego chciał, patrząc na to z każdej perspektywy.

- Na początku nie wydawałaś się taka ważna - westchnął, a ja zmarszczyłam brwi.
- O... o czym mówisz? - zapytałam, patrząc dokładnie na dwa kroki, które postawił w moją stronę.

Zacmokał i to było okropnym dźwiękiem dla moich uszu i umysłu.

- No dalej, Leah, wydawałaś się być mądrą dziewczyną - powiedział, a ja się skrzywiłam. Westchnął, a potem zaczął mówić: - Prorok wziął cię znikąd i nie podejrzewałem, że okażesz się ważna. Lecz oto stoisz przede mną, z węzłami na nadgarstkach i najważniejszą kartą przetargową we własnym łonie.

Nie. Nie, nie, nie. Moje dziecko. Czy to o nie mu chodziło? Cholera jasna, potrzebuję pomocy! Skup się, Leah, nie możesz być nieogarnięta w takim momencie.

- Chcesz zabrać moje dziecko? - wyjąkałam.
- Och, nie, nie, Leah - zacmokał. Znowu. - Chcę je zabić.

O Chryste.

- Myślisz, że ci na to pozwolę? - zapytałam z odwagą, która okazywała się jedynie w moim głosie, nie umyśle.
-  Nie potrzebuję twojego pozwolenia, uwierz mi.
- Dlaczego chcesz to zrobić? - wychrypiałam po chwili.

Pokręcił głową na boki z psychicznym uśmiechem.

- Och, jak miło, że pytasz! - powiedział entuzjastycznie, klaszcząc w dłonie. - To całkiem proste. Początkowo chciałem zabić ciebie, lecz Prorok... cóż, prawdopodobnie nie wzruszyłoby to nim jakoś mocno. Lecz potem usłyszałem o jego dziecku, które rośnie w tobie i, o tak, to wydało się idealnym celem. Widzisz, krew Proroka ma coś, czego od zawsze chciałem. Zabicie jego potomka da mi właśnie tę rzecz.

To było takie chore. Czy to sen? Proszę, niech to okaże się snem. Chciałam obudzić się we własnym łóżku, przy odrobinie szczęścia z Andy'm u boku, który pocałowałby moje czoło i ewentualnie rzuciłby parę dwuznacznych rzeczy. Mogłabym wrócić nawet do początku naszej historii, byle nie tkwić tutaj.

- Ale zabicie tego dziecka tak po prostu nie byłoby tym, czego chcę. Widzisz, potrzebuję do tego... zaklęcia i tych prawie niepotrzebnych rysunków na ziemi - westchnął. - Poświęcę to dziecko i przy okazji ciebie, ponieważ dlaczego miałbym czekać, aż je urodzisz?
- Po co to robisz? - zapytałam cicho i przez chwilę myślałam, że mnie nie usłyszał.
- To proste, droga Leah. Chcę uzyskać swoją nieśmiertelność i resztę mocy, które Prorok mi odebrał. Jednak, najważniejsze, chcę nowego porządku na świecie! Chcę pozbyć się Wild Ones i ty mi w tym pomożesz. Na późniejszym rytuale. Mam nadzieję, że dobrze spędziłaś swoje życie, ponieważ dzisiejszy dzień jest twoim ostatnim.




Od autorki: Okropnie krótkie, po okropnie długiej nieobecności, okropnie przejściowy i okropnie o niczym. Mam dla was parę informacji/próśb/nazywajcie to, jak chcecie. Zapraszam TUTAJ i liczę na to, że nie zrazicie się głównym bohaterem, liczę, że zagłosujecie >>>TUTAJ<<< na trzeci blog w "Blog miesiąca" i wielka informacja. The Prophet powoli dobiega końca! Wiem, że ta historia nigdy nie była i nie będzie idealna, ale od początku wkładałam w nią całe serce i mimo braku weny będę tęsknić za Andy'm i Leah. Jednak - bez zmartwień! Przybędę z nową historią i tu tworzy się pytanie do was: wolelibyście opowiadanie fantasy, czy takie, hm... normalne? Mam nadzieję, że jeszcze istniejecie na tym blogu i ktokolwiek skomentuje.