środa, 16 kwietnia 2014

1.05 - Stolica Podziemi




Byłam przerażona. Po raz pierwszy w życiu tak bardzo się bałam. Szłam tuż za Andy`m, który asekuracyjnie trzymał mnie za nadgarstek, przyciągając mocno do swojego ciała w geście dominacji. Po raz pierwszy byłam mu wdzięczna za to, że podkreślał do kogo należę. 

Nigdy nie przypuszczałam, że znajdę się w centrum Podziemi. Nie, to nie była żadna piwnica ani nic takiego, ale... miasto. Miasto pod ziemią. Miasto potworów. Miasto odmieńców. To właśnie tu miały swoje korzenie historie Vaelów, Filthy`ów, Niebieskiego Wojownika,  F. E. A. R.  i Wild Ones. To tutaj wszystko się zaczęło. 

Mijaliśmy, tak naprawdę, zwyczajnie wyglądających ludzi. Ale nie byli zwyczajni, byli chorzy psychicznie. Zabijali dla zabawy, gwałcili z nudów, torturowali przez zły humor. Najgorsze, że to w Podziemiach traktowali jak coś normalnego. A to wcale nie było normalne. 

Czułam na sobie zboczone spojrzenia. Mężczyźni świdrowali mnie spojrzeniem, ignorując swoje partnerki. Jedyne, o czym marzyłam, to ucieczka stąd z krzykiem. W pewnym momencie chciałam to zrobić, ale mocny uścisk Andy`ego nie pozwolił mi na to. 

Prorok, jakby wyczuł moje zdenerwowanie, przyciągnął mnie mocno do siebie, przez co zrównałam z nim krok. Oplótł mnie swoją dłonią w talii, przyciągając mocno do siebie. Położył rękę na moim biodrze, ściskając je silnie i zdecydowanie. Po raz pierwszy nie czułam tak dużego bólu przez strach, który powoli zanikał. Wiedziałam, że przy nim nic mi nie grozi i, owszem, mogło to być trochę nienormalne, ale i prawdziwe. Andy dawał mi bezpieczeństwo, którego teraz tak bardzo potrzebowałam.

- Po co tutaj przyszliśmy? - zapytałam cicho, nie chcąc mu się dzisiaj niczym narażać.

Był moją ścianą oddzielającą od tych wszystkich morderców i zboczeńców. Nie chciałam, by się na mnie zdenerwował, bo wtedy z pewnością bezpieczeństwo zniknęłoby. A to było ostatnie, czego pragnęłam. Dlatego analizowałam każde pojedyncze słowo, które chciałam wymówić. 

Andy spojrzał na mnie z dziwnym uśmieszkiem, jakby ten gest miał wszystko tłumaczyć. A nie tłumaczył nic. Nie wiedziałam, czy mi odpowie, ale liczyłam na to, że jednak tak. Byłam bardzo ciekawskim człowiekiem i niewiedza zjadała mnie od środka. 

- Dowiesz się w swoim czasie, Leah - mruknął cicho, zacieśniając uścisk na moim biodrze. 

Świetnie, dowiem się w swoim czasie, to naprawdę dużo mi pomogło. Czułam się źle, nie na miejscu. Nawet nie wiedziałam, gdzie jestem, do cholery! To znaczy, zdawałam sobie sprawę z tego, że w samej stolicy Podziemi, ale gdzie dokładnie? W jakiej dzielnicy? Na jakiej ulicy?

Stolica Podziemi tak naprawdę nazywała się Ostagarem. Ładna nazwa, prawda? Neutralna. Szkoda, że miasto takie nie było. Ostagar to bardzo zdradliwe miejsce. Jeśli chce się jeszcze żyć, nie można wychodzić z domu, gdy zrobi się ciemno. Strażnicy zabijają żebraków czy jakiś "turystów", przez co jeszcze bardziej czułam się zagrożona. A co z władcą tego wszystkiego? Cóż, on chodził na dziwki. Nie dbał o Ostagar, a jedynie o swój skarbiec i własne potrzeby. Chodzą pogłoski, że jeśli jakiś strażnik spotka samotną dziewczynę, kobietę czy nawet małą dziewczynkę na ulicy, zabiera ją natychmiast do władcy, który robi sobie z takiej osoby prywatną prostytutkę. Najgorsze jest to, że nikt im nie próbuje pomóc.

Świat się stoczył, a z nim ludzie. Wszyscy, którzy mieli w sobie choć trochę dobra, zginęli. Zostali brutalnie zabici, a na ich miejscu pojawiły się złe osoby, które czerpały od innych, a nie dawały nic. Ziemia jest zepsuta, pełna trucizny i bagna. I nic z tym nie można już zrobić. Nic.

- Gdzie my jesteśmy? - zadałam pytanie po dwudziestu minutach drogi. 

Andy nie zwrócił na mnie uwagi, kiedy przed nami stanął jakiś mężczyzna. Na oko miał jakieś sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Był ogolony na łyso, a jego mięśnie napinały czarny podkoszulek. Tatuaż węża ciągnął się na szyi mężczyzny aż do ramienia. Uśmiechnął się chciwie, pokazując żółte zęby. Czarne oczy skanowały mnie, jakbym była jakąś rzeczą. Poczułam dreszcze obrzydzenia na plecach, na co Andy, o ile to możliwe, przyciągnął mnie jeszcze bliżej. 

- Przyprowadziłeś ją dla króla? - śmiech mężczyzny rozbrzmiał w moich uszach. 

Dla króla? Jakiego króla? Zacisnęłam w pięści skórzaną kurtkę Proroka, niezdarnie obejmując go, przy okazji trochę ukrywając się za jego plecami. Bałam się tego typa bardziej niż Andy`ego czy kogokolwiek innego. Miałam szczerą nadzieję, że nie spotkam tu kogoś gorszego.

- Spierdalaj, Lucky, dziewczyna jest moja. Poza tym, on nie jest królem - warknął Andy. 

Lucky zaśmiał się, jakby Prorok powiedział jakiś zabawny żart, a ja znowu poczułam ciarki na plecach. Niech on już sobie pójdzie. Z wahaniem przytuliłam swój policzek do torsu Andy`ego, nadal ściskając w pięści kawałek jego kurtki. 

- Musisz się jeszcze wiele nauczyć, Biersack. W każdym bądź razie, lepiej żeby ten rudzielec był dla króla, bo mam na nią ochotę - powiedział, akcentując słowo "król".

Na mojej twarzy wykwitło obrzydzenie. Serce rozpoczęło szaleńczy bieg, jakby Prorok faktycznie przyprowadził mnie tu, by przekazać w ręce tego króla, władcy czy jak go nazywają. Ale nie po to tutaj przyszliśmy. Prawda? Mój Boże, lepiej nie. Nigdy nie wierzyłam, ale teraz zacznę się chyba modlić.

Andy uniósł brew, zagryzając szczękę. Jego zęby zazgrzytały nieprzyjemnie przez złość, która go ogarnęła. Lucky ułożył swoje ręce na piersi, obserwując bacznie bruneta. W sekundę ogarnęło mnie niezwykłe zimno, a Prorok jeszcze bardziej mnie objął, przez co chłód prawie zniknął. To było... dziwne.

- Zejdź. Mi. Z. Drogi - wycharczał, marszcząc brwi.

Mężczyzna zgiął się, jakby walcząc z ogromnym ciężarem na plecach, po czym zrobił dwa chwiejne kroki na bok, dzięki czemu mieliśmy wolne przejście. Andy pociągnął mnie w dalszą drogę, ruchem ręki otwierając drzwi, jakby odganiał muchę. Zmarszczyłam brwi, jak on to zrobił?

- Pospiesz się, Leah.

Przyspieszyłam tempo, przez co mój chód przeradzał się w trucht, by choć trochę zrównać z nim krok. Wbiegłam za Prorokiem po krętych schodach, nie do końca będąc pewna, czy dobrze robię idąc za nim. Z tego, co zrozumiałam, byliśmy blisko tego władcy, prawda?

Ponownie ruszył ręką, a na jego twarzy wykwitła wściekłość. Wszystkie drzwi dookoła nas zaczęły się otwierać, na co drgnęłam wystraszona. Kobiece piski ogłuszały mnie, ale Andy`ego nie bardzo to obchodziło. Przez te wszystkie półnagie dziewczyny w pokojach czułam się, jakbym była w burdelu, dosłownie. Głowa zaczęła pulsować, a nogi odmówiły posłuszeństwa, w chwili, gdy Prorok zatrzymał się. Odetchnęłam z ulgą, by w następnej sekundzie oddech uwiązł mi w gardle na widok przede mną.

Obrzydzenie ogarnęło mnie całą, a nieprzyjemne dreszcze przebiegły po plecach. Przeniosłam szybko swoje spojrzenie na plecy Andy`ego ozdobione dużą naszywką "Prophet". Potrząsnęłam głową na boki, próbując pozbyć się z pamięci tego obrzydliwego widoku. Mężczyzna, na oko po czterdziestce, pieprzył jakąś nastolatkę, po której policzkach spływały duże łzy. Płakała, nie chciała tego. Prychnęłam w myślach, ganiąc się za to. Jasne, że nie chciała, kto by sobie czegoś takiego życzył?

- Andy - warknął mężczyzna, po chwili śmiejąc się i cmokając z dezaprobatą. - Niegrzeczny Andy, nie nauczyłeś się, że nie wolno przeszkadzać w zapewnianiu sobie potomstwa?

Wychyliłam się trochę zza jego pleców, patrząc na mężczyznę. Ubrał na siebie jakieś dresowe spodnie, ale to nie on mnie interesował. Przeniosłam wzrok na skuloną dziewczynę w kącie, która okrywała się prześcieradłem. Szlochała w materiał, a jej makijaż zostawiał za sobą czarne smugi na kościstych policzkach. Była naprawdę ładna; miała brązowe włosy sięgające ramion, niebieskie błyszczące oczy, mały nosek i pełne usta. Jej geny idealnie nadawały się dla potomstwa, pomyślałam gorzko.

- Och, to prezent dla mnie? - krzyknął wesołym tonem mężczyzna, wskazując na mnie.

Andy wepchnął mnie jedną ręką za siebie, zerkając na mnie przez sekundę. W jego oczach błysnął gniew, ale nie był on skierowany na mnie, wręcz przeciwnie. Troska przemknęła przez jego zimne tęczówki, ale szybko zniknęła. Spojrzał twardo na mężczyznę, a ja powoli domyślałam się, kim mógł być. W końcu, Lucky wspominał coś o "królu", więc to może on?

- Jeśli ją tkniesz, obiecuję, że odetnę ci kutasa - warknął Andy. - Jest moja, słyszysz? To mój znak nosi, nie twój.

Jego rozmówca zaśmiał się sztucznie, kiedy ja skanowałam jego sylwetkę wzrokiem. Był obrzydliwy, odpychający. Nie należał do najchudszych ani najmłodszych. Oceniłam go na czterdzieści lat głównie po niewielkiej ilości zmarszczek na twarzy, ale wyglądał na o wiele więcej przez siwiejące włosy i przymglone brązowe oczy. Jego klatkę piersiową ozdabiały dość odpychające srebrne włoski ciągnące się aż do linii gumki od dresowych spodni.

- Andy, Andy, Andy, naprawdę niczego się nie nauczyłeś. - Mężczyzna zrobił dwa kroki do przodu, a Prorok wystawił lewą rękę w bok, jakby to miało mnie odgrodzić. - Mało mnie obchodzą te twoje znaki.

Biersack zaśmiał się, na co drgnęłam. Ten prosty dźwięk miał tak wiele jadu, że mężczyzna przed nim już dawno powinien umierać. A to tymczasem ja umierałam z bezsilności, strachu i niebezpieczeństwa. Chciałam stąd uciec, ale wiedziałam, że bez Andy`ego nie mogę się nigdzie ruszyć.

- Zobaczymy, co powiesz, kiedy spróbujesz jej dotknąć.

Nie miałam pojęcia, do czego prowadzi ta dziwna wymiana zdań na temat mojej "przynależności" do Andy`ego, ale dziwne przeczucie, że źle to się skończy, nękało mnie od nowa i od nowa. Zmarszczyłam brwi, łapiąc w pięść skórzaną kurtkę Proroka, to było chyba moim dziwnym przyzwyczajeniem.

- To jest jakaś bitwa, chłopcze? Ona jest nagrodą?
- Udław się - warknął, a zdenerwowanie Andy`ego było czuć naokoło niego.
- Po co tu przyszedłeś? - zapytał mężczyzna, gwałtownie zmieniając temat.
- Muszę porozmawiać z Natashą.




Kim była Natasha? Pochodziła z Rosji, wnioskując po jej akcencie. Ale co robiła tutaj? W Europie było o wiele lepiej, zero Wild Ones ani tym podobnych, zero walk i wojen. Właściwie tam prawie nic się nie zmieniło, nie tak, jak w Ameryce. Z tego, co usłyszałam od Andy`ego, uciekła z kraju przez prawo, które złamała. Dziwiło mnie to, ponieważ... cóż, w Rosji praktycznie nie było żadnego prawa.

Uważałam Natashę za piękną kobietę. Miała blond włosy sięgające do ramion, duże zielone oczy, podłużną i chudą twarz, a do tego uroczy nos, chyba trochę dziecinny. Mimo tych wszystkich szczegółów była cholernie seksowna. Czułam się przy niej jak dziesięciolatka, która próbuje ładnie wyglądać, jednak nie do końca jej to wychodzi. To było nieco przygnębiające. Zżerała mnie jakaś głupia zazdrość przez jej pociąg seksualny, w końcu, nawet ja to potrafiłam dostrzec, coś musiało być na rzeczy.

Westchnęłam cicho, kręcąc się niezręcznie, przygnieciona ciężarem męskiego ramienia. Andy obejmował mnie mocno, jakby bojąc się, że ucieknę. Nonsens, przecież mam ten cholerny znak, za pomocą którego może kontrolować każdy mój ruch, prawda? 

Staliśmy w mieszkaniu Natashy, która kręciła się po małej piwnicy. Zbierała różne buteleczki z dziwnymi kwiatami i płynami, które niezbyt zachęcały do patrzenia. Nie miałam pojęcia, co ja tu robię, co my tu robimy. Po co Andy mnie tu przyprowadził?

- Och, znalazłam! 

Cichy pisk Natashy dotarł do moich uszu, kiedy chwyciła szóstą buteleczkę w swoje dłonie, by po chwili postawić je wszystkie na drewnianym blacie. Schyliła się, by sięgnąć po jakąś miskę i tłoczek, który nasza znachorka używała do rozdrabniania leczniczych roślin. 

- Musi tu podejść, Andy - mruknęła Natasha. 

Chodziło o mnie, a ja to wiedziałam od razu po jej słowach. Prorok pociągnął mnie stanowczo do kobiety, a potem zrobił dwa kroki w tył, warcząc do mnie nieprzyjemnie, bym stała na miejscu. Rozkazywał mi jak jakiemuś psu, a ja poddawałam się temu, zbyt przerażona, by się ruszyć czy sprzeciwić.

Natasha uniosła dłonie wewnętrzną stroną do miski, a malutkie kwiaty i liście zaczęły się unosić, krążąc po chwili wokół mnie. Przyspieszały coraz bardziej, a chłodny wiatr owiał moją sylwetkę, wprawiając w ruch rude włosy i luźną czarną bluzkę. Pociągnęłam palcami rękawy skórzanej kurtki, przygryzając wargę. Tylko nie panikuj, Leah...

Upadłam na kolana, czując obezwładniający ból w całym ciele. Zaćmił mój umysł i sprawność ruchową, pozostawiając głos... Natashy. Potrząsnęłam głową na boki, nie do końca w to wierząc. Ona nie poruszała ustami, dało się to zobaczyć. Przez sekundę widziałam Ryana, jednak równie szybko zniknął, kiedy blondynka w mojej głowie odezwała się:

- Powiedz to. Powiedz, kim on jest i gdzie się ukrywa. Powiedz to.

Jej szept owinął się wokół mnie, a ból zyskał jeszcze więcej sił. Krzyknęłam, chociaż może siedziałam cicho? Nie wiedziałam tego. Twarz Ryana zamajaczyła mi pod zamkniętymi powiekami, a ja dzielnie walczyłam ze łzami.

- Nie poddawaj się temu, Leah, to czar, zły czar. Chcą mnie znaleźć i zabić, nie pozwól im na to - mówił, a ja wierzyłam. Wierzyłam, bo znałam zamiary Wild Ones. Chcieli zabić wszystkich z Rebels Army, a ja nie pozwolę na morderstwo mojego brata. Chociaż jego obronię. 

Nieprzyjemnie uczucie uformowało się w moim brzuchu i gardle, wprawiając mnie w dziwne zakłopotanie. Nie lubiłam tego, to tak, jakby emocje ściskały mnie od środka, miażdżąc płuca. Łapałam drżące oddechy, skupiając się, by utrzymać słowa na wodzy. Nie oddam im Ryana, nigdy.

- Powiedz to, nie duś tego w sobie i tak się dowiem. Powiedz, gdzie on jest.

Głos Natashy owinął się wokół mnie, raniąc nieprzyjemnie ciało i umysł. Albo tylko umysł? Nie byłam pewna, już niczego nie byłam pewna. Mózg wysyłał mi sprzeczne znaki i emocje, nie wiedziałam, co się ze mną działo. 

Skupiłam się, połączyłam siły swojego umysłu i duszy. Dłonie zwinęły się w pięści, długie paznokcie wbijały się w wewnętrzną stronę ręki aż do krwi, bluzka swobodnie unosiła się, ukazując mój brzuch przez wiatr wytworzony dziwnym zielskiem, a oczy świeciły gniewem i troską o Ryana. 

- Nie! - krzyknęłam, a to cholerstwo opadło na ziemię w sekundę. Natasha straciła równowagę, podpierając się szybko o drewniany stół. - Nie - powtórzyłam zdecydowanym głosem. 

Zmarszczyłam brwi, kiedy blondynka wyprostowała się, zgarniając pojedyncze pasma włosów za ucho, kiedy zakryły jej pole widzenia. Byłam zła, wrogość budowała się w moim wnętrzu, prosząc o upust emocji. Potrzebowałam walki. 

Walka była moją największą zaletą. Od dzieciństwa przygotowali mnie do niej i potrafiłam zrobić broń z wszystkiego, dosłownie. Podeszłam do niej zdecydowanym krokiem, chwytając w dłoń nóż. Nie interesowało mnie, skąd się tu wziął, po prostu ścisnęłam go w dłoni i zamachnęłam się, robiąc długą ranę na brzuchu Natashy. Metal wypadł mi z ręki, a ja obserwowałam, jak krew wypływała z jej rany na podłogę. Krzyk Andy`ego przedarł się przez moją głowę, przez co spojrzeniem powędrowałam na niego. Był zdenerwowany, cholernie wściekły. Zaczął iść w moją stronę, a ja... spanikowałam.

Nigdy nie biegłam tak szybko. Wybiegłam stamtąd, wiedziałam, że nie ruszy za mną, by zająć się krwawiącą Natashą. Stukot moich trampek rozbrzmiewał po pustych korytarzach, a mocne stąpanie po schodach sprawiało mi ogromny ból głowy. Wypadłam na świeże powietrze, ciesząc się z tego, że uwolniłam się od tego domu. 

Jakiej ona użyła magii? Jakiej ja użyłam magii? To była magia? Co się ze mną działo? Spojrzałam w górę, przymykając oczy. Starałam się unormować rozszalałe bicie serca i przyspieszony oddech. Dziwne uczucie zniknęło, zostawiając natłok myśli. Co ja zrobiłam, do cholery?

- Gdzie się wybierasz, kochanie?

Otworzyłam gwałtownie oczy, a jedyne, co zobaczyłam, to duży tatuaż węża. Cholera.




Od autorki: Witam po... szesnastu dniach? Dodaję rozdział strasznie późno, ale mam nadzieję, że wszyscy go jutro znajdą. Macie już wolne? Ktoś pisze egzaminy? W sumie, rozdział fajnie mi się pisało, chociaż miałam pewien postój w tej sytuacji z władcą i potem z Natashą. No, jakoś tak nasza Leah zaczyna się stawiać, oby tak dalej, dziewczyno! :D W ogóle, muszę nadrobić u was parę blogów, soo, nie stresujcie się, że jeszcze czegoś nie skomentowałam, na razie to wszystko ogarniam :D Wybaczcie jakiekolwiek błędy, życzę miłej nocy, do następnego, xx.

wtorek, 1 kwietnia 2014

1.04 - Historie bardziej i mniej prawdziwe




Przełknęłam powoli ślinę, zamierając. Kompletnie nie miałam pojęcia, co mu odpowiedzieć. Skąd wiedział? Jak się dowiedział? Czy teraz stracę Ryana? Tylko nie to, został mi jedynie brat, nie mogą go odebrać.

Chłód ogarnął moje ciało, a ja zmarszczyłam brwi, skąd ta nagła zmiana pogody? Spojrzałam w niebo, które zniknęło za ciemnymi, prawie czarnymi, chmurami. Przeniosłam swój wzrok na Andy`ego. Oddech miał przyspieszony, a oczy wściekłe. Biała para, którą wydychał, otaczała go, tworząc intrygujący kontrast z jego włosami i makijażem. Lodowate spojrzenie paraliżowało mnie, a umysł zatracił się.

Ból w klatce piersiowej, to jedyne, co czułam. Nie mogłam oddychać. Zimno zniknęło, chociaż całe moje ciało drżało. Strach odszedł, chociaż przed oczami cały czas miałam Ryana. Nawet deszcz nie miał znaczenia, chociaż drażnił mój znak.

Naciągnęłam rękawy skórzanej kurtki, starając się wyprzeć z pamięci to, co znajdowało się na lewym przedramieniu. Andy zmarszczył brwi, przymrużył oczy i warknął coś, czego nie zrozumiałam, a rana zapiekła nieprzyjemnie. Po raz kolejny ranił mnie za bycie człowiekiem.

- Z. Kim. Do. Cholery. Byłaś? - warknął, a ja skuliłam się w sobie.
- Skąd ten pomysł, że się z kimś spotkałam? - wychrypiałam.

Jeszcze bardziej zmrużył oczy, a ja zmarszczyłam brwi. Musiałam mu pokazać, że byłam sama, nawet, jeśli mijało się to z prawdą. Nie może się dowiedzieć o Ryanie, nie pozwolę mu go skrzywdzić. Nigdy do tego nie dopuszczę, choćbym miała zginąć. Ale co to wtedy da? Przecież, kiedy zabije mnie, będzie miał wolną rękę, będzie mógł zrobić mu to, co zechce.

Prorok podszedł do mnie, schylając się, by dorównać mojemu niskiemu wzrostowi. Obserwował mnie uważnie, patrząc prosto w oczy, szukając tam czegoś. Ale czego? Sekretu, tajemnicy, kłamstwa?

Tak naprawdę nigdy nie poznałam jego umiejętności. Nazywali go Prorokiem, co pewnie nawiązywało do jednego z jego darów. No właśnie, tylko jednego. Wiedziałam, że ta piątka mężczyzn potrafi więcej niż to, o czym słyszałam. Mieli o wiele więcej mocy, chociaż nigdy otwarcie tego nie potwierdzili. Ani nie zaprzeczyli. To już dawało wiele do myślenia, prawda?

- Wracamy do domu, Leah. Teraz - warknął znowu, mocno ściskając moje lewe przedramię.

Zacisnęłam zęby, by jęk bólu nie uciekł z mojego gardła. Nie pokazywałam po sobie żadnych emocji, po prostu szłam za nim, prawie wyłamując sobie szczękę przez siłę, jakiej używałam do złączenia jej. Droga, którą przebyliśmy wydawała się znacznie krótsza. Może nie było różnicy, chociaż ja ją odczuwałam?

Nie do końca potrafiłam wyłapać szczegóły z tego, co się działo. W pierwszej chwili stałam na lodowatej trawie, a w drugiej siedziałam na łóżku, na które Andy rzucił mnie, jakbym była jego kurtką, a potem wyszedł, zamykając za sobą drzwi na klucz.

Westchnęłam cicho, po czym usadowiłam się wygodniej, po turecku, opierając plecami o ramę, która była dziwnie miękka. Przymknęłam powieki, zrzucając z siebie skórzaną kurtkę. Wygięłam palce, a kości strzeliły, co dało mi jakąś popieprzoną ulgę.




Wspomnienia to dobra rzecz. A wspomnienia historii, które opowiadał Tamlen to jedna z lepszych rzeczy. Brakowało mi tego staruszka. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, czy go pojmali, zabili. Nie miałam pojęcia, czy nadal żył, funkcjonował. Gdybym wierzyła w Boga, modliłabym się o niego. Boga nie ma - powtarzał zawsze. I miał rację. Niektórzy wierzą w niego dość ślepo, wierzą w odkupienie i wieczną łaskę po śmierci. Wierzą, że mają swoje własne miejsce w niebie, wierzą w każde słowo Kościoła. Ale ja nie należę do takich osób. Tamlen do nich nie należał. Moi rodzice nie należeli. Połowa Rebels Army nie należała. Religia była zawsze największym problemem w naszych szeregach. Jedni zawsze krzyczeli "dajmy się zabić, Bóg nas przyjmie i pobłogosławi!", a inni uciszali fanatyków, mówiąc to, co ja powtarzałam sobie za każdym razem w myślach "Boga nie ma, za to jest Wild Ones, z którymi trzeba walczyć!".

Pamiętam pewną historię, którą Tamlen opowiadał, kiedy o to prosiłam. Uwielbiałam ją, chociaż wcale nie powinnam. Ale fascynowała mnie. Byłam dzieckiem i nie potrafiłam odróżnić dobra od zła, a Tamlen nigdy mi w tym nie pomagał, bo dla niego nie było ani tego, ani tego. Nie wierzył w żadną z tych rzeczy, tylko w odpowiednie wybory człowieka i te trochę mniej.

Dawno temu (a przynajmniej tak twierdził Tamlen), za górami, za lasami (albo gdzieś tutaj, to było bardziej możliwe) żył pewien ród. Ród Vaelów. Była to rodzina szlachetna i chwalebna, z własną historią i dużą dumą. Wywodzili się z armii Wild Ones, którzy kiedyś, w chwale Vaelów, byli dobrzy i jednoczyli się między sobą, by pokonać F.E.A.R.  W tej, jakże dumnej, ale i pomocnej, rodzinie ważniejsze były kobiety. Mężczyzn spychano na drugi plan i uważano ich za potrzebnych tylko po to, by zapłodnili dziedziczki Vaelów. Zapewniali potomków swoim matkom, siostrom, a nawet córkom. Zasady panujące w tym rodzie były surowe, ale skuteczne. Chcieli zachować czystą postać mocy, którą posiadały kobiety i tylko taki układ mógł im to zapewnić. Nie zakazywali im miłości do kobiet lub mężczyzn, którzy nie należeli do potomków Vaelów, ale nie mogli mieć z nimi ani jednego dziecka. Niestety, pewien zbuntowany dziedzic, Sebastian Vael, nie był wystarczająco ostrożny i jego partnerka zaszła w ciążę. Zwrócili się o pomoc do piątki Wild Ones, pradziadów obecnych władców, a ci dali im schronienie i zapewnili bezpieczeństwo. Sami na tym utracili, chociaż uważali, że zyskali. Vaelowie chcieli zabić dziecko, które nigdy nie powinno powstać, ale nie udało im się to. W akcie zemsty, Wild Ones zabiło wszystkich mężczyzn z rodu, zostawiając jedynie kobiety i plugawą rodzinę. Dopiero później zrozumieli, że popełnili ogromny błąd.

Tak właściwie, po co były potrzebne dziedziczki rodu Vaelów? I to jeszcze Wild Ones? To one miały ostateczny głos w walce z F.E.A.R.  Tylko one mogły go zabić. Tylko one mogły się do niego zbliżyć. Zabicie męskich potomków okazało się wielkim błędem, ponieważ moc zanikła i, chociaż pokonano wroga, świat zmienił się na dobre. Wild Ones przeszło na złą stronę, a równowaga, którą był ród Vaelów, zniknęła. Ziemia zniknęła w chaosie.

Mówiono, że gdzieś jeszcze żyją potomkinie tej mocy i kiedyś uwolnią Rebels Army od władczych Wild Ones, których uważali za sprzymierzeńców. Mimo wszystko, wydawało mi się, że to tylko głupia bajka dla małych dzieci, które zwykł opowiadać Tamlen. Po prostu, wymyślona i nieprawdziwa.

Każdy świat, każda kultura, każde społeczeństwo ma swoje historie. Jedne są realistyczne i prawdopodobne, a inne nie. Pamiętam jeszcze wiele opowiadań, które uwielbiałam w dzieciństwie. Były zabawne, ale miały też przesłanie.

Zamek w drzwiach zatrzeszczał, a po chwili we framudze stanął Andy. Otrząsnęłam się z własnych wspomnień i opowiastek, patrząc na niego nieprzytomnym spojrzeniem. Oparł się lewym ramieniem o próg i skrzyżował ręce na piersi.

- Czas nas goni, Leah, wstawaj.

Zmarszczyłam brwi, gdzie on chciał znowu iść? Wstałam z ociąganiem, zgarniając skórzaną kurtkę, którą zarzuciłam na swoje plecy. Podeszłam do Proroka, który ruszył bez słowa długim korytarzem. Po drodze zgarnął jakąś sportową czarną torbę, a ja zacisnęłam usta, by się nie zaśmiać. Ten dodatek nie pasował do reszty jego wyglądu. Ale chwila, czy to znaczyło, że czeka nas długa droga?




Podciągnęłam kolana pod brodę, opierając o nie podbródek. Przymknęłam powieki, które były zbyt ciężkie, bym mogła obserwować żwawy ogień, który ogrzewał moje zziębnięte ciało w tę chłodną noc. Para w postaci białego dymu uciekała spomiędzy moich warg, kiedy starałam się uspokoić oddech. Naprawdę ciężko było dorównać Prorokowi kroku, szczególnie przez cztery godziny drogi marszem. 

Tak właściwie, nie wiedziałam, gdzie szliśmy. Prawie w ogóle się do mnie nie odzywał, a jeśli już, to jedynie pojedynczymi wyrazami lub rozkazami. Przynieś, podaj, pośpiesz się, jesteś łamagą - słowa, które wypowiadał przez cały ten czas. Nie wiedziałam czy miał jakieś pojęcie o obecności Ryana, czy czegoś się domyślał. Nie wiedziałam, gdzie szliśmy, nie wiedziałam, po co. Nic nie wiedziałam. 

Ciepło ogarnęło moje ciało, kiedy coś ciężkiego spoczęło na dygoczących ramionach. Spojrzałam w prawo, obok mnie usiadł Andy, otulając kocem. Uśmiechnęłam się nieśmiało, niemo mu tym gestem dziękując. To jedno z nielicznych ludzkich zachować, które u niego zobaczyłam. Lubiłam takiego Biersacka, chociaż niewiele okazji miałam, by go poznać. Może i miałam słabość do niegrzecznych chłopców, ale to nie znaczy, że nie odczuwam tego samego do troskliwych. 

- Lubiłem tak siedzieć. Przy ognisku, w nocy, mając za towarzysza księżyc. 

Wiatr przyniósł do mnie wyszeptane słowa, otulając nimi całe ciało. Zadrżałam, wmawiając sobie, że to z zimna, chociaż to nie była prawda. I doskonale to wiedziałam. Z wahaniem spojrzałam na Andy`ego, czekając na rozwinięcie tematu. 

Lodowate tęczówki spojrzały prosto w moje brązowe, a mi po plecach przebiegł kolejny dreszcz. W świetle ognia jego oczy wyglądały na... potworne. Jakby należały do jakiejś zjawy, niesamowicie jasne, kolorem prawie zlewając się z białkiem. 

- Często tak właśnie spędzałem wieczory, wiesz? Ale potem przestałem, właściwie nie wiem, czemu. Tak po prostu, z dnia na dzień moje przyzwyczajenie zniknęło. 
- Gdzie my tak właściwie idziemy? - wtrąciłam. 

Ciekawość wygrała, kiedy zaczęła mnie zżerać od środka. Nigdy nie potrafiłam wytrzymać tak wiele czasu w niewiedzy, tym bardziej, że teraz byłam z osobą, której nie znałam i po prostu bałam się o siebie samą. Nie przerażała mnie śmierć, a jedynie to, co nastąpi przed nią. Tortury, gwałt... 

- Ciekawska jesteś, prawda? - zadał pytanie retoryczne. Westchnął cicho i spojrzał w ogień, który odbijał się w jego tęczówkach. - Idziemy do Starszyzny. 

Wiedziałam, kim byli. A przynajmniej Tamlen o nich opowiadał. Starszyzna, do czego została stworzona? Och nie, nie mieli żadnej władzy. Po prostu, byli jakoś połączeni z rodem Plugawych Dzieci, nawiązując do historii o Vaelach. To oni decydowali o losach pół Vaelów, ale nie tylko tym się zajmowali. Druga sprawa była okryta tajemnicą, więc nikt nie miał o tym zielonego pojęcia, nawet tak dobry bajarz jak Tamlen. Po co Andy mnie tam ciągnął? Miał do nich jakąś sprawę?

- Legenda mówi, że ród Filthy`ów nadal istnieje wśród nas. 

Filthy. To właśnie ród Plugawych Dzieci. Nie znałam żadnej opowieści czy historii o nich, należeli do jednego z zakazanych tematów. Nie rozmawiano o nich, a dzieci zbywano, kiedy tylko pytały. To była norma w Rebels Army - trafił się jakiś niewygodny temat? Zakończ go. 

- Wiesz, kim byli? Oczywiście, że nie, jesteś Buntownikiem, a Buntownicy nie mówili o takich rzeczach - mruknął Andy, obejmując nogi ramionami w typowy męski sposób. - To mieszanka z rodu Vaelów. Zawsze wolałem Filthy`ów, mieli ciekawsze historie. Kontynuując, posiadali moc, specyficzną moc. Niestety, jak u Vaelów, tylko kobiety to dziedziczyły. Wiesz, co było ich największą bronią? Gniew. Zazdrość. Wściekłość. Te trzy emocje wprowadzały je w nienaturalny stan, a ciało zdobiły rysunki, jakby były kościotrupami, ogień rozpalał się we wnętrzu. Kiedy tylko chciały, mogły użyć mocy samej Ciemności, władały cieniem, a te bardzo uzdolnione, zjawami. Potrafiły stać się niewidzialne, nawet w dzień.

Odgarnęłam rude włosy, które wpadały mi do oczu. Historia stawała się coraz ciekawsza, lubiłam coś takiego. Zło, Ciemność, dziwne znaki na ciele... Istnieje opowiastka o Niebieskim Wojowniku. Tatuaże, które wypalili mu na ciele, kiedy był niewolnikiem, świeciły błękitną poświatą, dzięki której mógł wniknąć, chociażby swoją ręką, w ludzkie ciało, dosłownie grzebiąc w jego wnętrznościach, tym samym zabijając w męczarniach. Nazywali go Wilczkiem, uważając, że tak brzmiało jego "niewolnicze imię". Wierzyłam, że Niebieski Wojownik istnieje, bowiem cały czas zostawiał po sobie jakieś ślady. Może i było to z mojej strony głupie, ale zdania i tak nie potrafiłam zmienić. 

- Po co my tam idziemy? - zapytałam znowu. 

Andy spojrzał na mnie z uśmieszkiem, nachylając się. Jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko mojej, czułam oddech na policzku. Koc zsunął się mi z ramion, ale nie zwróciłam na to uwagi, patrząc prosto w zimne oczy bruneta. 

- Wierzono, że Filthy mają rude włosy - mruknął z rozbawieniem.

Bardzo zabawne, prawda?




Od autorki: Długo pisałam ten rozdział i... jest straszny. Chciałam zawrzeć tu parę historii, które mogą - ale nie muszą! - mieć znaczenie na dalsze rozdziały. Starałam się, napisałam ten rozdział w pięć godzin, co jest chyba moim osobistym sukcesem. Przepraszam za tę nudę, którą wieje dzisiejszy post i tematykę, którą dzisiaj tutaj zawarłam. Musiałam to w końcu napisać, a taki rozdział o tym wydawał się odpowiednim pomysłem. Przepraszam za błędy, ciężko sprawdzać coś swojego. Końcowe słowa Andy'ego to pewien rodzaju żart. Do następnego, xx.