środa, 19 marca 2014

1.03 - Terytorium wroga




Kolejny dzień nie zapowiadał się wyjątkowo. Chmury nadal zasłaniały słońce, przez co okolica stała się szara i przygnębiająca. Siedziałam w łazience, nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić. Andy kazał mi się odświeżyć i przebrać, bo musimy gdzieś wyjść. Zamknął mnie tu z czystymi ubraniami, a ja teraz czekałam, by sobie o mnie w końcu przypomniał i wypuścił. Westchnęłam cicho, opierając się plecami o zimną ścianę. Po chwili odepchnęłam się od niej i podeszłam do lustra. 

Nie przypominałam siebie. Zawsze stawiałam na lekkie ubrania, a teraz? Po raz pierwszy od bardzo dawna miałam długie czarne spodnie z dziurami na kolanach. Pasek z ćwiekami podtrzymywał je na biodrach, chociaż nadal trochę się zsuwały. Dodatkowo, dostałam czarną bokserkę, a na to skórzaną kurtkę z jakąś przypinką. Ciemne rękawiczki bez palców zdobiły moje dłonie, ogrzewając je. Miałam także buty, zwykłe trampki. Zrobiłam sobie też makijaż. Był... zwyczajny. Użyłam jedynie tuszu do rzęs, który leżał na półce obok umywalki, jeszcze nieużywany. Nie miałam pojęcia, kiedy ostatnio tak się pomalowałam. Zwykle były to jakieś pomazane kreski, które miał każdy mój towarzysz, ale teraz... teraz nie musiałam czegoś takiego robić, prawie wszyscy zostali zabici i bunt ugiął się pod naciskiem tego masowego mordu. 

- Skończyłaś?

Drgnęłam zaskoczona, kiedy on tu wszedł? Spojrzałam w stronę drzwi i kiwnęłam głową. Skanował swoimi zimnymi tęczówkami całe moje ciało, unosząc lewą brew ku górze. Nic nie powiedział, tylko wyszedł z łazienki, a ja ruszyłam niepewnie za nim. Zszedł schodami na parter, a potem ruszył w stronę drzwi. Otworzył je szeroko i wyszedł, czekając na mnie. Zamknął dom na klucz, po czym spojrzał w moją stronę.

- Nawet nie próbuj uciekać, słyszysz? Jeśli dobrze się spiszesz, sznur nie będzie nam potrzebny - powiedział, wskazując na moje nadgarstki. 

Kiwnęłam niepewnie głową. Owszem, nie miałam liny, a moje ręce były wolne. Spróbować uciec? Znalazłby mnie, a jeśli nie on, to ktoś inny. Przez ten cholerny znak każdy zwróciłby mu jego "własność" bez wahania. To była jego kraina, niestety. Już nie było nikogo, kto by mu się sprzeciwił. 

Szłam tuż obok niego, rozglądając się ciekawie na boki. Otaczała nas pustka. Wyszliśmy z jego małego zakątka wprost na popękaną ziemię. Otuliłam się mocniej skórzaną kurtką, czując zimny wiatr, który szarpał moimi włosami. Dziwne, zawsze było wręcz gorąco, a słońce znikało tylko w nocy. Co się stało? 

W Rebels Army był pewien mężczyzna, nazywał się Tamlen. Miał około sześćdziesiąt lat, lubiłam go. Pełnił funkcję bajarza. Kiedy byłam mała, co wieczór siadałam z innymi dziećmi wokół ogniska, patrząc wyczekująco na Tamlena. Jego opowieści były bardzo przydatne, bowiem - podobno - to wszystko zdarzyło lub działo się naprawdę, a on nie przynudzał nas tym, tylko opowiadał to z pasją i nutą tajemniczości. Dzięki niemu, wiedzieliśmy o rzeczach, których nie mogliśmy wyciągnąć od rodziców. Na przykład, kiedyś, dawno temu, opowiedział nam pewną historię. Historię o Rebels Army, a właściwie o nas samych.  Mówił, że to właśnie my, w jakiś niezrozumiały sposób, trzymamy chmury z dala, dbając, by słońce świeciło całe dnie. Niestety, przez liczne morderstwa naszych pobratymców, równowaga została zachwiana i nasza "magia", w którą ja nawet nie wierzyłam, zaburzyła to wszystko, przez co gleba prawie doszczętnie wysuszyła się. Mówił wiele prawdziwych rzeczy, lecz w tą jedną nigdy nie potrafiłam uwierzyć. Po prostu nie uważałam, by ktokolwiek z nas miał jakąkolwiek moc, tym bardziej na taką skalę, ale... może było w tym ziarno prawdy? Albo to po prostu przez towarzystwo Proroka, co jest głupim wytłumaczeniem...

- Biersack, rusz dupę!

Zmarszczyłam brwi, to było naprawdę dziwne. Spojrzałam przed siebie. Wejście do podziemi, cholera. Na tle czarnego wejścia stał mężczyzna, nie znałam jego imienia. Kojarzyłam go jedynie z tamtego dnia, w towarzystwie reszty Wild Ones.

Przekrzywiłam odrobinę głowę, kiedy stanęłam niedaleko niego. Andy ukrył mnie za swoimi plecami, jakby bał się, że ten brunet ukradnie mu jego "własność" i ucieknie w siną dal. Uśmiechnęłam się na to w duchu, czasami myślałam o dziwnych rzeczach.

Spojrzałam na mężczyznę, mierząc go wzrokiem. Na czole miał czarną opaskę, która trzymała jego włosy w jednym miejscu. Makijaż... cóż, to wyglądało tak, jakby miał ślady po szponach. Jego tors opinała jedynie czarna kamizelka, odsłaniając duży tatuaż nad pępkiem. Zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc znaczenie jego tatuażu. Outlaw było zagadką. Chodziło bardziej o to, że był wygnańcem czy wyjęty spod prawa? Chociaż... jakiego prawa? Tu takie coś już nie istnieje. Wróciłam spojrzeniem na jego twarz, uśmiechnął się. Wyzywająco. Rzucał mi jakieś wyzwanie.

Andy jeszcze bardziej mnie zasłonił, a ja czułam się jak strachliwe dziecko, które usilnie nie chce nikomu pokazywać się na oczy. Przewróciłam oczami, jednak dzielnie stałam w miejscu, nie sprzeciwiając się. Nie chciałam powrócić do sznurów, po prostu.

- Biersack, odpuść trochę - zaśmiał się nieznajomy.

Andy warknął pod nosem, ale usłyszałam to. Uśmiechnęłam się, słysząc "chuj ci w dupę". Chłopcy zawsze pozostaną chłopcami. Przekomarzanie i tego typu teksty nigdy im się nie znudzą. Zauważyłam, że obaj ruszyli, więc podążyłam za śladem Proroka, nieco obawiając się tego, co czeka mnie w środku. Właściwie nie wiem, czego się spodziewałam. Może ścian w krwi i wielkiej sterty ciał towarzyszy, którzy kiedyś żyli obok mnie, ze mną. Niczego takiego nie znalazłam. Było tam tak, jak wtedy. Brudno, ale ani śladu krwi czy trupów. Przełknęłam głośno ślinę, idąc za Andy`m. Kroczył dumnie korytarzami, przewyższając wzrostem swojego towarzysza. Ukradkiem spojrzałam na kurtkę tego niższego. Deviant. Deviant, Deviant, Deviant... Przewróciłam oczami, genialna gra słów*. Jak on się nazywał? No, dalej, przecież pamiętałaś. Tamlen kiedyś opowiadał o nim dużo dowcipów, wysil się trochę, Leah...

Ashley Purdy. Tak, właśnie tak się nazywał. Jakie on mógł mieć moce? To, jak go nazywali, nie pomagało mi określić niczego. Żadna umiejętność nie pasowała mi do niego, jak miałam go rozgryźć? Świetnie, teraz będzie mnie to męczyć...

Westchnęłam pod nosem z frustracji, a gdzieś z przodu rozbrzmiał cichy chichot. Zmarszczyłam brwi, to nie był Andy. Prorok spojrzał na mnie przez ramię, a ja obserwowałam mężczyznę przed nim, który śmiał się pod nosem. Był nienormalny?

- Och, Leah, z moją psychiką wszystko w porządku.

Zacisnęłam mocno szczękę, mrużąc oczy. Czytał mi w cholernych myślach, to była jego moc. Najgorsza z możliwych, dołączając do tego to, jak go nazywają. Cholerny Deviant.

Śmiech Andy`ego rozbrzmiał, kiedy tylko to usłyszał. Poczułam ciepło na policzkach, jakby wszystkie ich moce były oczywiste. Ale nie były, nie dla mnie. Nie znałam ich, zawsze byli w jakimś stopniu zakazanym tematem. Rebels Army trzymali rozmowy o nich na dystans, a kiedy któreś dziecko pytało o Wild Ones, po prostu zbywali je machnięciem ręki. Nigdy nie rozumiałam tej ignorancji, przecież im więcej wie się o swoich wrogach, tym lepiej, prawda?

Nie powinnam tyle myśleć. Nie teraz, kiedy jest tutaj Ashley. Czytanie w czyiś myślach jest co najmniej bez jakiś ludzkich zahamowań. W końcu, to strefa prywatna, tak? To coś mojego.

Stanęłam w miejscu, w ostatniej chwili unikając zderzenia z plecami Andy`ego. Odchyliłam się odrobinę w lewo, by cokolwiek dojrzeć. Byliśmy w tej... sali tronowej? Tak, chyba tak to mogłam nazwać. Z tronów wstała pozostała trójka mężczyzn. Zeszli po wysokich schodach i stanęli na przeciwko nas. Ukrywałam się za plecami Proroka, obserwując bruneta, którego nie miałam okazji oficjalnie poznać.

Christian Coma, znany też jako Destroyer, czyli Niszczyciel. Miał naprawdę niesamowitą siłę, a jego uderzenia wysyłały dziwne fale, które niszczyły wszystko na swojej drodze. Kiedyś już widziałam jego moc. Miałam jedynie parę lat, ale nigdy nie zniknie to z mojej pamięci.

Czterech z nich ruszyło w stronę jakiś drzwi, a Prorok odwrócił się w moją stronę, mierząc chłodnym spojrzeniem. Skuliłam się odrobinę, nie wiedząc, co mnie czeka. Po co w ogóle mnie tu przyprowadził?

- Muszę cię zostawić na parę godzin. Nawet nie próbuj uciekać, słyszysz? - warknął.

Przełknęłam nerwowo ślinę, analizując każde jego słowo. Musi mnie zostawić, tutaj, samą? Nie, proszę, nie chcę tu być sama. Westchnęłam cicho, patrząc w jego jasne tęczówki. Skanował spojrzeniem moją twarz, czekając na odpowiedź.

- Czy mogę... mogę stąd wyjść? Chciałam się... rozejrzeć - wychrypiałam.

Zmarszczył brwi, rozmyślając nad moimi słowami. Modliłam się w duchu, by pozwolił mi stąd wyjść, musiałam... musiałam sprawdzić co z Ryanem. Mój kochany braciszek, muszę się upewnić, czy wszystko z nim w porządku.

- Posłuchaj - mruknął, łapiąc mój lewy nadgarstek. Rana zapiekła nieprzyjemnie. - Ten znak nie jest tylko... ozdobą. Jeśli nie wrócisz, kiedy zmieni swój kolor na czarny, zacznie cię cholernie boleć, dlatego... lepiej się nie sprzeciwiaj, słyszysz?

Kiwnęłam powoli głową. To cholerstwo zmienia kolor? Od czego to zależy? Od niego? To on o tym decyduje? Jak? Tyle pieprzonych pytań. Andy uniósł brew do góry, patrząc prosto w moje oczy, szukając jakiś oznak kłamstwa.

- Jeśli uciekniesz i tak cię znajdę - dodał, po czym zniknął za drzwiami.

Wypuściłam powietrze z płuc, nawet nie wiedziałam, że je wstrzymywałam. Dreszcze przeszły po moich plecach, kiedy ruszyłam ciemnym i pustym korytarzem. Echo kroków odbijało się od czarnych ścian, co zapewniało mi nieprzyjemne uczucie strachu. Prawie biegiem wypadłam na zewnątrz, otulając się mocniej skórzaną kurtką. Po sekundzie zaczął padać deszcz, jakby wszystko było nagle przeciw mnie.

Przez te wszystkie lata walk i bitew nauczyłam się wiele rzeczy i zdobyłam dużo umiejętności, a w tym dobrą kondycję. Niezliczoną ilość razy musiałam uciekać, ale to też miało swoje dobre strony. Dzięki temu mogłam biec długi czas, prawie w ogóle się nie męcząc.

Więc biegłam. Biegłam, rozglądając się na boki, w poszukiwaniu młodszego brata. Biegłam w miejsce, gdzie musiałam go zostawić. Biegłam do jedynej osoby, która mi została. Biegłam, bo nie miałam zbyt wiele czasu.

- Ryan? Ryan! - krzyczałam, rozglądając się na boki.

Szłam szybko, szukając brązowej czupryny mojego małego brata. Gdzie on się podział? Modliłam się w duchu, by nadal tu był, bezpieczny. Zatrzymałam się gwałtownie, słysząc jakiś dźwięk. Ktoś szedł za mną? Ktoś od Proroka?

- Leah?

Wypuściłam z płuc wstrzymywane powietrze. Odwróciłam się gwałtownie na pięcie i podbiegłam do szesnastolatka. Otoczyłam go ramionami, przytulając go z całej siły. Był w jednym kawałku, wszystko miał na swoim miejscu. Duży kamień, który ciążył na moim sercu zniknął, a lukę wypełniła radość.

- Ryan, wszystko w porządku? - zapytałam, odsuwając go na długość ramienia.

Obejrzałam całe jego ciało, a kiedy nie dostrzegłam braku żadnej kończyny czy krwi, nieco się uspokoiłam. Nadal jednak oczekiwałam odpowiedzi, patrząc prosto w oczy brata. Zielone tęczówki zabłysły łzami, a ja od razu przyciągnęłam go z powrotem do siebie. Wtulił swoją twarz w moją szyję, garbiąc się. Może i był młodszy, ale to nie znaczyło, że także niższy.

- Myślałem, że... myślałem, że nie żyjesz - wycharczał.
- Wszystko w porządku, Ryan, jestem tu, prawda? Obiecałam.

Pokiwał smętnie głową, prostując się. Uśmiechnęłam się pokrzepiająco, mierzwiąc jego brązowe włosy. Zaprotestował jęknięciem, szybko je poprawiając. Nasze chichoty zapełniły ciężką ciszę, a krople deszczu zniknęły, co spostrzegłam dopiero po dłuższej chwili.

- Leah... co to jest?

Syknęłam cicho, kiedy dotknął mojego znaku. Cofnęłam rękę pod natłokiem bólu, a w jego oczach dostrzegłam smutek. Naciągnęłam na przedramię rękaw skórzanej kurtki, starając się rozluźnić spięte mięśnie pleców.

- To... to cena za moje życie - wychrypiałam.
- Jesteś niewolnicą.

Przytaknęłam smutno ruchem głowy. Właśnie tym byłam. Nic nie wartą niewolnicą. Uważałam się za zero, w końcu, już nawet nie należałam do siebie. Westchnęłam cicho, przejeżdżając dłońmi po twarzy. Jęknęłam, czując ból w przedramieniu. Szybko podwinęłam rękaw skórzanej kurtki. Znak zrobił się czarny, fantastycznie.

- Muszę iść, Ryan. Postaram się znowu do ciebie przyjść, słyszysz? Nie wychylaj się i dbaj o siebie - mówiłam w pośpiechu.

Pocałowałam go w policzek, kiedy kiwnął głową. Uśmiechnęłam się ostatni raz i zaczęłam biec, tym razem trochę wolniej. Przyspieszyłam dopiero wtedy, gdy ból nasilił się. Nie miałam zielonego pojęcia, jakim cudem znałam drogę powrotną. Coś mną kierowało. To kolejna dziwaczna moc tego cholerstwa na mojej ręce?

Zatrzymałam się dopiero przed Prorokiem. Jego brwi były zmarszczone, a oczy ciskały lodem w moją stronę. Papieros wystawał z jego ust, a dym otaczał go białym kolorem. Skuliłam się odrobinę, przełykając nerwowo ślinę. Brunet zgromił mnie wzrokiem, wyrzucając niedokończonego peta na ziemię. Przydeptał go butem, cały czas patrząc prosto w moje oczy. Czułam się niezręcznie. Mężczyzna podszedł do mnie, dłonią ściskając przedramię ze znakiem. Syknęłam pod natłokiem bólu, czując niechciane łzy pod powiekami. Nie, nie rozpłaczę się. Nie przy nim. Nie dam mu tej satysfakcji.

- Z kim ty, do cholery, byłaś? - warknął, a ja zamarłam.




Od autorki: Zmieniłam kolejność imion brata głównej bohaterki, bo kolidowało to z Pittsem. Także... dzień dobry! Rozdział po dziesięciu dniach i nie wiem czy mam się z tego cieszyć, czy nie. Długo czekaliście? Nieważne. Co myślicie na temat tego... czegoś? Jakieś błędy się pojawiły? Starałam się to jak najlepiej poprawić, ale coś swojego sprawia w tej kwestii problemy. No, w każdym bądź razie, zapraszam na Aska, gdzie możecie pytać o The Prophet i o... właściwie wszystko. Do następnego, xx!
*Deviant oznacza też "zboczeniec".

niedziela, 9 marca 2014

1.02 - Naznaczenie




Siedziałam w pokoju, który od dzisiejszego dnia, podobno, był mój. Trudno powiedzieć, że mi się tu podobało. Nie chodziło o ogólny wygląd pomieszczenia, bo tu nie miałam zastrzeżeń. Raczej o to, że już parę godzin zajmowałam dwuosobowe łóżko, a ręce bolały od grubych lin, które trzymały mnie przywiązaną do ramy. Nie szarpałam się, byłam zbyt zmęczona, chociaż nawet nie potrafiłam zasnąć. Miałam tak wiele pytań, mój mózg pracował na najwyższych obrotach. 

Tak będzie już zawsze? Każdego dnia będzie trzymał mnie tu, przywiązaną do łóżka? Po co mnie wziął? Jak widać, nie byłam mu potrzebna, no chyba, że robiłam za dekorację. Chory pomysł, Leah... Co, jeśli prawdziwy? Westchnęłam cicho, kładąc się na materacu. Zatopiłam się w wygodnej czarnej pościeli, przymykając oczy. Cieszyłam się, że sznur był na tyle długi, bym mogła położyć swoje ręce przed twarzą. Chociaż nie miałam możliwości zmienienia pozycji, było mi wygodnie na boku. 

Westchnęłam z ulgą, która szybko zniknęła. Usłyszałam otwieranie drzwi, ale nie uniosłam powiek. Ciche kroki rozbrzmiały po pokoju, aż w końcu i one zniknęły. Materac poruszył się pod czyimś ciężarem, a do moich nozdrzy dotarł zapach, który już potrafiłam rozróżnić. Zapach Andy`ego. 

- Wstawaj. 

Jego ton był władczy, co mnie trochę przeraziło. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego, kiedy wstał z łóżka. W dłoniach ściskał sznur, który pewnie przed chwilą odwiązał od mebla. Wstałam powoli, jednak on nie był zbyt cierpliwy i pociągnął mnie mocno za przedramię i gdyby nie to, że mnie trzymał, przewróciłabym się przez jego gwałtowny ruch. Westchnął cicho, jakby z politowaniem, a ja spuściłam głowę, ukrywając rumieńce. Nienawidziłam tego, że miał nade mną taką władzę.

Pociągnął mocno za sznur, przez co musiałam za nim pójść. Ruszyłam posłusznie, nie chcąc jeszcze bardziej obić swoich kolan, które i tak miały rany po licznych upadkach. Nie miałam pojęcia, dokąd mnie prowadził, wiedziałam tylko, że ten dom był ogromny. Rozglądałam się po korytarzu, kiedy mijaliśmy wiele drzwi. Duże okna rozświetlały ciemne ściany, wprowadzając tu trochę radości.

Weszłam do kolejnego pomieszczenia. Jedynym światłem była tutaj lampa, która nieco drażniła moje oczy. Spojrzałam przed siebie, gdzie stało dwóch mężczyzn. Kojarzyłam ich sprzed tego... mordu. Nie wiedziałam, jak się nazywali, nie wiedziałam, co tu robili. Byłam przerażona.

Andy, który stał z tyłu, popchnął mnie w stronę nieznajomych, a ja po chwili zauważyłam łańcuchy na ścianie. Teraz byłam naprawdę przestraszona, co oni chcą mi zrobić? Oni mnie... oni mnie zgwałcą? Zaczęłam się szarpać, ale brunet za mną skutecznie zablokował każdy ruch, który chciałam wykonać. Zmusił mnie do klęknięcia twarzą w stronę ściany. Jeden z mężczyzn, których nie znałam, odwiązał sznur z moich nadgarstków, zastępując go łańcuchami boleśnie wbijającymi się w rany. Andy puścił mnie w końcu, a ja walczyłam ze łzami, które chciały wydostać się na policzki. Spuściłam głowę na dół jak przegrany, którym byłam. Przegrałam, już nie walczyłam.

- Jesteś prawo czy leworęczna?

Spojrzałam niezrozumiale na Andy`ego, który pochylił się z mojej lewej strony, patrząc uważnie w brązowe oczy. Zmarszczyłam brwi, skąd to nagłe pytanie? Po co mu to wiedzieć? Westchnęłam cicho, spuszczając wzrok z jego zimnych tęczówek.

- Leworęczna - mruknęłam.

Odszedł do swoich towarzyszy, zostawiając mnie z pytaniami. Naprawdę, po cholerę chciał wiedzieć tak błahą rzecz? Przecież to nic ważnego, jakby nie patrzeć. Chyba... nie chcą mi nic zrobić? Nie odetną ręki ani nic, prawda?

Rozdzierający krzyk wydostał się z mojego gardła. Silny ból przyćmił mój umysł i oczy. Spojrzałam roztargnionym wzrokiem na swoją lewą rękę, dokładnie wewnętrzną stronę przedramienia. Kolejny wrzask rozbrzmiał wokół mnie, a następna dawna bólu zamroczyła mnie. Syk ciepłego metalu, który spotkał się z moją skórą, zniknął, tak samo jak gorące cholerstwo. Łzy spływały niekontrolowanie, a szloch wypływał z gardła. Tak bardzo bolało.

Przeniosłam swój zamglony wzrok na piekące miejsce, a widok przedramienia przeraził mnie. Ręce przypięte łańcuchami drżały przez emocje i szok, a ból paraliżował całe ciało. Usiadłam na piętach, a jęk wydostał się z gardła przez dyskomfort.

Na moim przedramieniu był... znak. Wypalony znak. Załkałam, obserwując rozgrzaną w tamtym miejscu skórę z piętnem. To przypominało kajdanki. Zwykłe kajdany, a w środku, tam, gdzie powinny znajdować się nadgarstki, były litery. Po lewej stronie znajdowało się "TP", a po drugiej "AB". Wiedziałam, co oznacza drugi inicjał, ale o co chodziło z tym pierwszym?

Andy Biersack naznaczył mnie na całe życie. Już nigdy się tego nie pozbędę, teraz wszyscy dowiedzą się, że jestem jego cholerną niewolnicą. Nie prosiłam o to, dlaczego akurat mnie sobie wybrał? Czułam się źle sama ze sobą. Czułam się niepotrzebna. Czułam się jak dziwka. Czułam się bezwartościowa.

Kolana zapiekły, jednak ból na przedramieniu przyćmił wszystko inne. Przymknęłam powieki, ignorując drżenie rąk. Proszę, zabierzcie mnie stąd. Westchnęłam cicho, zaciskając szczękę. Tak cholernie bolało...

Ktoś odpiął łańcuchy, jednak ja nie ruszyłam się. Siedziałam na piętach, a twarz przysłoniła ruda zasłona. Jęknęłam z bólu, kiedy zostałam mocno pociągnięta do góry, stając na nogach. Uniosłam głowę, napotykając zimne oczy, tak dobrze mi już znane.

Kolejny raz krzyknęłam, rozdzierając ciszę, a syk odciśniętej skóry dotarł do moich uszu. Szum wody zmieszał się z nim, kiedy ktoś polał piętno zimną cieczą. Łzy zaczęły płynąć na nowo, po ścieżkach swoich poprzedników. Dlaczego mi to robią? Dlaczego sprawiają mi dodatkowy ból?

- Myślę, że nie będzie żadnych powikłań.

Nie znałam tego głosu, nie należał do Andy`ego. Rozejrzałam się mglistym spojrzeniem, natrafiając na mężczyznę z dzbankiem, w którym chwilę temu była woda. Niech ich wszystkich cholera weźmie.

- Dzięki, Jinxx. Zaprowadzę ją do pokoju.

Jinxx. Jinxx. Jinxx. Znałam to przezwisko, skąd? Olśniło mnie. Rodzice parę razy wymówili przy mnie jego imiona i przezwiska. The Mystic, rozbrzmiało w mojej głowie. Potrafił wytworzyć ogień, tak po prostu. Miał podobno niesamowicie silną wolę, którą potrzebował do władania taką siłą. Westchnęłam w duchu, więc kim był ten drugi?

Sznury pojawiły się na moich nadgarstkach, gryząc zaschnięte rany i tworząc nowe. Delikatna skóra drażniła piętno, wysyłając w jego stronę dziwne dreszcze. Nie lubiłam tego uczucia. Chciałam się tam podrapać, ale wiedziałam, że nie mogłam.

- Chodź, Jake, zmywamy się.

Drugi, znany mi już, mężczyzna kiwnął głową i ruszył za Jinxxem. Nie znałam żadnego Jake`a, ale co się dziwić? Nikt nie opowiadał o tej piątce, to był prawie zakazany temat. Słyszałam tylko o dwóch z nich, Jinxxie i Christianie. Właściwie miałam z nimi styczność, w wieku piętnastu lat, ale byłam pewna, że wtedy mnie nie widzieli.

Mężczyźni wyszli z pomieszczenia, a ja zostałam zmuszona do pójścia za Andy`m, który pewnie prowadził mnie do pokoju, w którym spędziłam parę godzin. Nie myliłam się, wepchnął mnie do znanego mi już pomieszczenia i przywiązał sznur do ramy łóżka. Wyszedł szybko, trzaskając drzwiami. Świetnie.

Usiadłam na łóżku, skanując wzrokiem znak. Proszę, idź sobie, nie chcę cię na swojej skórze. Niech to zniknie, po co mi to? Aż tak poważnie traktuje słowa "chcę ją"? Byłam jego własnością. Nigdy się z tym nie pogodzę, nie zaakceptuję tego. Należę do siebie, zawsze tak było i będzie. Nikt ani nic tego nie zmieni.




Całą noc nie spałam, nie potrafiłam. Byłam niespokojna i bałam się. Zwyczajnie bałam się, że stanie mi się krzywda. Już pomijając ten znak. Powiodłam od razu do niego wzrokiem. Opuchlizna powoli przechodziła, a zaczerwieniona skóra odzyskiwała swój blady kolor. Wzięłam drżący wdech, a płuca zakuły bólem, który męczył mnie przez godzinę. Nerki piekły i drażniły mnie nieprzyjemnie, a żołądek wydawał jednoznaczne odgłosy. Byłam głodna, zmęczona i obolała. Ciągła walka i płacz wyssały ze mnie resztki życia, zastępując je niepokojem. Chciałam umrzeć, zniknąć, nie czuć już niczego. Niestety, nadal tkwiłam w tym ciemnym pokoju, a ręce bolały od ciągłego przywiązania. 

Nie wiedziałam, która była godzina. Słońce zakryły ciemne deszczowe chmury. Deszcz padał już od dwóch minut, a potem rozległ się potężny grzmot. Dopiero wtedy drzwi zostały otwarte, a do pomieszczenia wszedł trochę zaspany Andy. Odwiązał sznury od ramy łóżka i pociągnął mnie mocno bez słowa. Ruszyłam za nim chwiejnym krokiem, byłam bardziej osłabiona niż przypuszczałam. 

Kiedy stanęłam w kuchni, mężczyzna odwiązał linę i zarzucił ją sobie na ramię. Skrzywiłam się, rozmasowując obolałe nadgarstki, nie wiedząc, gdzie patrzeć. Czułam jego rozbudzone już spojrzenie, co doprowadzało mnie do szału. 

- Zrób śniadanie - mruknął i skierował swoje kroki w stronę wyjścia, jednak zatrzymał się i spojrzał przez ramię. - Lepiej wywiązuj się z rozkazów, inaczej źle się to dla ciebie skończy - dodał, po czym wyszedł z kuchni. 

Stałam w miejscu, gapiąc się bezczynnie we framugę. Mam zrobić śniadanie? Chyba nie wiedział, na co właśnie się naraził. Ja i gotowanie? Powiedzmy, nie było to moim hobby. Wolałam doskonalić swoje zdolności bojowe niż siedzieć w kuchni. Potrafiłam zrobić jedynie proste rzeczy, a czasem spalałam nawet zwykłą jajecznicę. Westchnęłam cicho, kiedy głód dał o sobie znać po raz kolejny. Rozejrzałam się ze zrezygnowaniem, szukając czegoś zdatnego do jedzenia. Postanowiłam zrobić zwykłe kanapki i bunt odłożyć na późniejszy termin. Byłam wykończona ciągłą walką. 

Poczułam perfumy Andy`ego. Szedł cicho, prawie bezszelestnie, chociaż mogłoby się wydawać, że jego buty nie pozwoliłyby mu na to. Odsuwane krzesło było chyba jedynym dźwiękiem w tym pomieszczeniu. Drżącymi dłońmi chwyciłam nóż i zaczęłam kroić pomidor. Ciekawiło mnie, skąd wziął te wszystkie warzywa. Od lat ich nie widziałam, chyba raz miałam do tego okazję. Teraz znalezienie tutaj jakichkolwiek roślin graniczyło z cudem. Może kiedyś będę mogła go o to zapytać, kto wie?

Bez słowa umieściłam przed nim talerz, sama siadając najdalej, jak tylko mogłam. Spuściłam wzrok na jedzenie, widząc, jak on sam zabiera się za swoje. Nie wiedziałam, czego się po nim spodziewać, więc wolałam na niego nie patrzeć. Samo w sobie jakoś dziwnie pomagało. 

Niezręcznie chwyciłam kanapkę, nadal na niego nie patrząc. Czułam na sobie jego jasne tęczówki i nie potrzebowałam żadnej konfrontacji, bo wiedziałam, że przegram. Nigdy nie przypuszczałam, że mogę być tak bardzo nieśmiała w stosunku do kogoś, kto wyrządził mi tyle krzywdy. To była moja ucieczka przed problemem. 

Cisza pomiędzy nami zawisła, jakby była gęstą mgłą. Czułam się naprawdę dziwnie i miałam wielką ochotę przerwać tę ciszę, ale nie wiedziałam, co powiedzieć. Miałam wiele pytań do Andy`ego. Może to czas, by je wypowiedzieć? Zebrałam całą swoją odwagę i spojrzałam prosto w blade oczy mężczyzny. Uniósł lewą brew do góry, zaciekawiony mną. Szybko przetrząsnęłam swoje myśli, szukając jakiegoś dobrego pytania, które mogłabym mu zadać i, przy odrobinie szczęścia, zyskać odpowiedź. 

- Dlaczego... dlaczego na znaku jest "TP"? - wychrypiałam. 

Długo nie używałam swojego głosu, przez co nabawiłam się chwilowej chrypki. Odchrząknęłam, czekając na jakikolwiek ruch z jego strony. Naprawdę chciałam, by mi odpowiedział, byłam zbyt ciekawską osobą. 

Jedzenie poszło w zapomnienie. Andy oparł swój podbródek na pięści, a jego brew cały czas była uniesiona. Skanował swoim spojrzeniem moją twarz, bawiąc się zębami kolczykiem w wardze. Metal błysnął, a chwilę po tym rozbrzmiał grzmot błyskawicy. Drgnęłam zaskoczona, a serce przyspieszyło swoje tempo. Cholera. 

- Naprawdę nie wiesz? - Zapytał. Pokręciłam przecząco głową. Westchnął pod nosem, przeczesując szczupłymi palcami czarne włosy. - Nazywają mnie też The Prophet, to inicjały tego, jak można się domyślić. 

Prorok... Dlaczego akurat tak? Miał do tego jakieś... skłonności? Wnioskowałam, że tak, biorąc za przykład Jinxxa i Christiana. Ich przezwiska były odpowiednie mocom, które posiadali, w przypadku Andy`ego pewnie jest tak samo. Westchnęłam cicho przez natłok myśli. Mogłam jednak postarać się zasnąć w nocy. 

- Czemu wybrałeś akurat mnie? - zadałam kolejne pytanie. 

Głowa pulsowała, więc przetarłam twarz rękoma, co odrobinę pomogło, jednak niewiele. Ból nadal rozsadzał mnie od środka, a znak tylko to wszystko dopełniał. Chwyciłam szklankę z wodą i upiłam jej trochę, czekając na odpowiedź Andy`ego. 

Brunet przekrzywił nieco głowę, opuszczając rękę na stół. Zmarszczył brwi, zapewne starannie dobierając słowa, które zamierzał wypowiedzieć. Przynajmniej miałam taką nadzieję, na uzyskanie odpowiedzi. 

- Spodobałaś mi się - powiedział po prostu, wzruszając nonszalancko ramionami. 

Skierowałam swój wzrok na jego wyciągniętą rękę spoczywającą obok talerza. Czarna czcionka zaintrygowała mnie, dlatego nieco przekrzywiłam głowę, by przeczytać napis. Dragonfly. Zmarszczyłam brwi. Andy był dla mnie wielką zagadką. 

Chciałam zapytać o coś jeszcze, o cokolwiek, ale Andy otwarcie zaprotestował. Na jego czole pojawiły się zmarszczki, a oczy zabłyszczały niebezpiecznie, każąc mi się nie odzywać. To chyba powrót do bycia przerażoną. 

- Koniec pytań, Leah. 

Wstał gwałtownie z krzesła, które wydało nieprzyjemny dźwięk. Skrzywiłam się, kiedy podrażniło to moje uszy, jednak nie tego się teraz obawiałam. Oczy bruneta stały się lodowate, a źrenice zmniejszyły się do granic możliwości, co było dla mnie ostrzeżeniem. 

- Myślę, że powinnaś posprzątać - warknął i wyszedł. 




Od autorki: Słowami wstępu, narysowałam ten znak, który ma Leah, jeśli ktoś chce zobaczyć, tutaj link. Nie jest to wielkie arcydzieło, chciałam, żebyście mogli sobie to wyobrazić. Teraz coś na temat rozdziału, nie wiem, czy mogę cokolwiek o nim powiedzieć. Starałam się, by był długi i jakoś w miarę ogarnięty. Leah jest trochę zbyt nieśmiała, inaczej ją sobie wyobrażałam, ale niech już będzie. Przepraszam za wszystkie błędy, do następnego.

niedziela, 2 marca 2014

1.01 - Zniewolenie




Nie do końca wiedziałam, co się działo. Po słowach, które padły na tamtej sali, zostałam zabrana przez jakieś kobiety do łazienki. Siłą zdjęły ze mnie ubrania i wepchnęły do gorącej wody w wannie. Umyły mnie z resztek czarnej mazi, która została po typowym dla mnie i moich pobratymców makijażu. Potem starannie wytarły ciało, co było dość niezręczne, by nałożyć na mnie ubranie składające się z czarnej bluzki bez rękawów i krótkich spodenek w tym samym kolorze. Następnie poczesały rude włosy, a na sam koniec pomalowały moje powieki i usta. Zauważyłam, że były zadowolone z efektu, ale sama dokładnie nie wiedziałam, co zrobiły, bo nigdzie nie było lustra. 

Nim się obejrzałam, wypchnęły mnie z pomieszczenia, prowadząc długim i ciemnym korytarzem, w którym nie było żadnego oświetlenia. Skuliłam się w sobie, starając się być choć trochę odważna, co było prawie niemożliwe. Co się teraz ze mną stanie? Nie wiedziałam, o co chodziło tamtemu mężczyźnie, kiedy powiedział, że mnie chce. W jakim sensie to powiedział?

Te kobiety wcale nie były delikatne. Traktowały mnie co najmniej źle i to mnie trochę denerwowało. Ale co ja mogłam? Jedna z nich popchnęła mnie mocniej przez otwarte drzwi, a ja starałam się utrzymać równowagę. W końcu stanęłam prosto, rozglądając się wokoło. Spojrzałam za siebie. Kobiety zniknęły, a drzwi zostały zamknięte. Skierowałam wzrok przed siebie, oglądając resztę pokoju. Było ciemno, a jedyne światło dawały czarne świece. Zauważyłam tylko to, że pomieszczenie nie należało do najmniejszych, a na samym jego końcu mieści się jeszcze jedno wejście. Co ja tutaj robiłam? 

Tak bardzo chciałam wiedzieć, co z moimi rodzicami. Żyją? Dlaczego wszystkich chcą zabić? Wolność wyboru już dawno opuściła Ziemię, chociaż nie wiem, czemu. Po prostu, z dnia na dzień zaczęła znikać, aż w końcu wyparowała, pozostawiając władców i ich dużą armię, buntowników, a także... niewolników. 

Czy mnie też czeka los niewolnicy? Nie chciałam tego, nigdy. Już chyba wolałam umrzeć, aniżeli być zniewolona. Przecież w tym nie ma nic dobrego. Nie można o sobie decydować, nie można robić tego, co się chce... Czy właśnie tym się stanę?

Poczułam zimny oddech na karku i dreszcze na plecach. Zamarłam, ale szybko otrząsnęłam się, by zrobić gwałtowny ruch swoim ciałem. Odwróciłam się twarzą do wysokiego mężczyzny, który patrzył na mnie z góry lodowatymi niebieskimi tęczówkami. Serce przyśpieszyło, a mózg jakby przestał pracować z przerażenia.

- Boisz się? - zapytał z drwiącym uśmieszkiem.

Nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa, a on doskonale o tym wiedział. Urywany oddech otaczał mnie w postaci pary, która wytwarzała się przez niską temperaturę panującą w tym pokoju. Mężczyzna jeszcze bardziej pochylił twarz, przez co dokładniej widziałam jego oczy. Blask świec odbijał się w zimnych niebieskich tęczówkach, dodając im mroczności. Otaczający je czarny makijaż, bardziej to podkreślał. Blada ręka powędrowała w stronę mojej grzywki i odgarnęła ją, co skutecznie zatrzymało oddech w płucach. Śmiech mężczyzny ogarnął mnie, przywołując jakąś cząstkę wstydu.

Zimna ręka objęła mój nadgarstek, mocno ciągnąc. Ruszyłam za brunetem, starając się utrzymać równowagę. Zauważyłam, że otworzył drzwi, które wcześniej mnie zaintrygowały. Przeszliśmy przez próg, a ciemność otoczyła nas na parę sekund, by potem wybuchnąć światłem świec. Mężczyzna podprowadził mnie do pozostałej czwórki, którzy wcześniej towarzyszyli mu na tronach. Zmierzyli mnie ciekawskimi spojrzeniami, by po chwili uśmiechnąć się porozumiewawczo do bruneta, który mnie prowadził.

Drgnęłam zaskoczona, kiedy - kolejny raz tego wieczoru - silne liny otoczyły moje nadgarstki. Powiodłam wzrokiem po sznurze, aż natrafiłam na ręce schowane w rękawiczkach. Zmarszczyłam brwi, zauważając, że to ten sam mężczyzna, który mnie tu przyprowadził trzymał mocno jeden koniec tego cholerstwa. Uśmiechnął się łobuzersko w moją stronę, po czym spojrzał na swoich towarzyszy.

- Możemy zaczynać - mruknął, zawijając sznur pomiędzy palcami.

Drzwi, których wcześniej nie zauważyłam, otworzyły się z hukiem, a do moich uszu dotarł krzyk. Serce zaczęło szybciej bić, a temperatura ciała wzrosła. Do sali wszedł pomalowany na czarno mężczyzna, ciągnąc mocno linę, która wiązała nadgarstki...

- Nie! - krzyknęłam, szarpiąc się.

Smutne brązowe oczy powędrowały w stronę pięciu mężczyzn. Kiedy mój ojciec zauważył i mnie, zaczął się szarpać, próbując się uwolnić. Chciałam do niego podbiec, ale silnie ramiona skutecznie mi to uniemożliwiały. Szamotałam się w uścisku bruneta, jednak to było na nic. Łzy potoczyły się po moich policzkach, rozmazując tusz do rzęs.

- Leah! - Ojciec szarpnął się kolejny raz, jednak nie dał rady trójce mężczyzn.

Niechciany szloch opuścił moje gardło, a uścisk wokół talli zacieśnił się, pokazując, że nie ruszę się ani o milimetr sama. Wodziłam wzrokiem za szarpiącym się ojcem, modląc się o jakiś cud. Po raz kolejny drzwi otworzyły się, a do pomieszczenia zostały wprowadzone kolejne osoby.

- Mamo! - krzyknęłam po raz kolejny.

Przybity wzrok spotkał się z moim, a łzy na jej policzkach rozmazywały typowy makijaż dla buntowników. Załkała cicho, a ja zauważyłam krew, która spływała po jej rękach i nogach. Nie miała siły walczyć, tak samo, jak ja. Zagryzłam mocno wargę, patrząc na kolejne prowadzone osoby. Znałam ich, wszystkich. Co oni chcą zrobić?

Palce mężczyzny mocno wbiły się w moje biodro, nadal ściskając talię. Ruda grzywka częściowo przysłoniła mi widoczność, jednak nadal potrafiłam wszystko dostrzec. Pomalowani słudzy ciągnęli ludzi, których znałam i kochałam w stronę... właściwie nie wiem, czego. Nie przypominało to niczego, co znałam.

W pewnym momencie brunet puścił mnie, a ja upadłam na kolana. Włosy zasłoniły moją twarz, a ja załkałam cicho. Napięty sznur trzymał moje nadgarstki, pokazując, że już nic ani nikt mi nie pomoże. Mężczyzna stanął obok mnie, co zauważyłam jedynie przez jego czarne buty z boku. Umocnił chwyt na sznurze, a jego niski głos rozbrzmiał po sali:

- Zabić wszystkich.




Leżałam zmęczona na ziemi, już nie płacząc. Łzy skończyły lecieć prawie godzinę temu, ale wspomnienia nadal odtwarzały się w mojej głowie. Zabili ich. Zabili każdego. Nie widziałam tego, ale słyszałam. Po rozkazie bruneta, jeden z pozostałej czwórki wyprowadził mnie tu, do tego pomieszczenia i zamknął na klucz. Przez długie godziny słyszałam krzyki ludzi, którzy otaczali mnie przez całe życie i nic nie mogłam na to poradzić. Słyszałam śmierć osób, które kochałam. Chciałam nie żyć, umrzeć, by już tak nie bolało. Dlaczego wypatrzył sobie akurat mnie? Dlaczego to wszystko musiało się wydarzyć?

Żałowałam, że urodziłam się w tych czasach. Kiedyś było tu inaczej. Lepiej. Nie zabijali tak, jak przed chwilą, nie zniewalali... Z tego, co wiem, zdarzały się takie przypadki, ale... nie na taką skalę. Westchnęłam cicho, wycierając zaschnięte łzy. Smuga światła wdarła się do pomieszczenia, kiedy drzwi uchyliły się, a na ścianie pojawił się długi czarny cień. Ciche kroki zbliżały się, aż w końcu i ten dźwięk zanikł. Obserwowałam ścianę, leżąc tyłem do osoby, która tu przyszła. 

- Musisz wstać, Leah. 

Moje imię brzmiało obco w jego ustach. Nie chciałam wstawać. Chciałam tu zostać, by umrzeć. Chciałam dołączyć do rodziców, chociaż pewnie skarciliby mnie za to. Przecież był jeszcze mój brat... prawda? Ukryłam go i raczej nie został złapany, przynajmniej taką miałam nadzieję. Modliłam się o to, by nadał żył. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby i jego zabili. 

Zimne ręce pociągnęły mnie w górę, przez co stanęłam na równych nogach. Zachwiałam się i przymknęłam na chwilę oczy, kiedy czarne plamki zatańczyły, zasłaniając mi obraz. Mocne pociągnięcie za sznur kazało mi się ruszyć. Szłam posłusznie za mężczyzną, a głowę skierowałam na swoje nagie stopy. 

Nie byłam pewna dokąd mnie prowadził. Na pewno nie wgłąb podziemi, bo tak właściwie kierował się w stronę... wyjścia. Słońce zaślepiło mnie prawie od razu, przez co zatrzymałam się gwałtownie, ciągnąc za sznur. Uniosłam ręce, zasłaniając bolące oczy. Zdziwiło mnie to, że brunet nie zmuszał mnie do dalszej drogi, tylko czekał, aż przyzwyczaję się do światła. 

Po jakiejś minucie opuściłam ręce na dół, przez co ruszyliśmy znowu. Nie miałam pojęcia, gdzie idziemy. Ciepłe powietrze owiało mnie, ogrzewając ciało. Od razu zrobiło mi się ciepło, czego nie lubiłam. Po prostu wolałam zimno. 

Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam polanę otoczoną drzewami, które dawały cień. Na samym środku stał dom, co mnie zaskoczyło. Do tej pory szliśmy jedynie po piasku, a teraz nagle mogłam stanąć na delikatnej trawie. Westchnęłam pod nosem, czując delikatne łaskotanie na stopach. Stawiałam powolne kroki za mężczyzną, a zmęczenie dopadało mnie przy każdym ruchu. Opadałam z sił przez ciągłą walkę i płacz, a także emocje, które zgromadziły się, kiedy leżałam w tamtym pomieszczeniu, słuchając krzyków zabijanych ludzi. Wzdrygnęłam się i spojrzałam na plecy bruneta z nienawiścią. Miałam go tak bardzo dość, chciałam się pozbyć jego widoku. To między innymi przez niego moi rodzice nie żyją, to jego wina. W głowie pojawił się obraz młodszego brata, o którego tak bardzo się martwiłam. Będę musiała jakoś stąd uciec, znaleźć go... 

Brunet zatrzymał się i obejrzał przez lewe ramię. Westchnęłam cicho, widząc jego oczekujący wzrok. Podeszłam do niego, a on ruszył, trzymając mnie za nadgarstek. Właściwie nie wiem, dlaczego to zrobił, przecież lina wystarczająco unieruchomiła mi ręce. Starałam się zrównać z nim krok, co było trudne przez różnicę wzrostu. 

Odważyłam się i uniosłam głowę do góry. Zerknęłam na niego. Jego oczy były jeszcze bardziej widoczne niż w podziemiach. Zimne i niebieskie, przeszywały skupionym spojrzeniem otoczenie. Zmrużył je trochę, kiedy słońce mocniej zaświeciło prosto na nasze sylwetki. Krzyżyk w lewym uchu kołysał się z każdym jego krokiem. Pełne malinowe usta rozchyliły się, a ja speszona odwróciłam wzrok. 

- Dlaczego mi się tak przyglądasz?

Niski męski głos dotarł do moich uszu, a na policzkach wykwitł rumieniec, który musiał dziwnie wyglądać w połączeniu z bladą cerą i rudymi włosami. Spuściłam wzrok na swoje bose stopy, czując ból w nadgarstkach przez te cholerne liny. 

Gorączkowo myślałam nad jakąkolwiek sensowną odpowiedzią, co było dość trudne, biorąc pod uwagę jego zimny wzrok, który przeszywał moje ciało. Przełknęłam nagromadzoną ślinę, wzięłam głęboki wdech. Olśniło mnie. 

- Właściwie nawet nie wiem, jak się nazywasz - mruknęłam. 

Podniosłam na niego wzrok. Łobuzerski uśmiech wykwitł na jego twarzy, co rozdrażniło mnie. Aż tak dziwnym faktem było to, że nie mam pojęcia, jak się nazywa? Warknęłam pod nosem, odwracając spojrzenie. Mężczyzna stanął, ciągnąc za sznur, przez co i ja musiałam się zatrzymać. Uniosłam brew, patrząc na niego. 

- Andy Biersack - powiedział i ruszył dalej. 




Od autorki: Na początek: wiem, ten dom jest mało prawdopodobny, ale o to chodziło. To inna Ziemia, co oznacza, że są też na niej różne "niespodzianki". Końcówka mnie po prostu zabiła, nie wiedziałam, jak to zapisać, ugh. Nawaliłam? No cóż, nie jestem pewna, czy mi wyszedł ten rozdział, starałam się. Pewnie trafiły się jakieś błędy, które przeoczyłam, z góry przepraszam. Chyba długie to nawet, nie wiem. Proszę o jakieś komentarze, do następnego, xx.