Kolejny dzień nie zapowiadał się wyjątkowo. Chmury nadal zasłaniały słońce, przez co okolica stała się szara i przygnębiająca. Siedziałam w łazience, nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić. Andy kazał mi się odświeżyć i przebrać, bo musimy gdzieś wyjść. Zamknął mnie tu z czystymi ubraniami, a ja teraz czekałam, by sobie o mnie w końcu przypomniał i wypuścił. Westchnęłam cicho, opierając się plecami o zimną ścianę. Po chwili odepchnęłam się od niej i podeszłam do lustra.
Nie przypominałam siebie. Zawsze stawiałam na lekkie ubrania, a teraz? Po raz pierwszy od bardzo dawna miałam długie czarne spodnie z dziurami na kolanach. Pasek z ćwiekami podtrzymywał je na biodrach, chociaż nadal trochę się zsuwały. Dodatkowo, dostałam czarną bokserkę, a na to skórzaną kurtkę z jakąś przypinką. Ciemne rękawiczki bez palców zdobiły moje dłonie, ogrzewając je. Miałam także buty, zwykłe trampki. Zrobiłam sobie też makijaż. Był... zwyczajny. Użyłam jedynie tuszu do rzęs, który leżał na półce obok umywalki, jeszcze nieużywany. Nie miałam pojęcia, kiedy ostatnio tak się pomalowałam. Zwykle były to jakieś pomazane kreski, które miał każdy mój towarzysz, ale teraz... teraz nie musiałam czegoś takiego robić, prawie wszyscy zostali zabici i bunt ugiął się pod naciskiem tego masowego mordu.
- Skończyłaś?
Drgnęłam zaskoczona, kiedy on tu wszedł? Spojrzałam w stronę drzwi i kiwnęłam głową. Skanował swoimi zimnymi tęczówkami całe moje ciało, unosząc lewą brew ku górze. Nic nie powiedział, tylko wyszedł z łazienki, a ja ruszyłam niepewnie za nim. Zszedł schodami na parter, a potem ruszył w stronę drzwi. Otworzył je szeroko i wyszedł, czekając na mnie. Zamknął dom na klucz, po czym spojrzał w moją stronę.
- Nawet nie próbuj uciekać, słyszysz? Jeśli dobrze się spiszesz, sznur nie będzie nam potrzebny - powiedział, wskazując na moje nadgarstki.
Kiwnęłam niepewnie głową. Owszem, nie miałam liny, a moje ręce były wolne. Spróbować uciec? Znalazłby mnie, a jeśli nie on, to ktoś inny. Przez ten cholerny znak każdy zwróciłby mu jego "własność" bez wahania. To była jego kraina, niestety. Już nie było nikogo, kto by mu się sprzeciwił.
Szłam tuż obok niego, rozglądając się ciekawie na boki. Otaczała nas pustka. Wyszliśmy z jego małego zakątka wprost na popękaną ziemię. Otuliłam się mocniej skórzaną kurtką, czując zimny wiatr, który szarpał moimi włosami. Dziwne, zawsze było wręcz gorąco, a słońce znikało tylko w nocy. Co się stało?
W Rebels Army był pewien mężczyzna, nazywał się Tamlen. Miał około sześćdziesiąt lat, lubiłam go. Pełnił funkcję bajarza. Kiedy byłam mała, co wieczór siadałam z innymi dziećmi wokół ogniska, patrząc wyczekująco na Tamlena. Jego opowieści były bardzo przydatne, bowiem - podobno - to wszystko zdarzyło lub działo się naprawdę, a on nie przynudzał nas tym, tylko opowiadał to z pasją i nutą tajemniczości. Dzięki niemu, wiedzieliśmy o rzeczach, których nie mogliśmy wyciągnąć od rodziców. Na przykład, kiedyś, dawno temu, opowiedział nam pewną historię. Historię o Rebels Army, a właściwie o nas samych. Mówił, że to właśnie my, w jakiś niezrozumiały sposób, trzymamy chmury z dala, dbając, by słońce świeciło całe dnie. Niestety, przez liczne morderstwa naszych pobratymców, równowaga została zachwiana i nasza "magia", w którą ja nawet nie wierzyłam, zaburzyła to wszystko, przez co gleba prawie doszczętnie wysuszyła się. Mówił wiele prawdziwych rzeczy, lecz w tą jedną nigdy nie potrafiłam uwierzyć. Po prostu nie uważałam, by ktokolwiek z nas miał jakąkolwiek moc, tym bardziej na taką skalę, ale... może było w tym ziarno prawdy? Albo to po prostu przez towarzystwo Proroka, co jest głupim wytłumaczeniem...
- Biersack, rusz dupę!
Zmarszczyłam brwi, to było naprawdę dziwne. Spojrzałam przed siebie. Wejście do podziemi, cholera. Na tle czarnego wejścia stał mężczyzna, nie znałam jego imienia. Kojarzyłam go jedynie z tamtego dnia, w towarzystwie reszty Wild Ones.
Przekrzywiłam odrobinę głowę, kiedy stanęłam niedaleko niego. Andy ukrył mnie za swoimi plecami, jakby bał się, że ten brunet ukradnie mu jego "własność" i ucieknie w siną dal. Uśmiechnęłam się na to w duchu, czasami myślałam o dziwnych rzeczach.
Spojrzałam na mężczyznę, mierząc go wzrokiem. Na czole miał czarną opaskę, która trzymała jego włosy w jednym miejscu. Makijaż... cóż, to wyglądało tak, jakby miał ślady po szponach. Jego tors opinała jedynie czarna kamizelka, odsłaniając duży tatuaż nad pępkiem. Zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc znaczenie jego tatuażu. Outlaw było zagadką. Chodziło bardziej o to, że był wygnańcem czy wyjęty spod prawa? Chociaż... jakiego prawa? Tu takie coś już nie istnieje. Wróciłam spojrzeniem na jego twarz, uśmiechnął się. Wyzywająco. Rzucał mi jakieś wyzwanie.
Andy jeszcze bardziej mnie zasłonił, a ja czułam się jak strachliwe dziecko, które usilnie nie chce nikomu pokazywać się na oczy. Przewróciłam oczami, jednak dzielnie stałam w miejscu, nie sprzeciwiając się. Nie chciałam powrócić do sznurów, po prostu.
- Biersack, odpuść trochę - zaśmiał się nieznajomy.
Andy warknął pod nosem, ale usłyszałam to. Uśmiechnęłam się, słysząc "chuj ci w dupę". Chłopcy zawsze pozostaną chłopcami. Przekomarzanie i tego typu teksty nigdy im się nie znudzą. Zauważyłam, że obaj ruszyli, więc podążyłam za śladem Proroka, nieco obawiając się tego, co czeka mnie w środku. Właściwie nie wiem, czego się spodziewałam. Może ścian w krwi i wielkiej sterty ciał towarzyszy, którzy kiedyś żyli obok mnie, ze mną. Niczego takiego nie znalazłam. Było tam tak, jak wtedy. Brudno, ale ani śladu krwi czy trupów. Przełknęłam głośno ślinę, idąc za Andy`m. Kroczył dumnie korytarzami, przewyższając wzrostem swojego towarzysza. Ukradkiem spojrzałam na kurtkę tego niższego. Deviant. Deviant, Deviant, Deviant... Przewróciłam oczami, genialna gra słów*. Jak on się nazywał? No, dalej, przecież pamiętałaś. Tamlen kiedyś opowiadał o nim dużo dowcipów, wysil się trochę, Leah...
Ashley Purdy. Tak, właśnie tak się nazywał. Jakie on mógł mieć moce? To, jak go nazywali, nie pomagało mi określić niczego. Żadna umiejętność nie pasowała mi do niego, jak miałam go rozgryźć? Świetnie, teraz będzie mnie to męczyć...
Westchnęłam pod nosem z frustracji, a gdzieś z przodu rozbrzmiał cichy chichot. Zmarszczyłam brwi, to nie był Andy. Prorok spojrzał na mnie przez ramię, a ja obserwowałam mężczyznę przed nim, który śmiał się pod nosem. Był nienormalny?
- Och, Leah, z moją psychiką wszystko w porządku.
Zacisnęłam mocno szczękę, mrużąc oczy. Czytał mi w cholernych myślach, to była jego moc. Najgorsza z możliwych, dołączając do tego to, jak go nazywają. Cholerny Deviant.
Śmiech Andy`ego rozbrzmiał, kiedy tylko to usłyszał. Poczułam ciepło na policzkach, jakby wszystkie ich moce były oczywiste. Ale nie były, nie dla mnie. Nie znałam ich, zawsze byli w jakimś stopniu zakazanym tematem. Rebels Army trzymali rozmowy o nich na dystans, a kiedy któreś dziecko pytało o Wild Ones, po prostu zbywali je machnięciem ręki. Nigdy nie rozumiałam tej ignorancji, przecież im więcej wie się o swoich wrogach, tym lepiej, prawda?
Nie powinnam tyle myśleć. Nie teraz, kiedy jest tutaj Ashley. Czytanie w czyiś myślach jest co najmniej bez jakiś ludzkich zahamowań. W końcu, to strefa prywatna, tak? To coś mojego.
Stanęłam w miejscu, w ostatniej chwili unikając zderzenia z plecami Andy`ego. Odchyliłam się odrobinę w lewo, by cokolwiek dojrzeć. Byliśmy w tej... sali tronowej? Tak, chyba tak to mogłam nazwać. Z tronów wstała pozostała trójka mężczyzn. Zeszli po wysokich schodach i stanęli na przeciwko nas. Ukrywałam się za plecami Proroka, obserwując bruneta, którego nie miałam okazji oficjalnie poznać.
Christian Coma, znany też jako Destroyer, czyli Niszczyciel. Miał naprawdę niesamowitą siłę, a jego uderzenia wysyłały dziwne fale, które niszczyły wszystko na swojej drodze. Kiedyś już widziałam jego moc. Miałam jedynie parę lat, ale nigdy nie zniknie to z mojej pamięci.
Czterech z nich ruszyło w stronę jakiś drzwi, a Prorok odwrócił się w moją stronę, mierząc chłodnym spojrzeniem. Skuliłam się odrobinę, nie wiedząc, co mnie czeka. Po co w ogóle mnie tu przyprowadził?
- Muszę cię zostawić na parę godzin. Nawet nie próbuj uciekać, słyszysz? - warknął.
Przełknęłam nerwowo ślinę, analizując każde jego słowo. Musi mnie zostawić, tutaj, samą? Nie, proszę, nie chcę tu być sama. Westchnęłam cicho, patrząc w jego jasne tęczówki. Skanował spojrzeniem moją twarz, czekając na odpowiedź.
- Czy mogę... mogę stąd wyjść? Chciałam się... rozejrzeć - wychrypiałam.
Zmarszczył brwi, rozmyślając nad moimi słowami. Modliłam się w duchu, by pozwolił mi stąd wyjść, musiałam... musiałam sprawdzić co z Ryanem. Mój kochany braciszek, muszę się upewnić, czy wszystko z nim w porządku.
- Posłuchaj - mruknął, łapiąc mój lewy nadgarstek. Rana zapiekła nieprzyjemnie. - Ten znak nie jest tylko... ozdobą. Jeśli nie wrócisz, kiedy zmieni swój kolor na czarny, zacznie cię cholernie boleć, dlatego... lepiej się nie sprzeciwiaj, słyszysz?
Kiwnęłam powoli głową. To cholerstwo zmienia kolor? Od czego to zależy? Od niego? To on o tym decyduje? Jak? Tyle pieprzonych pytań. Andy uniósł brew do góry, patrząc prosto w moje oczy, szukając jakiś oznak kłamstwa.
- Jeśli uciekniesz i tak cię znajdę - dodał, po czym zniknął za drzwiami.
Wypuściłam powietrze z płuc, nawet nie wiedziałam, że je wstrzymywałam. Dreszcze przeszły po moich plecach, kiedy ruszyłam ciemnym i pustym korytarzem. Echo kroków odbijało się od czarnych ścian, co zapewniało mi nieprzyjemne uczucie strachu. Prawie biegiem wypadłam na zewnątrz, otulając się mocniej skórzaną kurtką. Po sekundzie zaczął padać deszcz, jakby wszystko było nagle przeciw mnie.
Przez te wszystkie lata walk i bitew nauczyłam się wiele rzeczy i zdobyłam dużo umiejętności, a w tym dobrą kondycję. Niezliczoną ilość razy musiałam uciekać, ale to też miało swoje dobre strony. Dzięki temu mogłam biec długi czas, prawie w ogóle się nie męcząc.
Więc biegłam. Biegłam, rozglądając się na boki, w poszukiwaniu młodszego brata. Biegłam w miejsce, gdzie musiałam go zostawić. Biegłam do jedynej osoby, która mi została. Biegłam, bo nie miałam zbyt wiele czasu.
- Ryan? Ryan! - krzyczałam, rozglądając się na boki.
Szłam szybko, szukając brązowej czupryny mojego małego brata. Gdzie on się podział? Modliłam się w duchu, by nadal tu był, bezpieczny. Zatrzymałam się gwałtownie, słysząc jakiś dźwięk. Ktoś szedł za mną? Ktoś od Proroka?
- Leah?
Wypuściłam z płuc wstrzymywane powietrze. Odwróciłam się gwałtownie na pięcie i podbiegłam do szesnastolatka. Otoczyłam go ramionami, przytulając go z całej siły. Był w jednym kawałku, wszystko miał na swoim miejscu. Duży kamień, który ciążył na moim sercu zniknął, a lukę wypełniła radość.
- Ryan, wszystko w porządku? - zapytałam, odsuwając go na długość ramienia.
Obejrzałam całe jego ciało, a kiedy nie dostrzegłam braku żadnej kończyny czy krwi, nieco się uspokoiłam. Nadal jednak oczekiwałam odpowiedzi, patrząc prosto w oczy brata. Zielone tęczówki zabłysły łzami, a ja od razu przyciągnęłam go z powrotem do siebie. Wtulił swoją twarz w moją szyję, garbiąc się. Może i był młodszy, ale to nie znaczyło, że także niższy.
- Myślałem, że... myślałem, że nie żyjesz - wycharczał.
- Wszystko w porządku, Ryan, jestem tu, prawda? Obiecałam.
Pokiwał smętnie głową, prostując się. Uśmiechnęłam się pokrzepiająco, mierzwiąc jego brązowe włosy. Zaprotestował jęknięciem, szybko je poprawiając. Nasze chichoty zapełniły ciężką ciszę, a krople deszczu zniknęły, co spostrzegłam dopiero po dłuższej chwili.
- Leah... co to jest?
Syknęłam cicho, kiedy dotknął mojego znaku. Cofnęłam rękę pod natłokiem bólu, a w jego oczach dostrzegłam smutek. Naciągnęłam na przedramię rękaw skórzanej kurtki, starając się rozluźnić spięte mięśnie pleców.
- To... to cena za moje życie - wychrypiałam.
- Jesteś niewolnicą.
Przytaknęłam smutno ruchem głowy. Właśnie tym byłam. Nic nie wartą niewolnicą. Uważałam się za zero, w końcu, już nawet nie należałam do siebie. Westchnęłam cicho, przejeżdżając dłońmi po twarzy. Jęknęłam, czując ból w przedramieniu. Szybko podwinęłam rękaw skórzanej kurtki. Znak zrobił się czarny, fantastycznie.
- Muszę iść, Ryan. Postaram się znowu do ciebie przyjść, słyszysz? Nie wychylaj się i dbaj o siebie - mówiłam w pośpiechu.
Pocałowałam go w policzek, kiedy kiwnął głową. Uśmiechnęłam się ostatni raz i zaczęłam biec, tym razem trochę wolniej. Przyspieszyłam dopiero wtedy, gdy ból nasilił się. Nie miałam zielonego pojęcia, jakim cudem znałam drogę powrotną. Coś mną kierowało. To kolejna dziwaczna moc tego cholerstwa na mojej ręce?
Zatrzymałam się dopiero przed Prorokiem. Jego brwi były zmarszczone, a oczy ciskały lodem w moją stronę. Papieros wystawał z jego ust, a dym otaczał go białym kolorem. Skuliłam się odrobinę, przełykając nerwowo ślinę. Brunet zgromił mnie wzrokiem, wyrzucając niedokończonego peta na ziemię. Przydeptał go butem, cały czas patrząc prosto w moje oczy. Czułam się niezręcznie. Mężczyzna podszedł do mnie, dłonią ściskając przedramię ze znakiem. Syknęłam pod natłokiem bólu, czując niechciane łzy pod powiekami. Nie, nie rozpłaczę się. Nie przy nim. Nie dam mu tej satysfakcji.
- Z kim ty, do cholery, byłaś? - warknął, a ja zamarłam.
- Biersack, rusz dupę!
Zmarszczyłam brwi, to było naprawdę dziwne. Spojrzałam przed siebie. Wejście do podziemi, cholera. Na tle czarnego wejścia stał mężczyzna, nie znałam jego imienia. Kojarzyłam go jedynie z tamtego dnia, w towarzystwie reszty Wild Ones.
Przekrzywiłam odrobinę głowę, kiedy stanęłam niedaleko niego. Andy ukrył mnie za swoimi plecami, jakby bał się, że ten brunet ukradnie mu jego "własność" i ucieknie w siną dal. Uśmiechnęłam się na to w duchu, czasami myślałam o dziwnych rzeczach.
Spojrzałam na mężczyznę, mierząc go wzrokiem. Na czole miał czarną opaskę, która trzymała jego włosy w jednym miejscu. Makijaż... cóż, to wyglądało tak, jakby miał ślady po szponach. Jego tors opinała jedynie czarna kamizelka, odsłaniając duży tatuaż nad pępkiem. Zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc znaczenie jego tatuażu. Outlaw było zagadką. Chodziło bardziej o to, że był wygnańcem czy wyjęty spod prawa? Chociaż... jakiego prawa? Tu takie coś już nie istnieje. Wróciłam spojrzeniem na jego twarz, uśmiechnął się. Wyzywająco. Rzucał mi jakieś wyzwanie.
Andy jeszcze bardziej mnie zasłonił, a ja czułam się jak strachliwe dziecko, które usilnie nie chce nikomu pokazywać się na oczy. Przewróciłam oczami, jednak dzielnie stałam w miejscu, nie sprzeciwiając się. Nie chciałam powrócić do sznurów, po prostu.
- Biersack, odpuść trochę - zaśmiał się nieznajomy.
Andy warknął pod nosem, ale usłyszałam to. Uśmiechnęłam się, słysząc "chuj ci w dupę". Chłopcy zawsze pozostaną chłopcami. Przekomarzanie i tego typu teksty nigdy im się nie znudzą. Zauważyłam, że obaj ruszyli, więc podążyłam za śladem Proroka, nieco obawiając się tego, co czeka mnie w środku. Właściwie nie wiem, czego się spodziewałam. Może ścian w krwi i wielkiej sterty ciał towarzyszy, którzy kiedyś żyli obok mnie, ze mną. Niczego takiego nie znalazłam. Było tam tak, jak wtedy. Brudno, ale ani śladu krwi czy trupów. Przełknęłam głośno ślinę, idąc za Andy`m. Kroczył dumnie korytarzami, przewyższając wzrostem swojego towarzysza. Ukradkiem spojrzałam na kurtkę tego niższego. Deviant. Deviant, Deviant, Deviant... Przewróciłam oczami, genialna gra słów*. Jak on się nazywał? No, dalej, przecież pamiętałaś. Tamlen kiedyś opowiadał o nim dużo dowcipów, wysil się trochę, Leah...
Ashley Purdy. Tak, właśnie tak się nazywał. Jakie on mógł mieć moce? To, jak go nazywali, nie pomagało mi określić niczego. Żadna umiejętność nie pasowała mi do niego, jak miałam go rozgryźć? Świetnie, teraz będzie mnie to męczyć...
Westchnęłam pod nosem z frustracji, a gdzieś z przodu rozbrzmiał cichy chichot. Zmarszczyłam brwi, to nie był Andy. Prorok spojrzał na mnie przez ramię, a ja obserwowałam mężczyznę przed nim, który śmiał się pod nosem. Był nienormalny?
- Och, Leah, z moją psychiką wszystko w porządku.
Zacisnęłam mocno szczękę, mrużąc oczy. Czytał mi w cholernych myślach, to była jego moc. Najgorsza z możliwych, dołączając do tego to, jak go nazywają. Cholerny Deviant.
Śmiech Andy`ego rozbrzmiał, kiedy tylko to usłyszał. Poczułam ciepło na policzkach, jakby wszystkie ich moce były oczywiste. Ale nie były, nie dla mnie. Nie znałam ich, zawsze byli w jakimś stopniu zakazanym tematem. Rebels Army trzymali rozmowy o nich na dystans, a kiedy któreś dziecko pytało o Wild Ones, po prostu zbywali je machnięciem ręki. Nigdy nie rozumiałam tej ignorancji, przecież im więcej wie się o swoich wrogach, tym lepiej, prawda?
Nie powinnam tyle myśleć. Nie teraz, kiedy jest tutaj Ashley. Czytanie w czyiś myślach jest co najmniej bez jakiś ludzkich zahamowań. W końcu, to strefa prywatna, tak? To coś mojego.
Stanęłam w miejscu, w ostatniej chwili unikając zderzenia z plecami Andy`ego. Odchyliłam się odrobinę w lewo, by cokolwiek dojrzeć. Byliśmy w tej... sali tronowej? Tak, chyba tak to mogłam nazwać. Z tronów wstała pozostała trójka mężczyzn. Zeszli po wysokich schodach i stanęli na przeciwko nas. Ukrywałam się za plecami Proroka, obserwując bruneta, którego nie miałam okazji oficjalnie poznać.
Christian Coma, znany też jako Destroyer, czyli Niszczyciel. Miał naprawdę niesamowitą siłę, a jego uderzenia wysyłały dziwne fale, które niszczyły wszystko na swojej drodze. Kiedyś już widziałam jego moc. Miałam jedynie parę lat, ale nigdy nie zniknie to z mojej pamięci.
Czterech z nich ruszyło w stronę jakiś drzwi, a Prorok odwrócił się w moją stronę, mierząc chłodnym spojrzeniem. Skuliłam się odrobinę, nie wiedząc, co mnie czeka. Po co w ogóle mnie tu przyprowadził?
- Muszę cię zostawić na parę godzin. Nawet nie próbuj uciekać, słyszysz? - warknął.
Przełknęłam nerwowo ślinę, analizując każde jego słowo. Musi mnie zostawić, tutaj, samą? Nie, proszę, nie chcę tu być sama. Westchnęłam cicho, patrząc w jego jasne tęczówki. Skanował spojrzeniem moją twarz, czekając na odpowiedź.
- Czy mogę... mogę stąd wyjść? Chciałam się... rozejrzeć - wychrypiałam.
Zmarszczył brwi, rozmyślając nad moimi słowami. Modliłam się w duchu, by pozwolił mi stąd wyjść, musiałam... musiałam sprawdzić co z Ryanem. Mój kochany braciszek, muszę się upewnić, czy wszystko z nim w porządku.
- Posłuchaj - mruknął, łapiąc mój lewy nadgarstek. Rana zapiekła nieprzyjemnie. - Ten znak nie jest tylko... ozdobą. Jeśli nie wrócisz, kiedy zmieni swój kolor na czarny, zacznie cię cholernie boleć, dlatego... lepiej się nie sprzeciwiaj, słyszysz?
Kiwnęłam powoli głową. To cholerstwo zmienia kolor? Od czego to zależy? Od niego? To on o tym decyduje? Jak? Tyle pieprzonych pytań. Andy uniósł brew do góry, patrząc prosto w moje oczy, szukając jakiś oznak kłamstwa.
- Jeśli uciekniesz i tak cię znajdę - dodał, po czym zniknął za drzwiami.
Wypuściłam powietrze z płuc, nawet nie wiedziałam, że je wstrzymywałam. Dreszcze przeszły po moich plecach, kiedy ruszyłam ciemnym i pustym korytarzem. Echo kroków odbijało się od czarnych ścian, co zapewniało mi nieprzyjemne uczucie strachu. Prawie biegiem wypadłam na zewnątrz, otulając się mocniej skórzaną kurtką. Po sekundzie zaczął padać deszcz, jakby wszystko było nagle przeciw mnie.
Przez te wszystkie lata walk i bitew nauczyłam się wiele rzeczy i zdobyłam dużo umiejętności, a w tym dobrą kondycję. Niezliczoną ilość razy musiałam uciekać, ale to też miało swoje dobre strony. Dzięki temu mogłam biec długi czas, prawie w ogóle się nie męcząc.
Więc biegłam. Biegłam, rozglądając się na boki, w poszukiwaniu młodszego brata. Biegłam w miejsce, gdzie musiałam go zostawić. Biegłam do jedynej osoby, która mi została. Biegłam, bo nie miałam zbyt wiele czasu.
- Ryan? Ryan! - krzyczałam, rozglądając się na boki.
Szłam szybko, szukając brązowej czupryny mojego małego brata. Gdzie on się podział? Modliłam się w duchu, by nadal tu był, bezpieczny. Zatrzymałam się gwałtownie, słysząc jakiś dźwięk. Ktoś szedł za mną? Ktoś od Proroka?
- Leah?
Wypuściłam z płuc wstrzymywane powietrze. Odwróciłam się gwałtownie na pięcie i podbiegłam do szesnastolatka. Otoczyłam go ramionami, przytulając go z całej siły. Był w jednym kawałku, wszystko miał na swoim miejscu. Duży kamień, który ciążył na moim sercu zniknął, a lukę wypełniła radość.
- Ryan, wszystko w porządku? - zapytałam, odsuwając go na długość ramienia.
Obejrzałam całe jego ciało, a kiedy nie dostrzegłam braku żadnej kończyny czy krwi, nieco się uspokoiłam. Nadal jednak oczekiwałam odpowiedzi, patrząc prosto w oczy brata. Zielone tęczówki zabłysły łzami, a ja od razu przyciągnęłam go z powrotem do siebie. Wtulił swoją twarz w moją szyję, garbiąc się. Może i był młodszy, ale to nie znaczyło, że także niższy.
- Myślałem, że... myślałem, że nie żyjesz - wycharczał.
- Wszystko w porządku, Ryan, jestem tu, prawda? Obiecałam.
Pokiwał smętnie głową, prostując się. Uśmiechnęłam się pokrzepiająco, mierzwiąc jego brązowe włosy. Zaprotestował jęknięciem, szybko je poprawiając. Nasze chichoty zapełniły ciężką ciszę, a krople deszczu zniknęły, co spostrzegłam dopiero po dłuższej chwili.
- Leah... co to jest?
Syknęłam cicho, kiedy dotknął mojego znaku. Cofnęłam rękę pod natłokiem bólu, a w jego oczach dostrzegłam smutek. Naciągnęłam na przedramię rękaw skórzanej kurtki, starając się rozluźnić spięte mięśnie pleców.
- To... to cena za moje życie - wychrypiałam.
- Jesteś niewolnicą.
Przytaknęłam smutno ruchem głowy. Właśnie tym byłam. Nic nie wartą niewolnicą. Uważałam się za zero, w końcu, już nawet nie należałam do siebie. Westchnęłam cicho, przejeżdżając dłońmi po twarzy. Jęknęłam, czując ból w przedramieniu. Szybko podwinęłam rękaw skórzanej kurtki. Znak zrobił się czarny, fantastycznie.
- Muszę iść, Ryan. Postaram się znowu do ciebie przyjść, słyszysz? Nie wychylaj się i dbaj o siebie - mówiłam w pośpiechu.
Pocałowałam go w policzek, kiedy kiwnął głową. Uśmiechnęłam się ostatni raz i zaczęłam biec, tym razem trochę wolniej. Przyspieszyłam dopiero wtedy, gdy ból nasilił się. Nie miałam zielonego pojęcia, jakim cudem znałam drogę powrotną. Coś mną kierowało. To kolejna dziwaczna moc tego cholerstwa na mojej ręce?
Zatrzymałam się dopiero przed Prorokiem. Jego brwi były zmarszczone, a oczy ciskały lodem w moją stronę. Papieros wystawał z jego ust, a dym otaczał go białym kolorem. Skuliłam się odrobinę, przełykając nerwowo ślinę. Brunet zgromił mnie wzrokiem, wyrzucając niedokończonego peta na ziemię. Przydeptał go butem, cały czas patrząc prosto w moje oczy. Czułam się niezręcznie. Mężczyzna podszedł do mnie, dłonią ściskając przedramię ze znakiem. Syknęłam pod natłokiem bólu, czując niechciane łzy pod powiekami. Nie, nie rozpłaczę się. Nie przy nim. Nie dam mu tej satysfakcji.
- Z kim ty, do cholery, byłaś? - warknął, a ja zamarłam.
Od autorki: Zmieniłam kolejność imion brata głównej bohaterki, bo kolidowało to z Pittsem. Także... dzień dobry! Rozdział po dziesięciu dniach i nie wiem czy mam się z tego cieszyć, czy nie. Długo czekaliście? Nieważne. Co myślicie na temat tego... czegoś? Jakieś błędy się pojawiły? Starałam się to jak najlepiej poprawić, ale coś swojego sprawia w tej kwestii problemy. No, w każdym bądź razie, zapraszam na Aska, gdzie możecie pytać o The Prophet i o... właściwie wszystko. Do następnego, xx!*Deviant oznacza też "zboczeniec".