sobota, 13 lutego 2016

1.29 - Radykalność




Obudziłam się z ogromnym bólem głowy i szczękaniem kości w plecach. Jęknęłam, unosząc się na dłoniach. Leżałam na boku, co niezbyt odpowiadało mojemu brzuchowi. Instynktownie objęłam go rękami, a ruch w środku dał mi znać, że wszystko było w porządku. No, prawie wszystko.

Wstałam, zaciskając zęby z bólu. Rozejrzałam się wokoło, marszcząc brwi. Leżałam na ziemi, chociaż mogłabym nazwać to coś pode mną resztą materaca. Był stary i zakurzony, a po moich plecach prawie od razu przewędrowały dreszcze na myśl, jakie robaki mogłabym spotkać w tym... czymś. Gdzie byłam? Otaczały mnie brzydkie ściany i zardzewiałe kraty. Podeszłam do nich na drżących nogach. Ile spałam? Wszystko mnie bolało, co zapewne miało znaczyć, że długo.

Ścisnęłam kraty, czując pod palcami wodę, która spływała z sufitu. Rozejrzałam się w miarę możliwości, natrafiając na inne małe więzienia. Opadłam na kolana ze zmęczenia, moje nogi drżały i na dłuższą metę nie potrafiłam na nich ustać. Usiadłam na piętach, patrząc przed siebie. W jednej z cel zauważyłam paru Buntowników, w kolejnej osoby z armii Wild Ones.

- Dzięki Bogu, obudziłaś się! - usłyszałam.

Spojrzałam w prawo, na celę w rogu. Znajdowały się tam Mia i Suz, a w kolejnej Sammi i Cassie. One też tu wylądowały? Cholera, co się działo? Pamiętałam tylko pojawienie się cieni i ostatni wzrok, który posłałam Svartowi. Potem była wielka pustka i nie potrafiłam się skupić na kolejnych wydarzeniach. Co mnie ominęło? Napadli na siedzibę Wild Ones... Andy! Co z Andy'm? Czy wszystko było z nim dobrze?

- Gdzie my jesteśmy? - zapytałam cicho, ściskając kraty.
- W więzieniu F.E.A.R.'a, nie pamiętasz? Cienie porwały nas, kiedy reszta odwracała uwagę Wild Ones.
- Straciłam kontakt z rzeczywistością, kiedy zaczęły mnie gdzieś ciągnąć - westchnęłam, odpowiadając smutnej Mii. - Jak długo tu jesteśmy?
- Już dwa dni.

Zakrztusiłam się śliną.

- Dwa? - powtórzyłam, na co kiwnęła głową.

Byłam nieprzytomna dwa długie dni. Jak mogło się to stać? Westchnęłam, opierając czoło o okropne kraty, przymykając oczy. Nie wytrwałam tak długo, ponieważ usłyszałam szybkie i mocne kroki stalowych butów. Oczywiście, mówiąc stalowych, prawdopodobnie nieco przesadzałam, ale co z tego? Ne myślałam trzeźwo, to wszystko... uderzyło we mnie.

- Wstawaj! - usłyszałam niski głos, przez który otworzyłam oczy.

Jakiś mężczyzna w czarnym płaszczu z dużym kapturem zaczął otwierać zamek w mojej celi. Posłusznie wstałam, czując się nieco zdezorientowana. Zawiązał na moich nadgarstkach grube sznury, prychając na widok mojego znaku. Już zdążyłam o nim zapomnieć. Szarpnął mnie za ramię, prowadząc w stronę jakiś drzwi, a ja rozglądałam się chaotycznie, natrafiając na te wszystkie współczujące spojrzenia. Chryste, gdzie oni mnie prowadzili?

- Gdzie idziemy? - zapytałam mimowolnie, patrząc w górę na mężczyznę, który krył twarz w cieniu.
- Zamknij się i idź szybciej - warknął, znowu szarpiąc moje przedramię.

Już bez słowa stawiałam szybsze kroki, gdzieś po drodze tracąc swój dech. Wchodziliśmy jakimiś krętymi schodami, a moja kondycja nigdy nie była na dobrym poziomie, szczególnie podczas ciąży. Właśnie dlatego już po dwudziestu stopniach mój oddech przyspieszył, jednak mężczyzna nie przejął się tym. Czułam się jak po przejściu stu pięter, jednak były to jedynie trzy.

Mijaliśmy wiele par drzwi, by zatrzymać się przy tych na samym końcu korytarza, który tworzył kwadrat. Mężczyzna otworzył przede mną wejście i wepchnął do środka, a ja cudem utrzymałam swoją równowagę. Powstrzymałam jęk bólu, rozmasowując swoje ramię. Prawdopodobnie jutrzejszego dnia będę miała na nim siniaki w kształcie palców.

Zamarłam nagle, kiedy z cienia wyszła sylwetka człowieka. Patrzył na mnie przez chwilę, a potem zsunął kaptur z głowy, ukazując czarne włosy, bladą twarz, szalone oczy i zaschniętą krew na ustach, która nie wyglądała na należącą do niego. O mój Boże. To był on. F.E.A.R.

- Moja droga Leah - zacmokał, zaplatając palce przed sobą. - Tak długo czekałem, by ugościć cię w swoich skromnych progach.
- C...co? - jęknęłam, czując we własnym umyśle szaleństwo. Nic nie rozumiałam.

Zaśmiał się ochryple, jakby nie robił tego od długiego czasu. Brzmiał na wariata, który pragnął zniszczyć świat. Cóż, właśnie tego chciał, patrząc na to z każdej perspektywy.

- Na początku nie wydawałaś się taka ważna - westchnął, a ja zmarszczyłam brwi.
- O... o czym mówisz? - zapytałam, patrząc dokładnie na dwa kroki, które postawił w moją stronę.

Zacmokał i to było okropnym dźwiękiem dla moich uszu i umysłu.

- No dalej, Leah, wydawałaś się być mądrą dziewczyną - powiedział, a ja się skrzywiłam. Westchnął, a potem zaczął mówić: - Prorok wziął cię znikąd i nie podejrzewałem, że okażesz się ważna. Lecz oto stoisz przede mną, z węzłami na nadgarstkach i najważniejszą kartą przetargową we własnym łonie.

Nie. Nie, nie, nie. Moje dziecko. Czy to o nie mu chodziło? Cholera jasna, potrzebuję pomocy! Skup się, Leah, nie możesz być nieogarnięta w takim momencie.

- Chcesz zabrać moje dziecko? - wyjąkałam.
- Och, nie, nie, Leah - zacmokał. Znowu. - Chcę je zabić.

O Chryste.

- Myślisz, że ci na to pozwolę? - zapytałam z odwagą, która okazywała się jedynie w moim głosie, nie umyśle.
-  Nie potrzebuję twojego pozwolenia, uwierz mi.
- Dlaczego chcesz to zrobić? - wychrypiałam po chwili.

Pokręcił głową na boki z psychicznym uśmiechem.

- Och, jak miło, że pytasz! - powiedział entuzjastycznie, klaszcząc w dłonie. - To całkiem proste. Początkowo chciałem zabić ciebie, lecz Prorok... cóż, prawdopodobnie nie wzruszyłoby to nim jakoś mocno. Lecz potem usłyszałem o jego dziecku, które rośnie w tobie i, o tak, to wydało się idealnym celem. Widzisz, krew Proroka ma coś, czego od zawsze chciałem. Zabicie jego potomka da mi właśnie tę rzecz.

To było takie chore. Czy to sen? Proszę, niech to okaże się snem. Chciałam obudzić się we własnym łóżku, przy odrobinie szczęścia z Andy'm u boku, który pocałowałby moje czoło i ewentualnie rzuciłby parę dwuznacznych rzeczy. Mogłabym wrócić nawet do początku naszej historii, byle nie tkwić tutaj.

- Ale zabicie tego dziecka tak po prostu nie byłoby tym, czego chcę. Widzisz, potrzebuję do tego... zaklęcia i tych prawie niepotrzebnych rysunków na ziemi - westchnął. - Poświęcę to dziecko i przy okazji ciebie, ponieważ dlaczego miałbym czekać, aż je urodzisz?
- Po co to robisz? - zapytałam cicho i przez chwilę myślałam, że mnie nie usłyszał.
- To proste, droga Leah. Chcę uzyskać swoją nieśmiertelność i resztę mocy, które Prorok mi odebrał. Jednak, najważniejsze, chcę nowego porządku na świecie! Chcę pozbyć się Wild Ones i ty mi w tym pomożesz. Na późniejszym rytuale. Mam nadzieję, że dobrze spędziłaś swoje życie, ponieważ dzisiejszy dzień jest twoim ostatnim.




Od autorki: Okropnie krótkie, po okropnie długiej nieobecności, okropnie przejściowy i okropnie o niczym. Mam dla was parę informacji/próśb/nazywajcie to, jak chcecie. Zapraszam TUTAJ i liczę na to, że nie zrazicie się głównym bohaterem, liczę, że zagłosujecie >>>TUTAJ<<< na trzeci blog w "Blog miesiąca" i wielka informacja. The Prophet powoli dobiega końca! Wiem, że ta historia nigdy nie była i nie będzie idealna, ale od początku wkładałam w nią całe serce i mimo braku weny będę tęsknić za Andy'm i Leah. Jednak - bez zmartwień! Przybędę z nową historią i tu tworzy się pytanie do was: wolelibyście opowiadanie fantasy, czy takie, hm... normalne? Mam nadzieję, że jeszcze istniejecie na tym blogu i ktokolwiek skomentuje.