wtorek, 24 marca 2015

1.22 - Powrót do domu




Patrzył na mnie swoimi mrocznymi oczami z uniesionymi brwiami. Spuściłam wzrok, mając ochotę zapaść się pod ziemię. Aż nazbyt dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, że siedziałam na nim okrakiem. Wbrew wszelkim barierom umysłowym, w mojej głowie zaczęły się pojawiać wspomnienia tamtej nocy. Czułam, że rumieniec wykwitł na policzkach, dlatego przekręciłam nieznacznie twarz, by włosy mogły mnie zakryć. Zdecydowanie, nie powinnam o tym myśleć. 

- Jesteś tego pewna? - zapytał, unosząc mój podbródek do góry. - Naprawdę tego chcesz? 
- Tak - powtórzyłam, kiwając głową, nieco ograniczona przez jego palce ściskające skórę pod ustami. 

Oplótł mnie rękami w pasie i przyciągnął do siebie nieoczekiwanie, przyciskając do moich warg swoje. Jęknęłam zaskoczona, dzięki czemu mógł pogłębić pocałunek i zrobił to. Wplotłam swoje palce w jego włosy, ciągnąc za nie nieznacznie. Ile bym dała, by teraz wydarzyło się to, co za pierwszym razem w tym pokoju... Och, Boże. 

Pukanie do drzwi sprawiło, że oderwaliśmy się od siebie. Chciałam z niego zejść, ale nie wypuszczał mnie ze swojego uścisku, dlatego odpuściłam. Andy warknął "wejść", a drewno zaskrzypiało piskliwie. Obejrzałam się przez ramię, patrząc na Ashley'a. Wychylił swoją głowę zza progu, bo tylko na tyle otworzył drzwi. 

- Hej, hm, stary, może zejdziesz na dół? Reszta już wstała i... może dobrym pomysłem będzie poinformowanie ich o tym wszystkim... 

Prorok kiwnął głową, a Ashley zamknął drzwi, zostawiając nas samych. Andy spojrzał na mnie i ze zdziwieniem dostrzegłam, że była w tym jakaś czułość. Poczułam, jak wyciągnął pudełeczko z moich rąk i otworzył je, a ja dopiero wtedy tam spojrzałam. Wziął pierścionek pomiędzy palce i sięgnął po moją dłoń. Wstrzymałam oddech, ponieważ dopiero wtedy zrozumiałam, co robił. Po trzech krótkich sekundach mogłam poczuć zimno metalu. Uśmiechnął się do mnie kącikiem ust, zaplatając nasze palce ze sobą. 

- Wrócimy do tej... rozmowy - powiedział, akcentując ostatnie słowo. 

Och. 


~ * ~


Na początku nikt nie potrafił uwierzyć, że to naprawdę Andy. Potem próbowali dopatrzyć się w tym jakiegoś żartu ze strony Ashley'a. Dopiero po dziesięciu minutach dali się przekonać, a to tylko przez to, że Prorok wyczarował nad ich głowami deszcz. Dosłownie. Nawet na twarzy Skitsa dostrzegłam rozbawienie. 

Mimo wcześniejszych uprzedzeń, Andy podszedł do Skitsa i podziękował mu (chyba zrobił to nawet szczerze), ale oczywiście ostrzegł, że jeśli jeszcze raz spróbuje zabrać jego rzeczy (mnie), Strażnik tego pożałuje. Wydawało mi się, że polubił go trochę bardziej przez fakt, że go dosłownie ożywił i przez to ryzykował własnym życiem, chociaż właściwie nie miał w tym własnego interesu. Podczas ich rozmów stałam na uboczu w towarzystwie Ryana, który - zachowując się jak pięciolatek - zgiął nogi w kolanach, pochylając się do mojego brzucha, i zaczął mówić dziecinnym głosem do nienarodzonego dziecka, które nosiłam pod sercem. Przewróciłam na to jedynie oczami, jednak pozwoliłam mu robić te bzdurne rzeczy. Nawet zauważyłam krótkie spojrzenie Proroka i jego rozbawienie. Wydawało mi się, że przyzwyczaił się do obecności mojego brata. I dobrze. 

Siedzieliśmy tam równe pół godziny. Chciałam spędzić z nimi więcej czasu, ale Prorok wyciągnął mnie stamtąd, mówiąc, że chciałby wrócić do swojego domu. Dodał też, że Ryan może zostać w siedzibie, bo i tak za niedługo tu wrócimy, co wydało mi się szalenie miłe jak na Andy'ego. Pożegnałam się więc z bratem zdecydowanie zbyt wylewnie i krótko z resztą Wild Ones, rzucając do Jinxxa "opiekuj się moim bratem", na co przytaknął ruchem głowy. 

Takim sposobem właśnie stałam na werandzie domu Proroka (a może już powinnam nazywać takie miejsca i rzeczy naszymi?), czekając, aż wyciągnie klucze z kieszeni spodni. Kiedy już otworzył drzwi, wpuścił mnie przodem. Zdjęłam trampki z nóg i postawiłam je równo przy ścianie, zostając w samych szarych skarpetkach na stopach. Ruszyłam za Andy'm, który zdążył już mnie wyminąć i właśnie wyciągał z lodówki picie. Usiadłam na stołku barowym, podpierając podbródek o zwinięte ręce w pięści. Obserwowałam go, jego napinające się mięśnie pleców, kiedy odkręcał butelkę, jego nagą skórę, kiedy sięgał do szafki, której ja nigdy nie mogłabym dosięgnąć, potem jego twarz zmarszczoną w zastanowieniu. W końcu złapał moje spojrzenie i uniósł brew do góry, na co spuściłam swój wzrok i zarumieniłam się. Cholera.

Odwróciłam od niego twarz i spojrzałam przez okno, starając się ignorować fakt, że ominął kuchenną ladę i zmierzał w moją stronę. Poczułam szarpnięcie, kiedy przekręcił stołek, na którym siedziałam, przodem do siebie. Przeniosłam na niego wzrok, zamierając, gdy stanął pomiędzy moimi nogami, kładąc swoje dłonie na moich udach. Nachylił się trochę, równając ze sobą nasze spojrzenia.

- Dlaczego tak mnie obserwujesz, Leah?- zapytał cicho, a ja aż nazbyt zdawałam sobie sprawę z tego, że jego wzrok wylądował na moich ustach.
- Nie robię tego - skłamałam, jednak zapewne dosyć marnie, bo uśmiechnął się kpiąco.
- Leah - upomniał mnie. - Wiem, kiedy kłamiesz.

Mimowolnie przewróciłam oczami z uśmiechem i już chciałam coś odpowiedzieć, ale... cóż, nie miałam jak. Andy złączył nasze wargi w pocałunku, a ja nie protestowałam. Odwzajemniłam to, obejmując jego kark swoimi dłońmi. Poczułam, jak mnie podniósł i na oślep zaczął gdzieś iść. Było to trochę trudne przez mój brzuch, ale nie myślałam o tym tak bardzo, jak powinnam.

Wszedł po schodach ze mną na rękach, a potem skręcił w prawo, by wejść do swojej sypialni. Jęknęłam prosto w jego usta, zdając sobie sprawę, do czego to właściwie zmierza. Moje serce biło niemiłosiernie szybko, a krew szumiała w uszach, jednak nie obchodziło mnie to. Poczułam miękki materac pod swoimi plecami, więc otworzyłam dotąd zamknięte oczy. Andy przestał mnie całować i zawisł nade mną, opierając ciężar ciała na rękach. Z wahaniem sięgnęłam do jego koszulki, ściągając mu ją przez głowę. Odrzuciłam ją gdzieś na ziemię, a Prorok uśmiechnął się łobuzersko w moją stronę.

Zaczął całować moją szyję, a kiedy po chwili doszedł do tego znajomy ból, wiedziałam, że będę pełna malinek. Jego zimne dłonie dotknęły skóry na moim wypukłym brzuchu, na co uśmiechnęłam się mimowolnie, ponieważ on już tak bardzo kochał to dziecko.

Moja kurtka i koszulka wylądowały na podłodze, a chwilę później dołączyły do nich spodnie. Jęknęłam prosto w usta Proroka, kiedy wcisnął swoją rękę pomiędzy materac a mój tyłek, ściskając go. Uśmiechnął się, wracając swoimi wargami do moich. Odpięłam pasek, który przytrzymywał jego spodnie, a potem guzik i zamek, zaczynając je ściągać. Zimny materiał bandany zawiązany przy rurkach Andy'ego drażnił rozpaloną skórę mojego uda, jednak było to przyjemne uczucie. Dziwne, ale przyjemne.

- Unieś plecy - wychrypiał.

Zrobiłam to, co chciał, a wtedy sięgnął dłońmi do zapięcia mojego stanika i odpiął go sprawnie. Ściągnął czarne ramiączka z moich ramion, rzucając biustonosz w bok. Ponownie poczułam jego usta na swojej szyi, jednak tym razem zjechał nimi aż na lewą pierś, gdzie zaczął przygryzać skórę. Jęknęłam głośno, czując budujące się napięcie w podbrzuszu. Zawisł nade mną, patrząc prosto w oczy. Dotknęłam jego policzka dłonią, gładząc powoli. Uśmiechnął się prawdziwie, co odwzajemniłam.

A potem jednym ruchem tak po prostu ściągnął moje majtki.

Przewróciłam na to oczami, a Andy przygryzł moją wargę zębami. Poczułam uścisk jego dłoni na swojej, kiedy prowadził ją w stronę gumki swoich bokserek, to samo robiąc z moją drugą ręką. Zarumieniłam się, jednak posłusznie zaczęłam ściągać materiał z jego ud, potem pomagając sobie stopami. Całował moją twarz, a kiedy dotarł do policzka, zaczął go ssać. Pisnęłam, a ten dźwięk był upokarzający, jednak zignorowałam tę myśl, próbując go odciągnąć. Robił mi cholerną malinkę na twarzy!

Kiedy skończył, uśmiechnął się łobuzersko, unosząc brew do góry. Spojrzałam na niego, marszcząc czoło. Wytarłam swój policzek, na co uśmiechnął się jeszcze bardziej, a potem powiedział:

- Nie patrz tak na mnie, Leah. Jesteś moja, zgodziłaś się za mnie wyjść, więc mam pełne prawo robić ci malinki na twarzy.

Sapnęłam z udawanym oburzeniem, jednak nic nie powiedziałam, ponieważ miał w pewnym sensie rację - zgodziłam się. A kiedy to zrobiłam, dostałam go w całym pakiecie, bez wyjątku. Więc, podkreślając, będę musiała się przyzwyczaić do jego dziwnych upodobań oznakowania mojego ciała.

Pociągnął moją nogę, którą zaplótł sobie wokół biodra, a ja już sama zrobiłam to samo z drugą. Sięgnął ręką gdzieś na dół, a ja zrozumiałam gdzie dopiero wtedy, kiedy poczułam jego palce w środku. Jęknęłam głośno, a Andy poruszył palcami, robiąc nimi kółka. Czułam... czułam, jak bardzo byłam mokra. Och, Boże.

- Jesteś na mnie tak bardzo gotowa, kochanie - powiedział, a ja jęknęłam ponownie, ponieważ nazwał mnie swoim kochaniem. Nigdy nie myślałam, że coś takiego może na mnie aż tak działać.

Nagle poczułam w sobie pustkę, kiedy wyciągnął ze mnie swoje palce. Jęknęłam zawiedziona, na co Andy uśmiechnął się, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak na mnie działał. Pogładził moje udo, którym obejmowałam go w biodrach, całując mnie po szyi.

I wtedy poczułam go całego w sobie.

Jęknęłam głośno równo z Andy'm. Jedną rękę umieściłam w jego włosach, a drugą położyłam na łóżku, mocno ściskając w pięści materiał prześcieradła. Zaczął się poruszać szybciej, jednak robił to naprawdę delikatnie, co sprawiało, że spełnienie budowało się powoli, dając nam czas. Andy przygryzł mocno moją wargę, ciągnąc za nią nieznacznie, na co westchnęłam prosto w jego usta.

- Patrz na mnie - wychrypiał, a ja otworzyłam oczy, patrząc w jego przymglone tęczówki. - Chryste, jesteś taka ciasna.

Jęknęłam i, cholera, dlaczego to mi się tak bardzo spodobało? Poczułam dreszcze na swoich plecach i usta Proroka na swojej piersi. Ścisnęłam mocniej uda, czując, jak jego kości wbijały się w moją skórę. Poprawił oparcie rąk na łóżku, wypychając swoje biodra z nieco większą siłą. Mocniej ścisnęłam jego włosy, szarpiąc za nie trochę, przez co jęknął, a ja miałam ochotę zrobić to samo, ponieważ ten dźwięk był taki seksowny.

- Taka delikatna - mówił dalej, a ja poczułam, jak wodził swoimi dłońmi po moich żebrach. - I cała moja.

I wtedy poczułam spełnienie. Jęknęłam prosto w usta Proroka i po dwóch sekundach poczułam, że też doszedł. Przymknęłam oczy, a grymas pojawił się na mojej twarzy, kiedy Andy wyszedł ze mnie. Usłyszałam, że wstał, dlatego spojrzałam na niego, siadając na łóżku tak, że stopami dotykałam podłogi. Patrzyłam jak zakładał bokserki, a kiedy złapał moje spojrzenie, zarumieniłam się. Schyliłam się po swoje majtki i naciągnęłam je szybko, rozglądając się nieco bezradnie po podłodze. Mój stanik dosłownie zaginął w akcji i miałam naprawdę wielką ochotę zasłonić się, gdy Biersack do mnie podchodził.

- Załóż to - powiedział, podając mi swoją koszulkę, którą wcześniej z niego zdjęłam... Och, chyba nie powinnam sobie teraz tego przypominać. - Lubię, kiedy nosisz moje koszulki.

Zarumieniłam się i założyłam na siebie szybko bluzkę, z ulgą zauważając, że sięgała mi poza tyłek, więc nie pokazywała aż tak wiele, dopóki się nie schylałam. Czułam się teraz dziwnie przytłoczona tym, co się właśnie stało. Nigdy nie byłam śmiałą osobą w tych rzeczach i nawet w tym momencie było mi nieco niezręcznie.

- No dalej, Leah, chodź - usłyszałam.

Zamrugałam, patrząc na Proroka. Trzymał wyciągniętą rękę w moją stronę i chyba musiał już tak chwilę stać, skoro mnie upomniał. Podałam mu swoją dłoń, a on przyciągnął mnie tak, że praktycznie przylegałam do jego boku. Objął mnie i przytulił, a ja nie wiedziałam, dlaczego. Puścił mnie zaledwie po ułamku sekundy i pociągnął za rękę w stronę schodów. Zeszliśmy na dół, do kuchni, jak gdybyśmy wracali do wcześniej wykonywanych czynności. To było dziwnie normalne.

- Chcesz coś zjeść? - zapytał.

Kiwnęłam głową, na co uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. Westchnęłam i usiadłam na swoim wcześniejszym miejscu, ponownie go obserwując. Przechyliłam głowę w prawo, śledząc wzrokiem jego tatuaże. Sama chciałam sobie jakiś zrobić, ale nie wiedziałam, gdzie.

- Andy?
- Hm? - mruknął, patrząc na mnie przez ramię.
- Też chcę tatuaż - powiedziałam, powstrzymując się przed użyciem dziecinnego głosu.

Po chwili odłożył nóż, którym coś kroił i odwrócił się w moją stronę. Zaczął podchodzić, a kiedy znalazł się przede mną, oparł swoje ręce o oparcie na łokcie i nachylił się, patrząc mi prosto w oczy. To było dziwne... wiedzieć, że jego mroczne tęczówki wydawały się szczęśliwiej świecić. Czy to moja zasługa? Cóż, miałam taką nadzieję.

- Chcesz? - zagadnął z uśmieszkiem.

Kiwnęłam głową, zagryzając wargę. Pociągnął za mój podbródek, uwalniając ją spod uścisku zębów, a potem nachylił się nade mną, by sam mógł ją przygryźć. Pogładził moje udo, a ja starałam się nie zamknąć moich oczu. Dlaczego tak bardzo się ze mną droczył?

- Więc jutro będziesz go miała. Wybierzesz wzór lub sama go narysuj, jak wolisz - dodał w końcu.

Uśmiechnęłam się wesoło i pod wpływem chwili pocałowałam go krótko w usta. Chwilę po tym zamarłam, ponieważ jego wyraz twarzy nie mówił kompletnie nic. Czy... czy nie powinnam była tego robić? Przechylił głowę w prawo, patrząc na mnie. Czułam rumieniec na swojej twarzy i chciałam, by znikł.

- Sprawiasz, że chcę cię wziąć na tym blacie, Leah - wychrypiał.

Zmarszczyłam brwi, a kiedy po sekundzie zrozumiałam sens jego słów, zagryzłam wargę i spuściłam wzrok, co było złym pomysłem, ponieważ doskonale mogłam zobaczyć wypukłość w czarnych bokserkach Andy'ego.

- Och - powiedziałam tylko. - Ja...
- Po prostu nie przygryzaj tej wargi - mruknął, przez co od razu uwolnił ją spod moich zębów.

Patrzyłam na jego twarz tak długo, aż zdecydował się wyprostować i odwrócić na pięcie, by wrócić do robienia jedzenia. Mimo tego dziwnego otępienia chwyciłam go za rękę, co sprawiło, że zatrzymał się i spojrzał na mnie ponownie, unosząc brew w pytającym geście.

- Ja... chciałam tylko... - zaczęłam powoli.

Moje serce biło niemiłosiernie szybko, a fakt, że Andy patrzył na mnie swoimi mrocznymi oczami z niezwykle dużymi źrenicami sprawiało, że nie potrafiłam uspokoić swojej buzującej krwi. Przyciągnęłam go jeszcze trochę do siebie, a on wepchnął się pomiędzy moje nogi, oplatając mnie swoimi dłońmi w talii. Powstrzymałam grymas bólu na twarzy, ponieważ bolało mnie... cóż. Fakt, że to był mój drugi raz robił właśnie swoje.

- Wyduś to z siebie, Leah - zachęcił mnie z rozbawieniem na twarzy.

Aż tak bardzo było widać, że wstrzymałam swój oddech? Wypuściłam drżące powietrze z płuc, a mocny kopniak ze strony dziecka sprawił, że straciłam dech całkowicie. Andy, chyba instynktownie, położył swoje dłonie na moim brzuchu, czując ruch dziecka. Raz się żyje, prawda? W końcu się przemogłam i powiedziałam:

- Kocham cię.

A wtedy jego uśmiech znikł.




Od autorki: Dodaję wam dzisiaj, ponieważ jutro(!) jest koncert i chyba do niedzieli nie ma mnie w domu. Żegnaj, szkoło! xD Mam jakąś wielką wenę ostatnio. Cały weekend malowałam obrazy (juhu ;-;), a teraz jeszcze piszę rozdziały TP jak szalona (he, he). Rozdział napisany 16 marca, ponieważ nie poszłam do szkoły, no i takie coś z tego wyszło. Macie super scenę +18, bo mnie na nią jakoś natchnęło, cóż. Liczę na tyle komentarzy, ile pod rozdziałem dwudziestym (bo, patrząc teraz, to jeszcze nie dodałam rozdziału numer dwadzieścia jeden xD). Znalazłam ładne zdjęcia głównej bohaterki, panie, błogosław fotografów! Do następnego!

poniedziałek, 16 marca 2015

1.21 - Pocałunek Śmierci




Chłód obudził mnie, uświadamiając boleśnie, że całą noc spędziłam w jednej pozycji, leżąc na swojej ręce. Uniosłam powieki, patrząc na bladą twarz Proroka, a cały ból wrócił do mnie z podwójną siłą, przypominając, co się stało. Czułam zimno jego dłoni na swoim brzuchu, jednak przyjmowałam je dzielnie, nie myśląc o tym, by ruszyć się o milimetr. Nie wiedziałam, co ze sobą począć, ponieważ nie chciałam go zostawiać. Już nie. Chociaż było za późno, odszedł. Andy nie żył i obwiniałam się, że nie trwałam przy nim chociażby w ostatnich chwilach. 

Byłam głodna, ale zignorowałam to uczucie kompletnie, obiecując sobie, że później zganię się za takie niedbalstwo względem dziecka. Ale to potem. Teraz jedyne, czego chciałam, to leżeć przy nim. Obserwowałam jego twarz, zapamiętując każdy szczegół. Dopiero teraz zauważyłam coś tak normalnego, jak mała blizna na czole po ospie. Nigdy jej nie dostrzegłam, ale mogło to być przez włosy, które ten ślad zasłaniały. Mimowolnie odgarnęłam mu czarne kosmyki, by lepiej wszystko widzieć. Kolczyki w nosie u wardze błyszczały podejrzanie i chyba tylko to nie zmieniło się w nim. Ze zdziwieniem spostrzegłam niewielkie zadrapania na policzku, brodzie i przy oku, zapewne po bitwie. 

Mimowolnie objęłam jego dłoń swoją, mocniej trzymając ją przy brzuchu. Dziecko kopnęło, a ja ledwo powstrzymywałam łzy, ponieważ Andy nie mógł poczuć ruchu swojego syna. W mojej głowie pojawiły się wspomnienia, gdy ktoś w Rebels Army spodziewał się potomka. Kobiety uśmiechały się co chwilę na własny sposób do partnerów, którzy szybko dotykali ich brzucha, odwzajemniając szczęście. Nie potrafiłam tego zrozumieć aż do teraz. 

Pukanie do drzwi sprawiło, że uniosłam się lekko, chwiejnie wstając z łóżka. Podeszłam do drzwi i otworzyłam je delikatnie, w progu zauważając Skitsa. Powstrzymałam grymas niezadowolenia na twarzy, bo, po pierwsze; dlaczego mi przeszkadzał? A po drugie; chciał już wracać? Jeśli tak, cóż, jego niedoczekanie.

Wepchnął się do środka, kompletnie nie zwracając uwagi na... cholera, to słowo nie chciało nawet przebłysnąć w moim umyśle. Odgarnęłam włosy z twarzy, patrząc na niego zmęczonym wzrokiem. Nie mógł już sobie po prostu wyjść?

- Jadłaś coś? - zapytał na wstępie.
- Po co tu przyszedłeś? - odpowiedziałam pytaniem, na co westchnął. 
- Szczerze? Jest na niego sposób - wskazał Andy'ego, a moje serce zabiło mocniej.

Jest?


~ * ~


Wytłumaczył mi to wszystko. Powoli i dokładnie. Istniał pewien sposób, owszem, ale nigdy nie było wiadomo, jaką cenę będzie nam dane za to zapłacić. Skits nazywał to rzeczą od Strażników Ciemności, wiedział o tym już wczoraj, ale nie chciał dawać mi fałszywej nadziei, chciał najpierw skontaktować się z tą całą ich wielką radą. Pozwolili mu zrobić tak wielki i trudny krok, ale właściwie tylko dlatego, że to Prorok, a całe Wild Ones dawno temu zawarło dziwny sojusz ze Strażnikami. Nie było czasu, by mogli przybyć, ponieważ resztki "życia" uciekały z ciała Andy'ego i podejrzany rytuał miał zostać wykonany od razu. 

Skits nazywał to Pocałunkiem Śmierci. Z tego, co zrozumiałam, będzie w stanie zaryzykować, specjalnie dla mnie, i przeniesie się do krainy Śmierci i Ciemności, by prosić o powrót Proroka. Miałam nadzieję, że wróci i on, i Strażnik, aczkolwiek Vicious nie dawał mi wielkiego zapewnienia. Mówił, że będzie musiał naprawdę uważać, ponieważ Śmierć to przebiegła istota i jeden fałszywy ruch mógłby sprawić, że nie miałabym na co czekać. 

Ale byłam pełna nadziei. Wierzyłam w Skitsa i dokładnie mu to zakomunikowałam. Przed swoją "podróżą" zdążył mi jeszcze wytłumaczyć, czym był Pocałunek Śmierci. To raczej nic skomplikowanego, głównie chodziło o to, że... cóż, to jednak dosyć trudne. Skits chciał poprosić Śmierć, by podarowała drugie życie Prorokowi, a jeśli się na to zgodzi, Andy wróci tu i będzie ze mną połączony w dziwny umysłowy sposób przez fakt, że nosiłam jego dziecko. Sam Strażnik Ciemności nie ucierpi na tym zbyt mocno, ponieważ on jakby już był martwy i funkcjonował na świecie jako duch, żył tak długo, jak osoba, którą się opiekował, a potem odradzał się, by po raz kolejny wypełnić swą rolę. Jedyną stratą poniosę ja, jeśli Śmierć postanowi go zatrzymać. 

Narysował jakieś dziwne znaki na podłodze przy łóżku, a właściwie wokół tego mebla, a potem usiadł na piętach w czymś, co przypominało półksiężyc i zamknął oczy. Powtarzał pod nosem jakieś słowa, ale po minucie zamilkł i... siedział tak już od półtorej godziny. Martwiłam się, jednak nie reagowałam w żaden sposób, ponieważ ostrzegł mnie, że jeśli przekroczę linię tego kręgu, cała nasza trójka, a właściwie czwórka, nie przeżyje. Kazał mi wyjść i coś zjeść, jednak przemogłam się do tego po tak długim czasie, ponieważ liczyłam na to, że to nie potrwa aż tyle. 

Po drodze do kuchni spotkałam Ryana, który poszedł ze mną coś zjeść. Dowiedziałam się, że dochodziła godzina ósma i wszyscy odsypiali trudne dni. Opowiedziałam mu o planie Skitsa, co trochę go... możliwe, że zniechęciło i nie chciał mnie wypuścić z pomieszczenia, mówiąc, że nawet nie powinnam zbliżać się do miejsca, gdzie urzędowała Śmierć. Więc po godzinie dołączył do nas Ashley, już trzeźwy. Jemu także, oczywiście, musiałam wszystko wyjaśnić. Niecierpliwiłam się i chciałam iść do sypialni Proroka, ale Ryan mnie nie chciał wypuścić. 

- Więc... jeśli martwy Andy zacznie nagle schodzić po schodach, to mam się nie bać, bo wtedy już nie będzie martwy? - zapytał Ash, stopniowo powiększając swój uśmiech. 
- Cóż, teoretycznie. Wtedy już nie będzie martwy - odparłam. 

Zaśmiał się, jednak ja nie potrafiłam tego zrobić. Oczywiście nie powiedziałam żadnemu z nich o tym dziwnym połączeniu, które próbował mi wytłumaczyć Skits, bo czułam, że to zbyt... prywatne. Powinni wiedzieć tyle, że w każdej chwili mogą się wydarzyć różne rzeczy. Niepewność ogarniała mnie z minuty na minutę, ponieważ o niczym nie miałam pojęcia. To, co działo się w pokoju lub "u Śmierci" było dla mnie niewiadomą. 

- Jak wszyscy wstaną, to poinformuję ich, aczkolwiek wolałbym zrobić to bardziej w stylu "a teraz porozmawiajmy o Andy'm..." i w tym momencie Biersack wchodzi do pokoju. Wiesz, zgłupieliby - śmiał się Ashley, na co jedynie kiwnęłam głową. 

Nie czułam się obecna w tej rozmowie, ale teraz mnie to nie obchodziło. Świat wokół mnie wyciszył się. Kuchnia zniknęła, wyparował także Ryan i Ash. Stałam pośród czerni, jednak w żaden sposób nie przypominała tej, którą posługiwał się Skits. Ta miała w sobie tajemniczość i... bałam się, że mnie wchłonie. 

Nagle rozbrzmiał głos. Niesamowicie gruby i niski, docierał do mnie z każdej strony, przerażająco nasilając się:

- Jest twój, wojowniczko Buntowników, potomkini Filthy'ów. 

Wszystko na nowo się pojawiło, znowu siedziałam na stołku barowym przy Ryanie i Ashley'u, nadal trzymałam miskę z jedzeniem, lecz już nic nie było takie samo. Niedbale położyłam naczynie na barku i ruszyłam, prawie biegiem (ciąża to niezbyt dobre połączenie z bieganiem), w stronę schodów. Znalazłam się na piętrze w niezwykle szybkim tempie, ignorując krzyk Ryana i kroki Ashley'a. Nacisnęłam na klamkę sypialni Proroka, otwierając drzwi na oścież. Skits dyszał ciężko, klęcząc w półksiężycu, jednak był niezwykle spocony i zmęczony. Zauważył mnie i uśmiechnął się jak ojciec do córki. 

- Jest twój - powiedział, jak gdyby naśladował tamten głos. Ale tego nie robił, prawda? - Śmierć zgodziła się zwrócić Proroka potomkini Filthy'ów, a mi darował życie przez fakt, że jestem twoim Strażnikiem - wytłumaczył, a kiedy wstał, przytuliłam go szybko i mocno. - Idę odpocząć, dobrze? Poradzisz sobie? Powinien się za chwilę zacząć przebudzać. 

Pokiwałam energicznie głową, puszczając go i podchodząc do łóżka. Andy nabierał swojego chłodnego koloru cery i już nie był trupio blady, co sprawiło, że uwierzyłam w to wszystko tak naprawdę. Spojrzałam w stronę drzwi, jednak nikogo tam nie zastałam, a samo wejście było zamknięte. Niezbyt mnie to zmartwiło, ponieważ Skits pewnie wyperswadował im przeszkadzanie mi... nam, dlatego na razie dali spokój. Usiadłam powoli na łóżku, zaplatając swoje palce z jego, czekając. 

Pierwszą oznaką życia były zmarszczone brwi, nieodłączna część jego wyrazu twarzy. Potem poruszył niepewnie palcami rąk, a kiedy poczuł moją dłoń, zamarł na chwilę, jednak odwzajemnił uścisk, co przyjęłam z ulgą. 

I w końcu otworzył swoje oczy. 

Ich chłód mógłby zabić, a ja mimowolnie zauważyłam, że stały się mroczniejsze, odrobinę. I podświadomie wiedziałam, że to Śmierć oznakowała go w taki sposób. Rozejrzał się po suficie i dopiero potem zaczął skanować spojrzeniem pokój. A w końcu trafił na mnie. Jeszcze bardziej zmarszczył brwi, umacniając uścisk na mojej dłoni. 

- Leah? - zapytał zachrypniętym głosem, który tak bardzo pragnęłam usłyszeć już od dawna. - Jesteś tu naprawdę? 
- Oczywiście - odpowiedziałam, uśmiechając się. A potem z moich ust wyszły słowa, które nawet mnie zaskoczyły: - Nie mam zamiaru już nigdy cię opuszczać. 
- Nigdy? - mruknął.
- Nigdy - powtórzyłam. 

Uśmiechnął się i pociągnął słabo swoją dłoń, a ja ją puściłam. Podciągnął się na dłoniach, opierając się plecami o czarną ścianę. Przesunął się nieco w swoje prawo i poklepał ręką miejsce obok siebie. Bez słowa wstałam i usiadłam tam, gdzie chciał, uważając na swój brzuch. Objął mnie lewym ramieniem i nawet teraz, kiedy był słaby, potrafiłam wyczuć w tym typową dla niego władczość. Z wahaniem przytuliłam się do jego boku, przymykając oczy. 

- Urósł - usłyszałam i w tym samym momencie poczułam dłoń Andy'ego na swoim brzuchu. 

Przytaknęłam, uśmiechając się, a w tym momencie dziecko kopnęło. Otworzyłam oczy, zadzierając głowę do góry, by zobaczyć reakcję Proroka. Jego oczy powiększyły się nieco, a dolną wargę uwięziły białe zęby. Objęłam rękę Andy'ego swoją, pewniej przyciskając do brzucha. Maluch kopnął jeszcze raz i dopiero wtedy zauważyłam uśmiech na twarzy bruneta. 

- Już kopie? 
- Tak - odparłam tylko, ponownie się uśmiechając. 
- Ja... cholera - przeklął cicho, a ja chyba pierwszy raz pomyślałam z rozbawieniem, że zabrakło mu słów. - To takie świetne. 
- Wiem o tym. 

Nawet nie zorientowałam się, kiedy przeniósł mnie na swoje kolana. Nawet po... cóż, śmierci miał siły na to, by unieść ciężarną dziewczynę. Siedziałam okrakiem na jego udach, z wahaniem umieszczając swoje dłonie na klatce piersiowej Proroka. 

- Masz tam jakiś ślad? - zapytałam po chwili. 

Zmarszczył brwi, jednak widocznie zrozumiał, o co mi chodziło, ponieważ wzruszył ramionami. Zaczęłam powoli odsłaniać jego klatkę piersiową, ukazując kolejne tatuaże. Nawet nie wiedziałam, jak bardzo mi ich brakowało.

Zamarłam, ponieważ... nic tam nie było. Chociaż nie, nie do końca. W miejscu, gdzie biło jego serce, na skórze, znalazł się malutki, prawie niewidoczny, półksiężyc. Dotknęłam go palcem, a kiedy Andy nie zareagował, przycisnęłam nieco, jednak nie wyczułam niczego podejrzanego. To zasługa Śmierci, czy tego dziwnego Pocałunku? A może to dzięki Skitsowi?

- Półksiężyc - wychrypiałam. 
- Co? - zapytał, pochylając głowę, by spojrzeć na mały tatuaż. 

Poczułam jego czoło oparte o moje, jednak nie zareagowałam na to, zbyt zafascynowana tym dziwnym znakiem. Zmarszczył brwi, zapewne patrząc na tatuaż. 

- Co to jest, do cholery? - mruknął, trochę sam do siebie. 
- Mi się podoba - powiedziałam cicho.

To krótkie zdanie sprawiło, że uniósł szybko głowę i spojrzał na mnie. Spuściłam zawstydzona wzrok, aż nazbyt zdając sobie sprawę ze swoich dłoni na jego klatce piersiowej. Pociągnął mój podbródek, przez co musiałam na niego patrzeć. Zagryzłam wargę, przypominając sobie o czymś. Cóż... raz się żyje, prawda?

Sięgnęłam do kieszeni skórzanej kurtki i wyciągnęłam z niej pudełeczko. Andy puścił mój podbródek i spojrzał na rzecz, którą trzymałam z pewnego rodzaju... strachem. Och, tak, to zdecydowanie był strach. 

- Wydaje mi się, że już mam odpowiedź na twoje wcześniejsze pytanie - powiedziałam cicho.
- Naprawdę? Więc jak brzmi? - zapytał, patrząc nerwowo w moje oczy i przełykając mocno ślinę. 

Wzięłam głęboki wdech, mówiąc:

- Tak.




Od autorki: Chyba nie myśleliście, że naprawdę zabiję Andy'ego, prawda? Cud, miód, malina ten rozdział, a przynajmniej tak mi się wydaje. Trochę krótkie mi ostatnio wychodzą, ale walić to już. Koncert się zbliża i nie mogę się doczekać. Chyba kupię sobie bluzę z American Horror Story, jolo, słeg itp. Strasznie panikowaliście pod dwudziestym rozdziałem, nawet parę osób groziło, że mnie tu zostawi ;-; Zostawiliście mnie? Mam nadzieję, że już bardziej lubicie Skitsa xD Ten post mam już napisany od jakiegoś czasu (trzynastego marca), ale dodaję go dopiero teraz, no bo, halo, dwadzieścia komentarzy!

czwartek, 12 marca 2015

1.20 - Śmierć pochłania każdego




Nie wiedziałam, ile dokładnie minęło czasu, od kiedy znalazłam się daleko... od Proroka. "Treningi" Skitsa polegały na zdrowej żywności, denerwowaniu mnie do maksimum, a potem wyzbywania się tej wściekłości poprzez jakieś dziwne medytacje. To było... cóż. Siedziałam właśnie w kuchni, ciemnej jak noc z cieniami otaczającymi mnie w podejrzliwych postaciach. Jadłam owoce, które Skits pociął w dokładne małe kosteczki. Zwykle pilnował, bym nie podjadała niczego innego i zjadała wszystko, co mi przygotował, jednak dzisiaj gdzieś zniknął. To znaczy, zamknął się w swoim pokoju, mówiąc, że to coś związanego ze Strażnikami Ciemności. Nie wnikałam, bo zapewne nie chciałby mi powiedzieć, ani nie potrafiłabym tego zrozumieć lub coś takiego. 

Dziecko było od samego rana niespokojne. Czułam to. Co chwilę mnie kopało lub robiło jeszcze dziwniejsze rzeczy i mogłam doskonale wyczuć jego zmiany pozycji. Może powinnam go jakoś nazwać? Wymyślić imię. Nie. Dziecko kopnęło, jakby chcąc uświadomić mi, że to nie tylko moja decyzja. Cóż. Czasami wydawało mi się, że to jego sposób na porozumienie się ze mną. 

Zastanawiałam się, kiedy urodzę swoje dziecko? Czy to dziwne, że chciałam, by ojciec tej kruszyny był, hm, przy mnie? Och, Boże, nie wiedziałam, co się ze mną działo. Od tamtego dziwnego duchowego połączenia z Andy'm nieco zmieniłam zdanie o nim i dostrzegałam go w trochę lepszym świetle. Jednak nadal zabicie moich rodziców rzucało na niego ogromny cień i tego raczej nic nie zmieni.  

Usłyszałam trzask drzwi na górze, co oznaczało, że Skits musiał mieć naprawdę zły humor. Nie wydawał się być taki okrutny, jak wskazywał na to jego wygląd. Polubiłam go, to właśnie dzięki Strażnikowi uwolniłam się z tamtego prowizorycznego więzienia i miałam szansę ujrzeć Proroka w innym świetle. Polubiłam go i zaczęłam się domyślać, dlaczego to właśnie jego wybrali dla mnie. Byliśmy podobni, nasze zainteresowania były zbliżone do siebie, tak samo temat "lubię, nie lubię", nawet tok myślenia niezbyt się różnił. To było wspaniałe i przerażające jednocześnie. 

Ciężkie kroki na schodach stawały się coraz głośniejsze, dlatego nie zdziwiłam się na widok twarzy przyozdobionej grymasem Skitsa przed swoją własną. Nachylał się w moją stronę, opierając łokciami o barek, przy którym jadłam pokrojone owoce. 

- Więc... - zagadnął. - Jak bardzo kochasz Proroka?

Zakrztusiłam się połykanym kawałkiem jabłka i zaczęłam kaszleć, zasłaniając usta dłonią. Czy ja dobrze usłyszałam? Zadał mi właśnie tak skonstruowane zdanie? Cholera jasna, o czym on mówił? Przewrócił oczami i kontynuował:

- Nie zaprzeczaj, Leah, wiem, że go kochasz.
- Ale...
- I tak tego przede mną nie ukryjesz - ostrzegł, marszcząc grube brwi. Umilkłam, wiedząc, że z nim nie wygram. - Kiedy więc patrzę na to z tej strony... muszę ci powiedzieć, czego właśnie się dowiedziałem.
- Coś się stało? - zapytałam zaniepokojona. 

Zdecydowanie nie podobał mi się wyraz jego twarzy.

- Coś się dzieje z twoim Prorokiem. Dostałem niewyraźne wizje, był atak na ich miejsce ze strony F.E.A.R.'a i wiem jedynie, że jest z nim naprawdę źle. Pomyślałem więc, że zechcesz go odwiedzić.
- J... jak źle? - wychrypiałam, a dziecko kopnęło mnie mocno, pozbawiając tchu. 
- Wydaje mi się, że mógł nie przeżyć. Przykro mi. 


~ * ~


Skits dotrzymał słowa. W ciągu momentu znaleźliśmy się w piwnicach Wild Ones. Nikogo nie spotkaliśmy na swojej drodze przez długi czas, dopiero przy pokojach natknęliśmy się na Ashley'a, który... był pijany. Po wielu próbach w końcu dowiedzieliśmy się, gdzie znajdziemy Proroka i czuwającego przy nim obecnie Jake'a. Kierowaliśmy się do sypialni Proroka, w której, jak się okazało, byłam podczas sennej mary. Skits obiecał, że poczeka w cieniu korytarza, a ja wślizgnęłam się do pomieszczenia, czując na sobie wzrok... Żałobnika. Tak, właśnie tak go nazwano. Mourner, Żałobnik.

- Wróciłaś - mruknął w moją stronę. - Do niego. Ale za późno. Jego już nie ma. 

Jego już nie ma. Jego już nie ma. Jego już nie ma. Te krótkie słowa wirowały w mojej głowie i właśnie wtedy pierwsze łzy dzisiejszego dnia wyrwały się spod uścisku moich powiek i silnej woli, wypływając na blade policzki. 

- Wróciłam - potwierdziłam. - Mogę... posiedzieć z nim sama? Pójdź odpocząć, Jake, Suze pewnie się o ciebie martwi. 

Kiwnął głową i bez słowa wstał z krzesełka przy czarnym łożu. Kiedy wyszedł, zajęłam jego wcześniejsze miejsce, bez wahania sięgając po rękę Proroka. Zawsze miał zimną skórę, jednak teraz była lodowata. Przez ten cały miniony czas zachowywał się jak nadęty dupek, ale... chyba właśnie za to go pokochałam. I właśnie teraz to sobie uświadomiłam, kiedy było za późno. 

A teraz odszedł.

Zostawił mnie samą na tym świecie, samą z maluchem rosnącym pod moim sercem, które kuło przy każdej myśli, że chłopiec nigdy nie pozna swojego taty. Mężczyzny, który tworzyłby dla niego autorytet, grał z nim w piłkę nożną, koszykówkę, jeśliby dało się znaleźć jakieś prowizoryczne kosze... Więc po prostu płakałam. Opierałam się łokciami o materac łóżka, na którym kiedyś i ja leżałam, lecz w zupełnie innym... sposobie, i po prostu płakałam w swoje dłonie splecione z tymi jego. 

Ignorowałam każdego, który tu wchodził. Nawet podpity Ashley zrozumiał powagę sytuacji i usunął się z pokoju z pomocą Skitsa. Napomknął mi też, że Jake zauważył go i zrozumiał jego rolę Strażnika, a także zaproponował sypialnię, w której mógłby spędzić noc i ledwie zarejestrowałam, gdy powiedział, że idzie się położyć. Wątpiłam, że mi uda się zasnąć, zwłaszcza teraz. 

Nie miałam nawet głowy do tego, by zapytać o Ryana, ale nie musiałam, ponieważ Jeremy go do mnie przysłał. Przyszedł chwilę przed dwudziestą drugą i kucnął obok mnie, przytulając mocno i współczująco. Objęłam go, delikatnie kładąc dłoń Proroka na materacu, lecz tylko na chwilę. Westchnęłam, wciągając do płuc znajomy zapach brata. 

- Dobrze cię tu traktowali? - zapytałam cicho. 

Ta cisza mnie dobijała. 

- To dziwne, ale Prorok o to zadbał - odpowiedział równie mocno przyciszonym głosem. 

Uśmiechnęłam się słabo, zadbał o mojego brata. Okazał mu trochę serca, przy okazji pokazując je mi. Traktował dobrze Ryana, chociaż, cóż, wcale nie musiał, prawda?

- Co się właściwie stało? - wychrypiałam.

Puścił mnie w końcu i usiadł na ziemi po turecku. Przyjrzałam mu się, mimowolnie stwierdzając, że nieco dorósł, jego rysy twarzy już nie były takie dziecinne i zmężniał. Chociaż nadal miał te swoje niezwykłe oczy z radosnym błyskiem. 

- F.E.A.R. pojawił się niespodziewanie, więc nikt nie był przygotowany, ale walczyli. Nie wiem dokładnie, jak to się stało, bo mnie tam nie było, ale ten cały F.E.A.R. jakby... przeniósł się ze swojego miejsca dowodzenia i stanął przed Prorokiem, który nie zdążył nawet zareagować, a miał... cholera, przebite serce. 
- Co? - jęknęłam. 

Spojrzałam na Andy'ego, szukając... dziury w jego piersi, jednak był tam osłonięty czarnym prześcieradłem. Kolejne łzy potoczyły się po moich policzkach, tylko tym udowadniając mi, jak wielkim uczuciem go darzyłam. Czułam, że było to wielce prawdopodobne, że oszaleję. Bez niego oszaleję. 

- Sh, Leah, nie płacz, będzie dobrze - mówił Ryan, przytulając mnie na nowo. 

Nie będzie dobrze, już nigdy, wiedziałam o tym. Nie miałam przy sobie już właściwie nikogo, został mi jedynie Ryan. Dlaczego? Stwórca sobie ze mnie kpił, uwziął się na mnie, wiedziałam to. Podarował mi dobre dzieciństwo, lecz dołożył do tego wojnę i śmierć rodziców. Dostałam miłość, której nie potrafiłam zrozumieć  i dziecko, a w zamian odebrał mi osobę, którą pokochałam. Czy to czas, kiedy powinnam martwić się o stratę Ryana?

- Idź spać, Ryan. Chciałabym... chciałabym posiedzieć przy nim jeszcze chwilę - powiedziałam. 
- Prześpij się, proszę, Leah. 
- Dobrze - mruknęłam tylko.

Wstał i wyszedł z pomieszczenia, a kiedy to zrobił, nie zważając na nic, wstałam z krzesełka i położyłam się obok Andy'ego z podkulonymi nogami, bo taka poza pozwalała mi na leżenie z brzuchem ciążowym. Obserwowałam jego profil twarzy, ponieważ, cholera, dlaczego nie mógł najzwyczajniej w świecie spać? Wzięłam głęboki wdech, dzielnie walcząc ze łzami. Drżącymi dłońmi umieściłam jego lodowatą rękę na swoim wypukłym brzuchu, a swoją umieściłam na klatce piersiowej bruneta. 

A potem po prostu utopiłam się w swojej własnej rozpaczy. 




Od autorki: Smutno, w ogóle ból i rozpacz. Trochę niejasno, tak mi się wydaje, chociaż nie jest aż tak źle. Miłość się pojawia, chociaż trochę za późno? Nie, to nie jest koniec The Prophet, nie martwcie się! Przewiduję tu spędzić jeszcze kupę czasu ze swojego życia xD Idealnie wpasowałam się z piosenką, mam nadzieję, że wam zadziała, mi przynajmniej już działała. Zdobędziecie się na 20 komentarzy? Macie motywację, to wasz limit, inaczej nie dodam rozdziału! Przepraszam za błędy.

piątek, 6 marca 2015

1.19 - Odnalezione wspomnienia




Chyba każdy miał moment w swoim życiu, kiedy nie wiedział, co się, do cholery, właśnie wokół niego działo. Właśnie czułam taki stan, znalazłam się w nim. Otaczało mnie wnętrze dawnego domu, jednak nie było takie samo. Jasne meble wydawały się niebezpiecznie połyskać, a ściany posiadały niewyjaśnione przeniki cieni. To nie był mój dom, on już nie istniał. Został zniszczony, dawno temu i zdążyłam się z tym pogodzić. A teraz ten dziwny Strażnik odkopywał moje dawne wspomnienia. Dlaczego?

- Dlaczego tu jesteśmy? - zapytałam. - Co chcesz mi tym udowodnić?
- Czy nie to cię uszczęśliwi?
- Co? Nie - powiedziałam szybko.

Zdecydowanie, mój dawny dom nie mógł mi dać szczęścia, które odczuwałam tutaj kiedyś. Owszem, dawno temu kochałam tu przebywać. Uwielbiałam bawić się w chowanego lub berka z Ryanem właśnie w tym jednorodzinnym domu. Uwielbiałam spędzać czas z mamą w kuchni i pomagać jej w gotowaniu. Uwielbiałam siedzieć z tatą w pracowni i malować wszystko, co przyszło nam do głowy. Ale to było dawno, tamte czasy już nigdy nie wrócą.

- Więc może wolisz życie, które cię czeka? - zaczął mówić. Podszedł do mnie i rozpiął zamek kieszeni skórzanej kurtki, wyciągając pudełko z pierścionkiem. Och, kompletnie o tym zapomniałam. - Może wolisz właśnie to?
- Nie chcę, by moje dziecko wychowywało się bez ojca - odparłam wymijająco.

Westchnął i oddał mi pudełeczko, a ja je schowałam do kieszeni, w której cały czas spoczywało. Nie rozumiałam, dlaczego było to dla mnie ważne, by ten cholerny pierścionek spoczywał bezpiecznie w mojej kurtce, po prostu czułam taką potrzebę.

- Myślisz, że Prorok zechce zajmować się swoim dzieckiem? To na twoje barki spadnie wychowywanie go, on dalej będzie planował, jak zniszczyć resztki Rebels Army. Nie wierzysz? Więc patrz.

Świat zawirował, a my nagle znaleźliśmy się w jakimś nieznanym mi domu. Szybko jednak zrozumiałam, gdzie właśnie stałam. We wspomnieniach. We wspomnieniach Andy'ego. Wstrzymałam oddech, kiedy obok mnie przebiegł mały chłopiec z jasnymi włosami. Więc blond był jego naturalnym kolorem? Och. Uśmiechał się dziecięco, a jego mroczne oczy rozświetlała radość, której nigdy u niego nie widziałam. Tuż za nim szła Suzanne, matka Proroka, udając, że go goni. Minęli jakieś drzwi, a śmiech dziecka natychmiast ucichł, jak gdyby ktoś wyłączył głos. Podeszłam nieco bliżej, wiedząc, że mnie nie widzą.

- Mamo? - zapytał mały Andy, oglądając się za ramię.

Kobieta podeszła i popchnęła go delikatnie, odciągając od zamkniętych drzwi. Ruszyłam za nimi, zatrzymali się jakoś w połowie korytarza. Dopiero wtedy Suzanne kucnęła przed dzieckiem ze sztucznym uśmiechem.

- Czy tata kiedyś do nas wyjdzie się pobawić? - dziecinny głos z domieszką smutku rozkrajało moje serce.
- Wiesz... tata ma dużo pracy. On... po prostu nie ma czasu - odpowiedziała kobieta, a ja usłyszałam w jej głosie wstrzymywany płacz.
- Nie ma? - powtórzył i wydął dolną wargę. - Ale dla tamtej pani ma.

Och.

Świat zniknął, a pusta czerń okrążyła mnie i Strażnika. Podeszłam do niego, przykładając dłoń do brzucha. Co to wszystko miało znaczyć? Czy jego ojciec... cóż, czy on zdradzał Suzanne pod jej nosem? To byłoby naprawdę okrutne. Wydawali się szczęśliwą i dobrze dobraną parą, kiedy ostatnio ich widziałam.

- O co chodziło? - zapytałam Skitsa, marszcząc brwi.
- Nie rozumiesz? Ojciec Proroka nie przejmował się ani swym synem, ani żoną. Myślisz, że on nie będzie taki w twoim przypadku?
- Ja... nie wiem - westchnęłam w końcu.

Pojawiliśmy się w jakimś ciemnym pokoju. Nie kojarzyłam go. Rozejrzałam się wokoło. Wyglądał jak normalna sypialnia - szafa i szuflada, łóżko, jakaś lampka i stoliki nocne. Utrzymany w szarych kolorach, tylko mały dywan na ziemi był biały i poduszki. Nic więcej. Spojrzałam na Skitsa z niezrozumieniem.

- Dopóki nie dowiemy się, co dokładnie jest nie tak z twoim zdrowiem, to będzie twój pokój. Mój jest dosłownie na przeciwko. A teraz idź spać.
- Skits? - mruknęłam, kiedy szedł w stronę drzwi. Obejrzał się na mnie przez ramię. - Gdzie my jesteśmy?
- W siedzibie Strażników Ciemności.


~ * ~


Zasnęłam dopiero po dwóch godzinach. Przynajmniej tak mi się wydawało. Nie byłam tego pewna. Niczego nie byłam w tym momencie pewna. 

Szłam długim, niezwykle znajomym, korytarzem. Mijałam kolejne drzwi, idąc przed siebie, zupełnie bez celu. I nagle wyparowałam. Dosłownie, zniknęłam. Ale nie na długo, na sekundę. Pojawiłam się w jakimś nieznanym pokoju. Rozejrzałam się wokoło, mrużąc oczy. Ciemność pożerała to miejsce. Okna zostały szczelnie zasłonięte, a lampy wyglądały, jak gdyby były tylko ozdobą. Przyjrzałam się dokładniej, wszystko zostało zdemolowane. Czarny stolik leżał na boku, łóżko było całe w nieładzie, rozkopane i podarte, a pierz już dawno opadł na podłogę. Duża szafa miała na sobie ślady demolki, zupełnie jakby jakiś wilk drapał ją pazurami. 

I wtedy to usłyszałam.

Krótki, sekundowy szloch. Męski, pełny rozpaczy, przyprawiający o dreszcze na plecach i wielki smutek w sercu. Moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, więc rozejrzałam się dokładniej w poszukiwaniu właściciela tego głosu. I w końcu znalazłam. 

Był na podłodze. Siedział na piętach stóp, jedynie w czarnych spodniach, zupełnie zgarbiony. Czarne włosy z jego prawej zasłaniały prawie całą twarz, mogłam dostrzec tylko ostro zarysowaną brew. Ręce ułożył na udach, wewnętrzną stroną do góry. Zakryłam usta dłonią, jednak uciekło z nich krótkie westchnienie pewnego rodzaju rozpaczy. Umilkł i po chwili podniósł głowę do góry. Krótka czarna linia pod jego lewym oka była rozmazana. Płakał. 

Wstał na nogi, powoli i z wahaniem, jakby nie robił tego już parę dni. Podszedł do mnie na miękkich kolanach, a kiedy stał blisko, dotknął zewnętrzną stroną ręki mój policzek. Uśmiechnął się błogo, co ani trochę nie pasowało do jego łez. Dopiero po tym zgarnął mnie w silne ramiona, przytulając z dużą siłą. Poczułam jego usta na czubku głowy, a łzy kapały w moje włosy. Ale nie obchodziło mnie to, byłam zbyt... zaskoczona. Zszokowana. 

- Zostawiłaś mnie - powiedział z wyrzutem, brzmiąc jak małe dziecko. - Opuściłaś. Uciekłaś ode mnie. Dlaczego? Nie chciałem cię stracić. Ani ciebie, ani dziecka - mówił cicho. 

Mimowolnie przypomniały mi się słowa Skitsa, które wcześniej zasiały w mojej duszy ziarno niepewności. Czy Prorok nie pójdzie w ślady własnego ojca? Nie chcę na takie życie skazywać własnego dziecka, nieważne za jaką cenę. 

- Byłem dupkiem, wiem o tym. Zostawiłem cię w tamtym pokoju i przysyłałem Jinxxa, by sprawdzał, czy jeszcze żyjesz. Przechodziłem własny kryzys, Leah. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić. A teraz zniknęłaś. Na moich oczach. Prawie cię miałem, ale złapałaś go za rękę i po prostu zniknęłaś. Szukałem cię, ale nie wiedziałem, jak to robić. Zdemolowałem ten cholerny pokój. I, wiesz co? Przypomniał mi się ostatni sposób. Starałem się wykorzystać go przez te cztery dni, od kiedy cię nie ma. I w końcu zadziałał, jesteś tu. Prawie. 
- Jaki sposób? - zapytałam cicho, kiedy skończył mówić. 

Nadal przyciskał mnie do własnej piersi, ale już nie płakał. Chyba. Nie byłam tego pewna. Może znowu dusił w środku siebie wszystkie wątpliwości i depresyjne myśli. Och, był tak inny! Żałowałam, że wcześniej nie znałam go od tej strony. Potrzebowałam tak wiele, by w końcu się otrząsnął i pokazał, że też jest człowiekiem. Że też ma serce. 

- Przywołałem cię. Jestem Prorokiem, Leah, potrafię niektóre rzeczy. Było to możliwe tylko dzięki temu, że spałaś. Prawie nigdy z tego nie korzystałem i chyba mi nie wychodziło. Próbowałem przez te cztery dni. Bo chyba wtedy spałaś, prawda? - zapytał.
- Chyba... chyba nie - odparłam w końcu. Szok sprawił, że brakowało mi słów. Cztery dni? - On... pokazywał mi twoje wspomnienie z dzieciństwa. 
- Wspomnienie? - zadał pytanie, a ja w jego głosie wyczułam... strach?

Och, Boże. Było z nim gorzej, niż przypuszczałam. 

- Tak... - zaczęłam powoli. - Biegałeś po domu ze swoją mamą i minęliście... gabinet? Zapytałeś, dlaczego twój ojciec nie chce się z wami bawić i wspomniałeś o jakiejś kobiecie - podkreśliłam mimowolnie. 

Odsunął mnie odrobinę, by spojrzeć w moją twarz. Jego oczy świeciły się od płaczu, a kolczyki w nosie i wardze dziwnie się z tym komponowały. Skrzywił twarz w grymasie, które chyba oznaczało niezadowolenie. Chyba.

- Po co? - mruknął. - Wspomnienia powinny zostać w przeszłości. Nie musiałaś o tym wiedzieć. 
- Oczywiście, że musiałam - odpowiedziałam szybko. - Jeśli chcesz mnie przy sobie zatrzymać, muszę wiedzieć takie rzeczy. 

Nagle, gdzieś w głębi, usłyszałam głos Skitsa. Wołał moje imię, krzyczał je. Zmarszczyłam brwi, a świat wokół mnie zaczął powoli znikać. Andy zaczął z tym walczyć, jednak był za słaby, prawdopodobnie nie spał ani nie jadł. Och!

- Nie! - krzyknął jeszcze, a potem wciągnęła mnie ciemność. 

Jęknęłam, znalazłam się na łóżku, na którym zasypiałam. Dziecko kopnęło mnie mocno dwa razy, co odebrało mi resztki tchu. Och, doskonale wiedział, kto był jego tatą i nie chciał tak łatwo odpuścić. Cholera, o czym ja pomyślałam? To dziecko, które się nawet nie narodziło, nie mogłam przypisywać mu aż takiej inteligencji na takim poziomie rozwoju. Chociaż, kto ich tam wszystkich wie. 

- Leah? Już w porządku? Wróciłaś? - usłyszałam zaniepokojony głos Skitsa. 

Usiadłam na łóżku, podciągając nogi pod brodę. Więc to było prawdziwe? Jak to się odbyło? Czy Skits słyszał to wszystko, co mówił Andy, co mówiłam i ja? Miałam szczerą nadzieję, że nie, to było zbyt prywatne. 

- On... płakał - wychrypiałam tylko. 

Skits westchnął i usiadł obok mnie. 

- Wiesz, że nie możesz teraz wrócić. Musisz się nauczyć pomagać sobie i dziecku w rozwoju. Kiedy będziesz wiedziała, jak to robić, będziesz mogła do niego wrócić - mówił. - Ale jeszcze nie teraz. 

Ale jeszcze nie teraz. 

Ale. Jeszcze. Nie. Teraz. 

Nie. 




Od autorki: Halo, zdążyłam przed 22 dodać rozdział? Tyle się dzieje, wowow. Wczoraj byłam w Galerii Katowickiej i spotkałam Miuosha i Radzimira Dębskiego! Było spotkanie i te sprawy, dostałam autografy z dedykacją i zrobiłam sobie z nimi zdjęcie, awh, jaram się bardzo. Szkoda, że bilety na koncerty piątek-sobota wyprzedały się w 50 minut, a drugie w jeden dzień. Juhu! ;-; Pan z Katowic bardzo xD Tak, no to... przepraszam za błędy, do następnego! Liczę na jeszcze więcej komentarzy niż pod rozdziałem osiemnastym!