sobota, 12 grudnia 2015

1.28 - Zjawa




Nie rozumiał. Atak Cieni był zupełnie niespodziewany, a oni nie mieli szans się na to przygotować. Potem nagle rzeczy zaczęły lewitować dosłownie przed jego nosem i nie mógł już więcej się nad niczym zastanawiać. Leah zniknęła, uprowadzona przez F.E.A.R.'a, a on podążał za latającym sztyletem. Znalazł się w dziwnej i ciemnej jaskini, podświadomie rozumiejąc nagle, że to właśnie w tamtym miejscu jakieś trzy dni wcześniej znalazła się jego Le. Dziwna róża pojawiła się przed nim, a on zastanawiał się, jakim cudem udało jej się wykiełkować na tak zniszczonej i popękanej ziemi. 

I nagle zobaczył boga wojny. Był niezwykły, zafascynował go od pierwszej chwili. Nie był ani trochę ładny, jednak miał w sobie coś, co intrygowało i Andy czuł się zafascynowany tą magią. Mimo wszystkiego, był dziwnie przytłoczony każdym szczegółem. Nie rozumiał tego i starał się stłumić to głęboko w sercu, jednak nie wychodziło mu to.

- Nie jesteś tym, kogo się spodziewałem - powiedział w końcu, odzyskując głos.
- A na kogo czekałeś, Proroku? - zapytał i w ustach boga wojny brzmiało to jak obelga.

Tak naprawdę, nie był pewien. Mimo tej wszędzie obecnej magii, jego magii, magii Legionu, magii F.E.A.R.'a, nadal nie lubił wierzyć w takie... rzeczy. Otrząsnął się, musiał się otrząsnąć. Nie miał czasu na takie głupoty.

- Musimy je uratować. Musimy uratować Leah. I mojego syna - powiedział.

Cisza gryzła jego uszy, ale nie odzywał się, czekając niecierpliwie na słowa boga wojny. Przestąpił z nogi na nogę, ciągnąc za naszyjnik na karku. Przedstawiał nietoperza i do głowy Andy'ego przyszła myśl, że na pewno te zwierzęta gdzieś nad nim wisiały. Ale chyba odbiegał od tematu.

- Nie rzeczą jest to, kogo musisz uratować, lecz jak to zrobić, Proroku. Potrzebny ci solidny plan.
- Jak cię zwą? - zapytał nagle.

Bóg wojny nazywał go Prorokiem, a on nie wiedział, jak nazywać jego. Postać zaśmiała się, a jego ręce zwisały, dosięgając zgiętych kolan. Zgarbiona sylwetka musiała chyba być przyzwyczajeniem lub wrodzoną urodą. Andy czuł, że za chwilę oszaleje.

- Svart, tak mi mówią.

Czerń. Wydawało mu się to w pierwszej chwili zabawne, lecz po przemyśleniu już nie. Ten kolor idealnie do niego pasował jako imię i czuł się zaskoczony taką myślą. Ale to prawda. Svart mógł zostać definicją czerni, jeśli miałaby jakaś powstać. W pełni ją usposabiał. Poza tym, był bogiem wojny. A to do czegoś zobowiązywało.

- Musisz opowiedzieć swym braciom o mnie. Musisz wytłumaczyć.
- Dlaczego nie mogę ich przyprowadzić do tej róży? - zapytał nagle.

To wydawało się dziwne; nie korzystać z prostszego rozwiązania można zrozumieć jako utrudnianie wszystkiego.

- To nie takie proste, Spook. Róża ma swoje ograniczenia, a także i ja. Kwiat jest magiczny, mogą go dotykać jedynie wybrane kobiety, tylko Valgt. To, że tobie na to pozwoliłem odebrało cząstkę ze mnie i rośliny, nie mogę pozwolić na więcej braków.

Rozumiał. Naprawdę rozumiał, nie chciał się w żaden sposób kłócić czy targować. Kiwnął głową, a potem rozejrzał się nieporadnie, zupełnie, jak nie on. Czuł w sobie pustkę, rozdrażnienie i bezradność. Wszystko przytłaczało go i nie wiedział, co zrobić.

- A teraz idź i im powiedz. Będę twoim cieniem, Proroku.


***


- O czym ty pieprzysz, Andy? - zapytał Jake, chodząc od ściany do ściany.

Andy warknął, uderzając pięścią w stół. Od dwudziestu minut próbował im wytłumaczyć istotę Svarta i wszystko to, czego się dowiedział. Mimo tego, w jakim świecie żyli, nie potrafili mu do końca uwierzyć w magicznego ducha, jak go nazywali, a to najbardziej rozwścieczało Proroka. Zamiast planowania jak odzyskać porwane, siedzieli w ciemnej sali, kłócąc się, dlaczego oni nie mogli zobaczyć boga wojny.

- To jest bez znaczenia! - uniósł głos, wstając. - Musimy zacząć działać. F.E.A.R. ma moją narzeczoną i dziecko, a z tego, co wiem, wasze dziewczyny również się tam znajdują. Jeśli nie chcecie dostać ich w kawałkach, powinniśmy coś z tym zrobić.
- Ugh, Andy ma rację - poparł go Jinxx.

Jake mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Andy wziął głęboki oddech, starając się chociaż trochę uspokoić. Wrócił na swoje miejsce, opierając łokcie o stół. Przetarł dłońmi twarz, wzdychając z bezradnością.

- Jakieś pomysły? - zapytał Ash, rozglądając się.
- Musimy mieć element zaskoczenia - odparł CC z zastanowieniem na twarzy.
- Albo po prostu możemy tam pójść, grzecznie zapukać i pozabijać wszystkich? - rzucił Ash.
- To taki głupi pomysł - jęknął Jake.

Andy podniósł na nich wzrok. Czy aby na pewno głupi? Potarł dolną wargę kciukiem, zahaczając o metalowy kolczyk. Wrócił pamięcią do poprzednich dni. Leah lubiła jego piercing. I tatuaże, raz mu to nawet powiedziała. Chyba najbardziej ważkę na jego klatce piersiowej. Zawsze zatrzymywała na niej wzrok, a on to naprawdę lubił. Wtedy czuł się dumny z tego rysunku, ponieważ podobał się jego kobiecie.

Czy powinien nazywać ją kobietą? Była taka młoda w stosunku do niego. Liczyła ledwie dziewiętnaście lat, a już za niedługo miała wydać na świat dziecko. Jego dziecko. Dziecko Proroka. Nawet, jeśli bardzo by chciał, nie potrafił odczuć poczucia winy. Jedynie dumę. I miłość? Tak, kochał ją. Kochał ich dwójkę. Gdyby ich stracił... Jego serce umarłoby z nimi.

- Albo - zaczął, patrząc na resztę - to jest dobry pomysł? - spojrzeli na niego niezrozumiale, więc kontynuował: - Zbierzmy Armię, może ktoś z Buntowników się dołączy, kto wie? A potem po prostu ruszymy do jego siedziby i CC wyważy drzwi? To nie jest aż tak zły pomysł, w każdym razie, innego nie mamy, prawda?

Przytaknęli mu niechętnie. Nie mieli lepszego planu, musieli działać szybko i bezzwłocznie. Andy zamarł. Dlaczego do tego doszło? Dlaczego F.E.A.R.'owi udało się porwać Leah, kiedy ona miała swojego cholernego Strażnika Ciemności? Gdzie on teraz był? Spojrzał na boga wojny, czającego się w cieniu, a jego wzrok pokazywał gniew. Ogromny gniew.

- Co tym razem, Proroku? - zapytał Svart, wisząc w powietrzu do góry nogami.
- Gdzie jest Strażnik Ciemności? Dlaczego do tego dopuścił?

Reszta Wild Ones spojrzała na niego i chyba nawet nie zrozumieli, że nie do nich mówił. Svart westchnął teatralnie, stawiając ugięte nogi na ziemi. Podszedł powoli do Proroka, a wiatr przywiał za nim zapach śmierci, krwi i rozpaczy. Bóg wojny przejechał swoim długim paznokciem w powietrzu, jak gdyby pieścił zwierzę.

- Może sam go zapytasz? - zagadnął, jakby rozmawiali o pogodzie.

Andy wstał wściekle z krzesła, które zaszurało szaleńczo po ziemi. Odwrócił się w stronę drzwi z zamiarem wyjścia, ale zatrzymał się gwałtownie, zauważając w nich Skitsa. Stał dumnie wyprostowany, a Prorok poczuł chęć mordu.

- Dlaczego? - warknął do Strażnika, mrużąc oczy.
- Chyba zbyt mnie przeceniasz, Proroku. Jestem tylko duszą bez prawdziwego ciała.

Andy podszedł do niego szybkim krokiem, szarpiąc za kołnierz czarnej koszulki. Był zbyt realny, by nie mieć prawdziwego ciała, do cholery!

- Jesteś jej pieprzonym Strażnikiem! Czy nie po to jej rodzice oddali ci swoje dusze, byś jej bronił swoim własnym życiem?
- Och, Proroku - westchnął teatralnie, przewracając oczami. - Oni nie kazali mi bronić jej przed wszystkim - mówił - tylko przed tobą.

Puścił go, rozszerzając oczy.

- Co?

Strażnik Ciemności zaśmiał się, kręcąc głową na boki. Wild Ones przypatrywali się ich dwójce, a Svart latał do góry nogami z uśmiechem na twarzy. Andy zmrużył oczy, czekając na odpowiedź. O co mu chodziło?

- To było ich życzenie. Pojawiłem się w jej życiu, ponieważ sprowadzałeś na nią nieszczęście. To, co dzieje się teraz jest dużą winą F.E.A.R.'a, więc to nie leży w moim interesie.
- I zostawisz ją bez swojej pomocy? - zapytał, marszcząc brwi.
- Nie bierz tego do siebie, Proroku - westchnął. - Mogę wam pomóc, lecz nie oczekujcie, że zrobię coś, co was przewyższy.

Świetnie, pomyślał Andy. Więc to jest sposób, w jaki działają Strażnicy Ciemności?




Od autorki: Proszę was o komentarze, by wiedzieć, ile was tu pozostało! Każdy blog potrzebuje swojej własnej rewolucji. Zmieniłam wygląd i przełamuje zwyczaj dawania wyłącznie piosenek BVB. Nie było mnie tu tak cholernie długo, ale chyba musiałam to sobie wszystko poukładać. Tęsknię za kolczykiem Andy'ego. Przykro mi, że taki krótki, ale nie potrafiłam wydusić z siebie więcej. Wiem, że to nie do końca ten styl, z którym spotykacie się na tym blogu, ale chciałam was zaprosić na moje opowiadania dodawane na Wattpad [link], [link]. Będzie mi cholernie miło przy każdej gwiazdce czy komentarzu, xx.

wtorek, 4 sierpnia 2015

1.27 - Zima nadchodzi




- To nie jest dobry pomysł - powiedziałam, nachylając się w jego stronę. 

Prorok zmarszczył brwi, jak gdyby nie potrafił do końca zrozumieć słów, które wypowiedziałam. Broniłam się przed tym, czego ode mnie właśnie oczekiwał, ponieważ... to byłoby dla niego w pewnym sensie nagrodą. A ja nie chciałam nagradzać go za zamknięcie mnie w tym pokoju.

- Dlaczego? - zapytał.
- Ponieważ bóg wojny patrzy.

Na mojej twarzy pojawił się dziwny uśmiech. Cholernie długo czekałam, żeby to powiedzieć, naprawdę. Usłyszałam śmiech Svarta, który złapał się za brzuch, a ja starałam się nie myśleć, że przez ten grymas jego usta pękną czy coś takiego. 

- Leah - westchnął, przeciągając samogłoski. - Bądź poważna. 
- Jestem poważna, Andy - zapewniłam go. 

W końcu bóg wojny patrzył, prawda?

- Co z moim tatuażem? - zapytałam, zmieniając nagle temat. 

Kiedy spędzałam swoje dni w tym pokoju, przypomniała mi się tamta rozmowa, że na następny dzień będę miała tatuaż. Ale minęło trochę więcej dni niż jeden. Odsunęłam głowę od Andy'ego, ponieważ ostatnie, czego teraz chciałam, to tego, by jego zapach mną zawładnął. Uniosłam brew do góry, ponieważ musiałam odciągnąć myśli Proroka od tego głupiego (ale nie do końca) pomysły. 

- Leah, to nienajlepszy moment. Zima nadchodzi - westchnął.

Spojrzałam przez okno. I wiecie co? Cholera, jakby na potwierdzenie jego słów, zaczął sypać śnieg. Jak w amoku podeszłam do okna, opierając dłonie o parapet, a Andy dołączył do mnie już sekundę później, opierając się podobnie jak ja, stając tuż za mną. Może to i dziwnie zabrzmi, ale nigdy nie widziałam śniegu. Znałam go jedynie z opowieści i nielicznych zdjęć, które ocalały.

Odwróciłam się w stronę Andy'ego. Miał zmarszczone brwi, a ja wiedziałam, że ta pogoda go zmartwiła. Przeczesałam palcami czarne włosy, kiedy jedna myśl nagle mnie dopadła. Jak będzie wyglądało nasze dziecko? Cóż, to chyba niezbyt dobry moment na takie myśli.

- Muszę iść porozmawiać z resztą. Zostań tu.

Nie miałam zamiaru się stąd ruszać, szczerze powiedziawszy. Jak na razie. Usiadłam na parapecie, wpatrując się w biały puch spadający z nieba. Słońce zniknęło za chmurami, sprawiając, że świat pogrążył się w szarości. Andy wyszedł już z pokoju, a bóg wojny podszedł do mnie bliżej, aż w końcu pomiędzy nami był ledwie krok odstępu.

- Czy kiedyś widziałeś śnieg? - zapytałam, nawet na niego nie patrząc.

Kątem oka zobaczyłam ruch jego głowy.

- Kiedyś padał przez trzy miesiące, Barn. Świat tonął w bieli, zakrywając wszelkie rośliny i ślady walk. Kiedyś świat wyglądał inaczej.
- Musiało być naprawdę dobrze. Wtedy - westchnęłam.

Starałam się sobie to wszystko wyobrazić. Brak strachu, brak wszelkich wojen, brak nieporozumień. Tylko piękny, cichy pokój. Och, tak, to było to, do czego dążyłam. Chciałam zaznać spokoju. Chciałam żyć w spokojnym świecie. Chciałam wychowywać swoje dzieci w spokojnym domu. Ale nie mogłam mieć żadnej z tych rzeczy i to bolało najbardziej.

Tęskniłam za swoimi rodzicami. Za słowami pocieszenia mamy i uściskiem taty. Tęskniłam za naszym psem, którego mieliśmy dawno temu, kiedy byłam mała. Chciałam mieć psa. Chciałam mieć jakiekolwiek zwierzę. Może po prostu zejdę do tej cholernej piwnicy i złapię jakiegoś szczura? Szczury są fajne, lubię je. Dopóki nie roznoszą jakiś chorób i są przyjaźnie nastawione. Westchnęłam. Żadne zwierzę nie zastąpi mi człowieka. Potrzebowałam Andy'ego. Potrzebowałam przyjaciółki. Może to dobry pomysł? Może powinnam zaprzyjaźnić się z którąś z dziewczyn? Ale jak? Przecież ich nie widuję, jakby w ogóle. Po prostu, żyjemy obok, nie wchodząc sobie w drogę.

Westchnęłam. Ryan ostatnio znikał na godziny i nie miałam z nim większego kontaktu. Nie wiedziałam, czy to z jego inicjatywy, czy Andy'ego, ale nie obchodziło mnie to. W końcu, nie obrażę się na niego za to, bo wtedy w ogóle nie będziemy mieli ze sobą wspólnego czasu.

Nigdy nie byłam duszą towarzystwa. Zawsze klasyfikowałam swój świat na Buntowników i na mnie. Nigdy nie myślałam o sobie i o nich w tej samej liczbie, nawet nie znałam powodu tego dziwnego nawyku. Zwykle spędzałam czas w swoim towarzystwie i nikogo więcej, prawdopodobnie dlatego nie miałam tam wielu znajomych. Kiedy osoby w moim wieku spotykały się, ja wolałam posiedzieć we własnym kącie, marząc o niemożliwym. Naiwnie myślałam, że kiedyś będę szczęśliwa. Chociaż, jakby pomyśleć, mogło być gorzej. To znaczy, Andy czasami bywa naprawdę miły i uroczy, mimo, że zdarza się to raz na milion, a poza tym będę matką. Nigdy nie chciałam, by moje dziecko wychowywało się w takim świecie, świecie wojny, ale nie miałam wyboru. Przynajmniej będę miała kogoś do kochania, kogoś, kto w końcu będzie mnie potrzebował.

Otrząsnęłam się z rozmyślań, słysząc dziwny dźwięk. Hałas. Brzmiało trochę jak tłuczenie szkła, ale jakby dochodziło zza zamkniętych drzwi. Zmarszczyłam brwi i wstałam z parapetu, patrząc niezrozumiale na Svarta. Wyglądał, jakby nasłuchiwał, chociaż czasami wątpiłam, że posiadał coś takiego jak uszy. Nie wiem, dlaczego odnosiłam takie głupie wrażenie, po prostu zdarzało mi się chyba nie zwracać na to uwagi.

Drgnęłam, przestraszona, słysząc to znowu. Tym razem dźwięk był głośniejszy. Przerażenie objęło całe moje ciało. Co się działo? Czy ktoś jeszcze to usłyszał? Ogarnij się, Leah, powtarzałam w głowie. Nie mogę być przecież takim cykorem.

Trwałam w jednej pozycji, stojąc na środku pokoju i czekając. Na co? Sama nie wiedziałam. Svart wisiał nade mną, nawet nie poruszając swoimi długimi skrzydłami, a ja czułam ten cholerny strach. I nagle usłyszałam krzyk. Krótki, kobiecy krzyk. Czy to któraś dziewczyna od reszty Wild Ones? Dlaczego krzyczała?

Och, nie, nie miałam zamiaru tego sprawdzać. Nie byłam aż tak głupia. W historiach Tamlena ciekawe osoby, sprawdzające podejrzane krzyki, zawsze ginęły. Po prostu zaczekam. Na co? Na pomoc. Może na Andy'ego, nie wiem.

Powinnam się schować? Ale przed czym? Ktoś tu wtargnął? Jeśli tak, to gdzie nasza wspaniała piątka? Słyszałam kroki. Ciche, ale jednocześnie niezwykle ciężkie. Szedł tu. Kto? Nie wiedziałam. Ale szedł. Może po mnie, a może nie. Chociaż z jakiego innego powodu zmierzałby do tego pokoju?

Drzwi się otworzyły, uderzając mocno o ścianę. Drgnęłam, jednak prawie natychmiast opanowałam się. Nie pokazuj przerażenia, Leah, powtarzałam w myślach.

- No, no, no, kogo my tu mamy?

Wstrzymałam oddech. Do pokoju wszedł mężczyzna, wiedziałam kim był. Miał dziwną fryzurę, to było moją pierwszą myślą. Czarne włosy, na niesamowicie dużej ilości czegoś w stylu żelu, zaczesał do góry i jednocześnie do tyłu, chyba nie potrafiłam tego inaczej wytłumaczyć. Patrzył na mnie brązowymi oczami, a ja mimowolnie zwróciłam uwagę na jego skórę. Blada, lecz nie tak bardzo jak Andy'ego. Był ubrany w długą szatę, a na głowę narzucił kaptur. Tkanina wyglądała w świetle jak jedwab, ale na pewno nim nie była. Chyba. Chyba nim nie była. Jego usta były czarne, a kiedy uśmiechnął się kpiąco, zobaczyłam zęby, które wyglądały... na zgniłe. Miał czerwone wory pod oczami. To chyba najbardziej mnie... zaniepokoiło. Szal przerzucony przez jego ramię został ozdobiony złotą nitką, która tworzyła wzór. Jeśli miałabym to opisać, nazwałabym to literą "T" z dodatkową kreską w czymś, co przypominało słońce.

Przede mną, we własnej osobie, stał F.E.A.R.

- To ty należysz do naszego drogiego Proroka, prawda? Och - zacmokał, kręcąc głową na boki. - Powinien cię bardziej pilnować, kochana.

Zacisnęłam zęby i pięści, robiąc to prawie nieświadomie. Nic nie odpowiedziałam. Bo co miałam mu powiedzieć? Żeby się zamknął? Żeby mnie zostawił w spokoju? Tylko bym się ośmieszyła.

- Nie odezwiesz się? Jaka szkoda!
- Czego ode mnie chcesz? - zapytałam w końcu.

Jakby nie patrzeć, po coś tu przyszedł, prawda?

- Ciebie. Ciebie i twojego dziecka - odpowiedział, jakby to była najbardziej oczywista rzecz.
- Dlaczego?

Znowu zacmokał. Znienawidziłam go za ten nawyk.

- Nie rozumiesz? - widziałam w jego twarzy, że robił się niecierpliwy. - Chcę twojego dziecka, moja droga, bo to zniszczy Proroka. Potrzebuje dziedzica, prawda? Cóż, ciekawe, co zrobi, kiedy jego dziedzic przestanie istnieć.

Przeraziłam się. Krew buzowała w moich żyłach, adrenalina skakała w ciele. Źrenice powiększyły się, zmarszczyłam brwi. O mój Boże. Czy on chciał zabić moje dziecko? Moje kochane dziecko, które nosiłam pod sercem? Nie, nie mogę na to pozwolić.

- Ale później ci to wytłumaczę - powiedział z teatralnym westchnieniem. - Brać ją.

Cienie wyskoczyły na mnie znikąd. Zdążyłam jeszcze krzyknąć:

- Bóg wojny patrzy! - Miałam nadzieję, że to zrozumie i w jakiś sposób znajdzie Andy'ego. Tylko na to mogłam liczyć.

Potem już była tylko ciemność.


***


Svart obserwował całą sytuację. Cienie trzymały nieprzytomną Leah, by potem zniknąć z nią w ciemności pokoju. Zmarszczył swoje chude brwi, słysząc w głowie ostatnie słowa Barn, które wykrzyczała, nim ją czymś ogłuszyli. Coś mu podpowiadało, że kierowała to do niego. Był jej bogiem wojny, jej zjawą, nad którą potrafiła panować. Jego intuicja była z nią połączona i zwyczajnie zaczynał rozumieć, o co jej chodziło.

Ale co on mógł? Był bogiem wojny, widzą go tylko ci, którzy dotkną jego magicznej róży. Jak więc miał komukolwiek przekazać wiadomość, gdzie zabrali jego Valgt? Pomysł pojawił się w głowie Svarta niemal natychmiast. Teraz jedynie musiał znaleźć Proroka. Ale gdzie on był? Skoro pozwolił na uprowadzenie Leah, musiało się coś dziać. I nagle sobie uświadomił. Cienie! Zapewne zaatakowały, by F.E.A.R. mógł działać. 

Svart wyszedł przez otwarte drzwi, mijając martwą kobietę, która leżała na ziemi. Zauważył, że jej usta były zaszyte czarną nicią. Nad nią klęczała płacząca szatynka. W dziwnym odruchu pomyślał, że to Cassie. Zapewne umysł Leah mu to podpowiedział. Ale ona nagle zniknęła, została wciągnięta w cień. Więc nie tylko porwali jego Barn, lecz także inne dziewczyny. 

Coś mu tu nie pasowało. Gdyby F.E.A.R. chciałby zabić dziedziców Wild Ones, po prostu zabiłby każdą z ich partnerek. Potrzebował ich do czegoś, je i dzieci. Dlaczego? Po co? Tyle pytań. 

Rozwinął swoje skrzydła i uniósł się bliżej sufitu, dzięki czemu przyspieszył swoje tempo. Leciał ciemnymi korytarzami, w końcu wylatując na wolną przestrzeń. Odleciał mimowolnie kawałek do tyłu, kiedy Niszczyciel uderzył pięścią w ziemię, tworząc coś na kształt wielkiego wiatru. Svart wzbił się wyżej w powietrze, patrząc z lotu ptaka na walczących. Zobaczył martwe ciała Cieni i sporo ich naliczył, co podsunęło mu pomysł. Nadal jednak krążył nad ludźmi. Naliczył kilkanaście walczących z Czarnego Legionu - armii Wild Ones i pięciu władców, którzy krążyli po polu bitwy, dobijając ostatnie Cienie. Svart musiał się pospieszyć. Pomyślał, że jeśli braknie mu ciał czarnych wrogów, użyje martwych ludzi z Legionu. 

Wirował nad ziemią, układając Cienie w napis, jednocześnie pilnując Proroka. Musiał tu być tak długo, aż Svart ułoży całe zdanie z trupów, ponieważ nigdy nie uda mu się go tam zaciągnąć, jeśli gdzieś pójdzie.

Spojrzał z góry, dumny, na swoje dzieło. Użył jedynie dwóch ciał martwych osób z Czarnego Legionu, więc pogratulował sobie w myślach. Potem podleciał do Proroka, stając przed nim. Co teraz? Ach, tak, już pamiętał. 

Musiał użyć całej swojej siły woli, by wytrącić broń z ręki Proroka. Kiedy ostrze wylądowało na ziemi, brunet zmarszczył brwi, mrucząc pod nosem "co do cholery?". Schylił się po sztylet, a kiedy się wyprostował, Svart znowu sprawił, że wyleciał z jego dłoni. Dopiero za drugim razem mężczyzna rozejrzał się dookoła, szukając sprawcy tej dziwnej rzeczy.

- Kto tu jest? - zapytał. 

Svart nie miał, jak mu odpowiedzieć, więc chwycił sztylet w swoje długie ręce, trzymając go jedynie palcem wskazującym i kciukiem, daleko od siebie, jak gdyby z obrzydzeniem. Pomachał nim przed twarzą Proroka, a potem zrobił krok w tył. Zrozumiał. 

Bóg wojny robił duże kroki swoimi długimi nogami, nadal idąc twarzą do mężczyzny. Prorok podążał za nim, powoli, z nieufnością, lecz tyle mu wystarczyło. Svart, prawie z ulgą, rzucił sztylet na ziemię, niedaleko pierwszego ciała ułożonego w literę, zaczynającą całe zdanie. Brunet rozejrzał się ze zmarszczonymi brwiami i parę sekund zajęło mu zrozumienie tego niewidocznego gestu. Przyjrzał się ułożonym ciałom, a kiedy zrozumiał, na co patrzy, zawołał resztę Wild Ones. 

- Co jest, stary? - zapytał Ash, podchodząc do Andy'ego.
- Spójrzcie - mruknął, nie odrywając wzroku od ciał ułożonych w literę "W".
- Co to jest, do diabła? - zadał pytanie kolejny z nich, Jinxx. 

Zaczęli krążyć przy ciałach, czytając kolejne litery. Svart czekał cierpliwie, nadal trwając przy sztylecie w towarzystwie niczego nieświadomych Wild Ones: Christiana, Jake'a i Ashley'a. Po długiej minucie wrócił do nich Andy i Jeremy z bladymi twarzami. To wystarczyło dla Svarta, wiedział, że zrozumieli wiadomość. 

- No i o co w tym chodzi? - pytanie Asha przecięło grobową ciszę. 

Svart uznał go za największego luzaka i już go nie lubił.

- To napis - powiedział Andy. Jego głos był niski i ochrypły, jakby dodając powagi sytuacji jeszcze bardziej. - "Wasze partnerki porwał F.E.A.R.". - Cisza rozległa się na dłuższy czas, aż w końcu Prorok zapytał w przestrzeń: - Kim jesteś?

Svart był dumny z siebie. Zrozumieli jego napis, chociaż nie patrzyli na niego z lotu ptaka. Najbardziej napracował się nad kropkami w nazwie "F.E.A.R.". Musiał oderwać głowy Cieniom i mimo jego dużej siły, nawet się natrudził. Czuł się jak głupi szczeniak, który czekał na pochwałę za zsikanie się pod drzewem. 

Uniósł sztylet, pokazując im, gdzie jest. Kątem dużego oka zauważył zdziwienie na twarzach reszty Wild Ones. Potem podszedł parę kroków do ciał i rzucił sztylet obok. Zaczął ciągnąć ciała trochę dalej, układając je w nowe zdanie. Zajęło mu to chwilę, jednak nie tak długą, jak wcześniej. 

"Bogiem wojny", głosił napis. 

- Chcę cię widzieć. Jak mam cię zobaczyć, boże wojny? - zapytał Andy, patrząc w puste powietrze.

Svart westchnął, jednak zaczął ciągnąć kolejne ciała, by znowu ułożyć z nich zdanie. Teraz żałował, że gleba była tak twarda, że nie mógł na niej nic napisać swoim długim pazurem. Zaoszczędziłby czas i siły. 

"Idź za sztyletem", ułożył zdanie. Cierpliwie czekał, aż Prorok przeczyta napis ułożony z martwych ciał i kiedy powtarzał je reszcie, dopiero wtedy Svart wziął na nowo sztylet z czarną rękojeścią. Andy spojrzał w jego stronę i powiedział jeszcze do reszty:

- Zaczekajcie tu, wrócę jak najszybciej. 

Svart szedł, robiąc duże kroki i śmiał się głośno, widząc marne próby Andy'ego, by nadążyć za latającym sztyletem. Kiedy bóg wojny ocenił, że za bardzo się oddalił, zatrzymał się, czekając na Proroka. W końcu minęli duży głaz, który kształtem nieco przypominał profil ptaka, więc od tamtego momentu Svart mógł iść właściwie z zamkniętymi oczami. Znał to miejsce na pamięć, w końcu spędził tam około siedemdziesiąt lat. 

W jaskini trzymał się Proroka bardzo blisko, czasem zdarzyło się nawet, że Andy przeniknął przez niego swoją ręką czy ramieniem. Svart wiedział, że gdyby dalej szedł swoim tempem, zgubiłby go w tych ciemnościach, a nie o to mu chodziło. Niebieska róża wyrosła przed nimi prawie niespodziewanie, chociaż bóg wojny wiedział, że właśnie tam ją znajdzie. Zatrzymał się, więc Prorok zrobił to samo. Svart przewrócił oczami i wskazał ostrzem sztyletu różę, a potem dłoń mężczyzny. Zrozumiał za pierwszym razem, więc podszedł do rośliny i dotknął jej błękitne płatki. Lecz nic się nie stało. 

Svart westchnął teatralnie i podszedł do Proroka, wskazując ostrzem najpierw kolce, a potem krew na róży. Andy posłusznie ukuł się i skropił roślinę czerwoną cieczą. A potem nagle zamarł i bóg wojny zrozumiał. Zobaczył go. 

- W końcu, Spook¹. Nareszcie możesz mnie zobaczyć. 




¹ Spook - zjawa. 
Od autorki: Trochę się spóźniłam z rozdziałem. Na początku nie wiedziałam, jak zacząć, potem miałam masę lekarzy. Dopiero dzisiaj dokończyłam i jestem dumna, szczególnie z momentu Svarta. Nigdy nie mieszałam w jednym rozdziale punktów widzenia, ale jakoś tak sobie zaplanowałam i nie potrafiłam tego zmienić. Ew, czasami się nie rozumiem. Nie wiedziałam, jakie dać zdjęcie, więc zdecydowałam się na Andy'ego, haha. Co myślicie o tym rozdziale? Coś się dzieje, w końcu, tak myślę. Co sądzicie o nowych piosenkach BMTH? Mimo, że mają lżejsze brzmienie, mi się nadal tak samo podoba, no. Ślub Oliego i Hannah musiał być naprawdę uroczy, aw. Jak wam mijają wakacje? Przeraża mnie, że już 4 sierpnia, po prostu, wtf, gdzie moje wolne? Jakby pomyśleć, za niedługo do szkoły. Przepraszam za błędy, następny rozdział za 25 komentarzy. Btw. niebawem napiszę coś o nowym blogu, na który większość zagłosowała. Stay calm!

poniedziałek, 22 czerwca 2015

1.26 - Przyzwyczajenia




Nie tak to miało się skończyć. Miałam wrócić, miałam nikogo nie zastać, miałam... cholera jasna. Wzięłam głęboki wdech, jednak nie ruszyłam się ani o milimetr. Wzrok Proroka palił mnie swoim chłodem i nie wiedziałam, co robić. Zamarłam zupełnie, nie potrafiłam uciec, nie potrafiłam usiąść, nie potrafiłam nic powiedzieć. I aż nazbyt świadoma byłam śmiechu Svarta. Czy on na pewno miał zapewnić mi bezpieczeństwo? Ironia. 

- Gdzie. Byłaś. Leah? - wysyczał Andy przez zęby. 

Oblizałam spierzchnięte od wiatru wargi, odwlekając odpowiedź. Starałam się znaleźć coś, co mogłoby mi posłużyć za dobre kłamstwo, cokolwiek. Spuściłam wzrok, by potem podnieść go i obserwować wszystko, tylko nie Proroka. Myśl, Leah, nie wpadnij w żadne bagno. 

- Nigdzie - odpowiedziałam w końcu, aż nazbyt zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo było to głupie. 

Andy wstał gwałtownie, przewracając krzesło, na którym siedział, a ja drgnęłam ze strachu. Nie zwrócił na to większej uwagi, po prostu zaczął iść w moją stronę szybko i ciężko, jak gdyby nawet sposobem, którym chodził chciał pokazać swoją złość. Cofnęłam się o krok, jednak nie zdążyłam zrobić nic więcej, ponieważ ścisnął dłonią moje ramię, wpijając w skórę boleśnie swoje chude palce. Zagryzłam wargę z bólu, jednak nic nie powiedziałam, chyba przez to, że nie chciałam go prowokować.

- Gdzieś byłaś, do cholery? I nawet nie każ mi się powtarzać, Leah - warknął.

Przełknęłam ślinę, szukając w głowie czegoś, co mogłoby mi choć trochę pomóc. Dopiero teraz zauważyłam, że Svart już się nie śmiał. Dopiero teraz zauważyłam, że stał tuż obok mnie, zaciskając kościste palce w pięści z dziwnym wyrazem twarzy. Zmarszczyłam brwi, jednak nie zareagowałam, bo jak bym wytłumaczyła to Biersackowi?

- Uciekłaś do Buntowników? - zapytał, a ja pomyślałam, że to dobry pomysł, by tak właśnie skłamać. - Znalazłaś sobie tam kogoś?

Nagle zamarłam, ponieważ słowa, które wypowiedział, dotarły do mnie. On... on sugerował, że miałam kogoś na boku? Że... że go zdradzałam? Och, nie odważyłabym się, poza tym... nie mogłabym. Zbyt mocno go kochałam.

- Przysięgam, Leah, że jeśli...
- Co? N... nie! - zaprzeczyłam szybko, nim dokończył zdanie. - Nikogo sobie nie znalazłam, Andy. Nie lubię zdrad - podkreśliłam, chyba wysyłając mu tym samym niemy znak.

Cóż, naprawdę nie lubiłam zdrad i nie rozumiałam, dlaczego tyle ich było. Nie łatwiej było zakończyć pierwszy związek, by potem być z osobą, którą bardziej się kocha? "Pójście na dwa fronty", jak to mówią, to najgorsze, co można było zrobić, zawsze tak uważałam. Gdyby mi by się to kiedykolwiek przydarzyło... moje serce pękłoby na milion części.

- Więc gdzie byłaś, Leah? - zapytał ponownie, ściskając mnie za przedramię.

Tym razem syknęłam z bólu. Czułam, jak przyciskał mnie do siebie, na co dziecko w moim brzuchu zaczęło nieznośnie kopać. Chyba to poczuł, ponieważ zamrugał i spojrzał w dół, by po chwili odsunąć się o krok. Wyrwałam swoją rękę z jego uścisku i położyłam ją pod klatką piersiową w dziwnym, uspokajającym geście.

- Wyszłam na spacer. Wariuję już tutaj - odpowiedziałam.

Cóż, to wcale nie było kłamstwem. To znaczy, początkowo był to spacer, dopiero potem zamieniło się to w odkrywanie jaskiń, prawda? Andy nie musiał wiedzieć o tym małym szczególe. Odchrząknęłam mimowolnie, czując to cholerne drapanie w gardle. Nie zwracałam uwagi na nic innego niż jego oczy. Oczy trupa. Tak właśnie wyglądały.

- Cholera jasna, Leah! - krzyknął.

Kopnął mocno w krzesło, które przewróciło się z hukiem, a ja drgnęłam, kuląc się w sobie. Nie uderzy mnie, prawda? Nie zrobi tego, nie może... Nie może? Nagle zimne palce dotknęły mojego ramienia, co jeszcze bardziej mnie przestraszyło. Nigdy nie czułam takiego chłodu od czyjegoś ciała... Spojrzałam w lewo, napotykając czerwone oczy Svarta. Więc to jego dłoń.

- Mam coś zrobić, Barn? - zapytał cicho.

Zaprzeczyłam ruchem głowy, będąc aż nadto świadoma szaleństwa, które przybrał na twarzy. Wzięłam głęboki wdech i wyprostowałam się, czując ból pleców. Prorok rozbił szklankę o ścianę, niepokojąco blisko mnie, a potem to samo zrobił z kolejnym naczyniem. Przewrócił jeszcze jedno krzesło i dopiero wtedy oprzytomniałam.

- Przestań, Andy!

Chciałam do niego podejść, chciałam położyć dłoń na jego ramieniu. Ale nie zrobiłam tego, bałam się, że następny przedmiot, którym rzuci, wyląduje na mnie. A ja musiałam dbać o dziecko. Właśnie dlatego stałam pięć kroków od niego, nawet nie będąc zbyt odważną, by odgarnąć włosy zasłaniające moje oczy.

Zdziwiło mnie, kiedy oparł się dłońmi zwiniętymi w pięści o blat przy ścianie i zgarbił plecy, szybciej oddychając. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na Svarta, którego wzrok aż nazbyt wwiercał się w moją duszę. Dopiero po długiej minucie zaczęłam iść małymi krokami w stronę Andy'ego, a kiedy stanęłam po prawej stronie Proroka, tym razem odważyłam się położyć dłoń na jego ramieniu. Poczułam, jak spiął mięśnie na mój dotyk, jednak prawie od razu rozluźnił je. Chciałam zobaczyć te trupie oczy, ale czarne włosy skutecznie zasłaniały profil twarzy, dlatego sięgnęłam, by je odgarnąć za ucho, chociaż trzymały się tam ledwie dwie sekundy.

Dopiero wtedy odepchnął się dłońmi od blatu i spojrzał na mnie, stając twarzą w twarz. Zamarłam, nie będąc pewna niczego, co mogłoby się zdarzyć. Ale nie uderzył mnie. Nie szarpnął. Nie nakrzyczał. Nawet nic nie powiedział. Po prostu odwrócił się na pięcie i wyszedł. Dopiero w progu kuchni spojrzał na mnie przez ramię i powiedział:

- Powinienem był cię zamknąć.


***


Od tamtej kłótni minęły dwa długie dni. Andy omijał mnie szerokim łukiem, nie widziałam go ani razu. Właściwie nikogo nie widziałam. Zamknął mnie. Zamknął mnie na klucz. W nocy, kiedy zasnęłam, był w sypialni, by sprawdzić, a potem zatrzasnął drzwi. Jedzenie dostawałam od Mii, dziewczyny, czy kimkolwiek była, Ashley'a. Wydawała się na bardzo wierną, nie rozmawiała ze mną, nawet, kiedy bardzo próbowałam ją zagadać. Nawet na mnie nie patrzyła. Po prostu, kiedy Ashley wpuszczał ją do pokoju, wchodziła, zostawiała jedzenie i ignorując wszystko wokół, wychodziła. Zachowywała się jak cholerny wierny pies i to zaniepokoiło mnie najbardziej. Czy inne dziewczyny też takie były? Czy tylko ja się buntowałam?

Tęskniłam za moimi beztroskimi dniami. Za czasami, kiedy nie byłam w ciąży, jeśli mogłam sobie teraz pozwolić na szczerość z samą sobą. Owszem, nagle odechciało mi się rodzić. Bo, proszę was, jak moje życie miałoby wyglądać? Raczej nie zanosiło się na to, że Prorok zainteresuje się mną w jakimś większym stopniu. To znaczy, nie chodziło o to, że byłam zimną suką, która myślała tylko osobie, ponieważ to nie tak. Byłam kobietą, która potrzebowała uwagi od swojego partnera. Szczególnie teraz, kiedy uważała się za grubą beczkę. A kłótnie przez moje głupie zachowanie były ostatnią rzeczą, której pragnęłam.

Och, tak, był przy mnie jeszcze Svart. Umarły bóg, z którym rozmowa to ostatnia rzecz, którą należy robić, spędzając dwa dni w odizolowaniu. Kimkolwiek był, wydawał się cholernie dziwny, jak i słowa, którymi mnie "obdarowywał", jak stwierdził już pierwszego dnia. Spojrzałam na zjawę - zaczęłam tak go nazywać, w końcu był czymś na kształt tego, prawda? - i obserwowałam, jak jadł czekoladę, którą dzisiaj dostałam na tacy. Miała typowo gorzki smak, a ja, mimo wielkiej miłości do czekolady, nie mogłam znieść tego, jak gryzło to moje gardło. Dlatego oddałam to Svartowi, którego uśmiech powiększył się jeszcze bardziej, a oczy prawie wyskoczyły z oczodołów, tak bardzo je wybałuszył. Wisiał właśnie w powietrzu do góry nogami i jadł słodki przysmak, brudząc się na podbródku. Jak dziecko.

Bezsenność dopadła mnie znowu. Nie spałam, chociaż dochodziła czwarta nad ranem. Martwiło mnie to, ponieważ nie dbałam jedynie o siebie, ale też o dziecko rosnące we mnie. Jednak, mimo wielkich chęci, sen nie nadchodził ani przedwczoraj, ani wczoraj, ani dzisiaj. To były trudne noce i jedynie obecność Svarta i rozmowy z nim dawały mi jakiegoś rodzaju ulgę. Chociaż nadal czułam się w jego towarzystwie nieco dziwnie.

- Powiedz mi... Leah - westchnął teatralnie, nadal wisząc w powietrzu do góry nogami. Przez te dwa dni wybłagałam, by chociaż czasami mówił mi po imieniu, co robił, jednak w taki sposób, jakby wypluwał je jak najgorsze przekleństwo. Cholerny bożek. - O co chodzi z Prorokiem? Jest dosyć zaborczy, nie uważasz?
- Powiedz mi coś, czego nie wiem - mruknęłam, właściwie kopiując jego początek wypowiedzi.
- Nie potrafię zrozumieć, dlaczego nadal przy nim trwasz.

Zmarszczyłam brwi, ponieważ - no właśnie - dlaczego? Usiadłam na łóżku przez ból pleców, który towarzyszył podczas spaceru po pokoju, a potem spojrzałam na Svarta. Obrócił się w powietrzu i był teraz tak, jakby leżał na niewidocznym materacu, na brzuchu, podbródek podpierając na dłoniach, a nogi zaplatając w kostkach. Srebrny papier czekolady lśnił w jego uścisku, prowokując mdłe światło lampki nocnej.

- Jest ojcem mojego dziecka - powiedziałam, wzruszając ramionami. - Poza tym... kocham go.

Svart westchnął i przewrócił teatralnie oczami. Właściwie wszystko robił teatralnie. I wyolbrzymiał każdą możliwą rzecz. Był naprawdę dziwną zjawą, ale na swój sposób dało się go lubić. Ja go polubiłam, chociaż minęły jakieś trzy dni. Tak plus minus.

- Och, ludzie są naprawdę skomplikowani, Valgt.

Uśmiechnęłam się do niego smutno, jednak nic nie odpowiedziałam, słysząc nagle przekręcany klucz w zamku. Zamarłam, jednak otrząsnęłam się szybko i wstałam z łóżka, mając nadzieję, że to nikt, kogo powinnam się bać. Zagryzłam wargę, czując, jak bardzo ostatnio ją pogryzłam, jednak to wydawało się już nawykiem.

- Myślałem, że śpisz.

Czułam się tak, jakbym wróciła do ostatniego czasu, kiedy Andy zamknął mnie w pokoju. Wtedy też przyszedł w środku nocy, mówiąc dokładnie te same słowa z identycznym wyrazem twarzy. Wzruszyłam ramionami, nawet na niego nie patrząc. Chociaż zdążyłam zauważyć podkrążone oczy i jeszcze mocniej zapadnięte policzki. Czy on też miał problem ze snem?

- Nie potrafię zasnąć od paru dni - mruknęłam. - Po co tu przyszedłeś?
- Leah... - westchnął.

Palcami przeczesał swoje włosy. Och, ja chciałam to zrobić. Miał je już takie długie, sięgały mu za ucho, ale nie przeszkadzało mi to tak bardzo. Nadal wyglądał tak, jak lubiłam. Oblizałam wyschnięte wargi, zaplatając ręce na piersi. Moje serce kuło boleśnie na jego widok. Wyglądał zmarnowanie. Czy on też przeżywał naszą dwudniową rozłąkę? Tak bardzo chciałam w to wierzyć. Tak bardzo chciałam, by wyciągnął do mnie swoje ramiona, by mnie przytulił, by mnie pocałował... Cholerna nadzieja.

- Powiedz mi, dlaczego wtedy wyszłaś.

Wzruszyłam ramionami. Okej.

- Coś mnie wzywało, więc szłam za tym, by znaleźć swojego własnego czuwającego nade mną boga.
- Bądź poważna, Leah - warknął, zamykając za sobą drzwi.
- Jestem poważna, Andy - powiedziałam. Chrypka w moim głosie pokazywała, że już zbyt wiele czasu nie rozmawiałam. - Po prostu przestań być śmieszny i skończ z zamykaniem mnie na klucz. To nie jest ani trochę zabawne.

Podszedł do mnie. Gwałtownie, właściwie bez ostrzeżenia. Popchnął mnie na ścianę, ściskając rękę, a znak zapiekł z mocą, która dawno się nie pokazywała. Przełknęłam ślinę, zaciskając powieki i przekręcając głowę na bok. Jego nos przejechał po moim policzku, zaciągając się powietrzem.

- Chyba zapominasz, że jesteś moja, Leah. Mogę robić z tobą, co tylko zechcę. Będę cię karał, jeśli tego zapragnę, będę cię pieprzył, jeśli to będzie moją potrzebą, a ty będziesz potulna, ponieważ nie chcesz ryzykować. Ponieważ jestem złym człowiekiem i ty to wiesz, kochanie.

To słowo, którym mnie określił, już nie brzmiało tak ładnie, jak kiedyś. Wzięłam drżący oddech, widząc za postacią Andy'ego czuwającego Svarta. Prorok oparł swoją rękę na moim biodrze, wciskając ją pod workowatą koszulkę, przez co zimno jego skóry ogarnęło mnie w sekundę. Zapach fajek pomieszany z perfumami otumanił mnie, jednak udało mi się jakoś opanować. Nie mogłam teraz tracić dla niego głowy!

- Nie zranisz mnie - szepnęłam z przekonaniem. - Wiem, że nie.
- Och, kochanie, mogę cię zranić innym sposobem, niż cielesnym.

Jego śmiech wywołał dreszcze na moich plecach i mimowolnie zadrżałam, co poczuł, oczywiście. Pochylił się nade mną i przycisnął swoje usta do zgięcia szyi, by pozostawić po sobie mocny ślad malinki, który aż krzyczał, że do niego należałam. To takie typowe. I, cholera, jak bardzo bym nie chciała, lubiłam to, co teraz robił. Chodziło o malinkę. Lubiłam je mieć na sobie. I, kurwa, jeśli w jakiś sposób jest to chore, pogodzę się z tym.

- Ale nie zrobisz tego, prawda? - zapytałam.

Nie dałabym rady, gdyby spróbował złamać moją psychikę. Nie byłam na to silna.

- Cóż, to zależy tylko od ciebie.

Przełknęłam ślinę. Oczy bolały mnie od niewyspania i wgapiania się we wschodzące słońce, jednak sen był ostatnią rzeczą, która chciała odwiedzić ten pokój. Oblizałam wargi, co nie umknęło uwadze Proroka. Uśmiechnął się dziko i nachylił do mnie, by pocałować mój nos. I mimowolnie pomyślałam, że to urocze.

- A teraz, Leah - mruknął, oblizując usta, - chcę cię w moim łóżku. Nagą.




Od autorki: Długo pisałam ten rozdział, ale brak weny i chęci do życia skutecznie mi to uniemożliwiało. Starałam się... wyostrzyć postać Andy'ego, no wiecie, zrobił się zbyt słodki i uroczy. Chodzicie jeszcze do szkoły? Mi dzisiaj się upiekło, ale w kolejnych dniach już będę musiała się pofatygować, ugh. Moja matka jest strasznie surowa, jeśli to dotyczy szkoły. Wczoraj nadrobiłam odcinki Pamiętników Wampirów i szczerze? Dobrze, że Nina Dobrev odchodzi. Serio, Damon zasługuje na kogoś lepszego niż Elena, która chciała z niego zrobić człowieka, no. Gra o Tron kompletnie mną zawładnęła i nie wiem, czy się cieszyć ze śmierci Jona Snowa, czy płakać. Niby go nie lubię, ale bez niego (a właściwie jego wilkora) będzie dziwnie. Chociaż są spekulacje, że Jon Snow ożyje czy jakoś tak. No cóż, widzę, że przybyło was na blogu. 25 komentarzy to nowy rozdział!

wtorek, 26 maja 2015

1.25 - Czerń róży




To wszystko pojawiło się trzy dni później. Początkowo było dobrze, miło, przyjaźnie. Czułam się coraz bardziej jak w domu i powoli pozwalałam, by ta absurdalna wizja zawładnęła mną. Wmawiałam sobie, że już zawsze tak będzie, że to już się nie zmieni. Jednak zrozumiałam, że byłam głupia. Naprawdę głupia. 

Początkowo myślałam, że to przez groźbę rzuconą w stronę Wild Ones. Widmo F.E.A.R.'a wisiało nad nami i wmawiałam sobie, że to dlatego Andy Biersack chodzi cały poddenerwowany. Schodziłam mu z drogi, nie odzywałam się, nie komentowałam jego humorków, nie robiłam nic, co przyciągnęłoby jego uwagę do mnie. Myślałam, że przejdzie mu prędzej czy później, że nie mam czego się obawiać. 

Spędzałam więcej czasu z Ryanem, który przeżywał swoją pierwszą poważną miłość, chociaż nie chciał się tak naprawdę przyznać. W Rebels Army była dziewczyna, Lena, urocza blondynka, którą kojarzyłam z widzenia. Miała szesnaście lat i do reszty zawróciła mojemu bratu w głowie, nawet o tym nie wiedząc. Przekonywałam go, by wrócił do kryjówki Buntowników i wyznał jej swoje uczucia, ale odpowiadał tylko, że nie chce cierpieć przez miłość i tak kończyliśmy temat. 

Dzieliłam swoje dni też na Skitsa, który, po wielu prośbach, wyjaśnił mi swój nagły wybuch paniki te parę dni temu. Tłumaczył, że ta jego tajemnicza rada kazała mu mnie przyprowadzić, że może coś się stać z umysłem Proroka, coś, czego nie uniosę. A ja nie chciałam w to wierzyć. Wiedziałam, że mogą mieć rację i to cholernie dużą, ponieważ Andy był jakiś nieswój, ale powtarzałam, że to nic, że to wojna tak na niego działa. 

Nie miałam racji.

Pięć dni po spędzeniu wieczoru w uroczym parku z placem zabaw, obudziłam się niezwykle wcześnie. Słońce tak do końca nie wzeszło, a kiedy spojrzałam na zegarek, z jęknięciem dostrzegłam, że dochodziła dopiero czwarta czterdzieści. Mimo tak wczesnej pory, coś mi mówiło, że już nie zasnę, dlatego wygramoliłam się z łóżka, ignorując uczucie pustki, gdy nie znalazłam obok siebie Proroka. Ostatnio znikał na coraz dłuższy czas, nie przychodził spać, niewiele jadł, jeśli w ogóle to robił, a rozmowy były rzeczą, której w ogóle nie potrzebował. Naprawdę się nim martwiłam, ale gdzieś w podświadomości ustaliłam sama ze sobą, że nie będę się wtrącać. Najzwyczajniej w świecie ignorowałam jego dziwne zachowanie. I, owszem, byłam za to na siebie zła, ale czułam, że niewiele mogłam w tym momencie zrobić.

Korytarze świeciły pustkami, nic dziwnego. W pokoju narzuciłam na swój rozciągnięty t-shirt bluzę, na nogi wsunęłam czarne jeansy i zwykłe trampki. Nie obchodził mnie w tamtym momencie prysznic, ponieważ i tak pewnie nikogo nie spotkam w przeciągu paru godzin. Zeszłam po starych schodach, zwalniając na nich swoje tempo, by nikt nie został zaalarmowany skrzypieniem drewna. W kuchni wypiłam szklankę wody, ponieważ często po nocy chce mi się pić, a potem po prostu zakończyłam swoje myślenie. Podeszłam do drzwi wejściowych i otworzyłam je na oścież, wychodząc na chłodny poranek.

Nie miałam pojęcia, dlaczego to zrobiłam, a kiedy pomyślałam, by jednak wrócić do siedziby Wild Ones, po prostu nie mogłam. Dopiero po chwili zorientowałam się, że moja dłoń znowu zaczęła podejrzanie błyszczeć i wtedy dopadły mnie zmartwienia, jednak nie cofnęłam się do bezpiecznego wnętrza. Coś mnie wzywało.

Przełknęłam ślinę, czując ból gardła. Pogoda była dla mnie surowa w ostatnich dniach i chyba zaczynał mi się katar. Zignorowałam to, skręcając w lewo. Nie wiedziałam, gdzie szłam, wokół mnie była spękana piaskowa ziemia, jednak polegałam na tym dziwnym uczuciu, który mną ogarnął. Nie liczyłam na nic, poza tą chorobliwą żółcią gleby.

Ale zaskoczyłam się, ponownie. Przede mną pojawiła się jaskinia, taka z prawdziwego zdarzenia. Znajdowała się wśród czegoś, co można było nazwać klifem, gdyby oczywiście była tu woda. Jak długo musiałam iść? Nigdy nie widziałam tego z miejsca siedziby, a wydawało mi się, że wyszłam dwie minuty temu na dwór.

Nie wiedziałam, dlaczego, ale weszłam do tej cholernej czarnej dziury. Od razu poczułam duszące zimno, dlatego mocniej opatuliłam się bluzą, nie mogąc jej zapiąć przez brzuch. Moja dłoń świeciła zielenią i dawała mi pewien stopień światła, dlatego wystawiłam ją do przodu, dzięki czemu widziałam przynajmniej swoje buty i kamyki dwa kroki przede mną. Zachłysnęłam się powietrzem, czując się nieco przytłoczona atmosferą panującą w jaskini.

Woda kapała co jakiś czas, co w pierwszej chwili mnie przestraszyło, jednak szybko się opanowałam. Ominęłam jakiś głaz, który bardziej przypominał wielki sopel lodu wiszący do góry nogami, a potem skręciłam w lewo, ze zgrozą zauważając, że coraz bardziej oddalam się od światła ponurego poranka. Ale nie zatrzymałam się.

Uniosłam dłoń nieco odważniej, wierząc, że nie ma tu żadnego smoka, który mógłby mi ją odgryźć. W myślach zaśmiałam się panicznie na tę troskę, wmawiając sobie, że nic tu nie ma żyjącego. Cóż, przynajmniej na to szczerze liczyłam, chociaż strach ogarniał mnie coraz bardziej. Nie, powtórzyłam sobie, nie mogłam się teraz wycofać.

Zatrzymałam się, może nawet nieco zbyt gwałtownie. Grymas zniesmaczenia pojawił się na mojej twarzy, kiedy poczułam w środku trampka wodę. Weszłam w cholerne jeziorko. Cofnęłam się krok i rozejrzałam, nagle zamierając. Światło z mojej dłoni zadrgało z większą siłą, jak gdyby ta dziwna moc informowała mnie o tym, że to był cel tajemniczej podróży.

Po mojej lewej stronie, tuż przy spokojnej tafli jeziora, rosła róża. Ale nie byle jaka! Miała niebieski, niesamowicie jasny kolor płatków, a kolce widziałam nawet z tej odległości. Jednak nie to mnie przeraziło, nie jej barwa czy łodyga. Krew. Krew na kwiecie. Krew wokół rośliny. I mimo wszelkich obaw, podeszłam do niej. Kucnęłam. Dotknęłam różę.

I kompletnie nic się nie stało.

Cóż, przynajmniej przez dziesięć sekund.

Dopiero potem światło z mojej ręki zgasło, co przeraziło mnie do reszty. Poruszyłam nią, a potem syknęłam, czując ból przez ukucie kolcem niezwykłej róży. Poczułam, jak krew toczyła się po palcach, kapiąc na kwiat. Powstrzymałam krzyk, który był odpowiedzią na paniczny lęk przed ciemnością i potrząsnęłam obsesyjnie dłonią, jak gdyby była zepsutą latarką i to miałoby pomóc w przywołaniu resztek siły baterii.

Zielone światło pojawiło się znowu, a ja odetchnęłam. Lecz potem spojrzałam w górę i krzyknęłam. Przewróciłam się z kucek, boleśnie obijając sobie tyłek o twarde podłoże stworzone z kamieni, jednak nie zwróciłam na to większej uwagi. Paniczny wrzask utkwił w moich ustach, a wilgotne powietrze boleśnie uderzało w moje płuca, które domagały się więcej tlenu. Zamarłam.

Przede mną pojawiła się postać. I to nie byle jaka! Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to jego wzrost. Był cholernie wysoki, górował nade mną, jednak garbił się, przez co jego (niezwykle długie) ręce prawie dotykały ziemi, a (równie niezwykle długie) nogi zostały zgięte w kolanach. Nadzwyczajnie chudy, jednak z szerokimi barkami, a - przynajmniej z tego, co widziałam - skóra nieznajomego miała jasnoszary kolor. Miał na sobie czarną, obdartą w niektórych miejscach, koszulkę z długimi rękawami, która wyglądała, jakby była dosłownie przyszyta do jego szyi z piórami na ramionach, a także tego samego koloru spodnie i wysokie wiązane buty. Moją uwagę przyciągnął obszerny pas z jakimś pokrowcem, a także kolczyki w uszach, bransoleta z czaszką i pierścienie. Dopiero potem, kiedy schylił się jeszcze bardziej, szurając po kamieniach swoimi dłońmi, by zrównać nasze spojrzenia, dostrzegłam twarz przerażającego... czegoś.

Usta postaci były szerokie, zupełnie czarne i przybrały wieczny i niesamowicie straszny uśmiech, odsłaniający ostre, nieco nierówne, zęby. Duże oczy z czerwonymi tęczówkami, bez źrenic, to coś, czym zdecydowanie wszystkich straszył. Nos potwora wyglądał na nieco zadarty, a jego włosy zostały zaczesane do góry, tworząc coś na kształt igieł lodu.

Przeklęłam w myślach, mając na uwadze swoje przerażenie. Dlaczego pchałam się do tej jaskini, której tu - nawiasem mówiąc - nigdy nie zauważyłam? Kolczyk zadrżał w uchu stwora, jakby prowokował mnie do jakiegokolwiek ruchu. Zielone światło zamigotało, przyciągając jego wzrok.

- Więc to ty jesteś Valgt - odezwał się swoim zimnym głosem, podkreślając ostatnie słowo, a ja mimowolnie zadrżałam przez chłód i przerażenie.
- K... kim jesteś? - zająknęłam, odważnie patrząc mu w oczy.

Nie odsunął się ani o milimetr, nadal czułam jego trupi oddech na twarzy. Uśmiech potwora powiększył się, o ile w ogóle to możliwe, a ja jeszcze bardziej zamarłam. Czym on był? I co oznaczało to słowo, którym mnie nazwał?

- Przysłano mnie tu, by towarzyszyć Valgt. Czekałem na ciebie przez ponad siedemdziesiąt lat.

Zaczerpnęłam mocno powietrza z dziwnym uczuciem. Siedemdziesiąt lat? Jakim cudem? Oceniałam go na... cóż, nie oceniałam, ale jeśli już miałam, nie wyglądał na staruszka. Cholera jasna, potrzebowałam pomocy, gdzie nagle są inni z Wild Ones, gdzie Buntownicy? Nie, to moja wina, sama się tu pchałam, nie mogę teraz zwalać na nich winy.

- Kim jest Valgt? - zapytałam cicho, powstrzymując jąkanie.

Bałam się go, to oczywiste.

- To oznacza "wybrana", jeśli już musisz wiedzieć - odpowiedział, przewracając swoimi czerwonymi oczami. - Zostałaś wybrana, a twoja świecąca dłoń ze znakiem jest na to dowodem.
- Dlaczego masz mi towarzyszyć?

Nawet nie wiedziałam, kiedy zadałam kolejne pytanie. Nie do końca panowałam nad swoim umysłem i nad słowami, które wypowiadałam. Nie rozumiałam, co się działo? Czy to mój umysł? Czy to jakieś żarty? Przeklęłam w myślach ponownie, głupia, po co tu przychodziłam?

- Z powodu twojego przeznaczenia.
- Niewiele mi to mówi - zauważyłam, zbierając całą swoją odwagę.

Stwór wyprostował się, chociaż nadal miał swojego garba, a ja wstałam po chwili, jakimś cudem zauważając, że czekał właśnie na to. Przetarłam ręką swój tyłek, strzepując z jeansów kurz i pył. Zrobiłam krok do tyłu, by choć odrobinę się od niego oddalić. Pozostawałam czujna; nie wiedziałam, czym był i jakie miał zamiary, więc nie chciałam ryzykować jeszcze bardziej.

- Nazywam się Svart, jeśli jakkolwiek ta informacja ci pomoże.

Uniosłam brew, dopiero teraz zauważając, że posługiwał się jakimś dziwnym językiem w tych wszystkich nazwach. Nie wiedziałam, z czego pochodzą ani nawet co oznaczają, przynajmniej to jego imię. Jeśli w ogóle było prawdziwe. Chociaż, w sumie dlaczego miałby kłamać? W końcu był... kim był?

- Czym jesteś? - zapytałam, starając się zignorować drżenie rąk.
- Wojną.


~ * ~


Wracałam do siedziby Wild Ones. Spieszyłam się, ponieważ, grzech przyznać, ale zasiedziałam się w tamtej jaskini. Wbrew pozorom, przekonałam się do... Svarta na tyle, by swobodnie zadawać pytania. Coraz to nowsze rzeczy, które mówił zatwierdzały mnie w myśli, że kompletnie zwariowałam. Albo świat, to też możliwe. 

- Więc... - zaczęłam, ganiąc się w myślach. Lubiłam dobre się wysławiać, a od tego wyrazu nie zaczynało się zdania. - Mówisz, że jesteś bogiem wojny?

Powiedział mi to jeszcze w jaskini i nie wiedziałam, jak się z tym czuć. Nigdy nie wierzyłam w żaden rodzaj bóstwa i to nie stanowiło wyjątku, aczkolwiek ciężko było rujnować cały swój światopogląd przez takie dziwne spotkanie. 

- Raczej czymś w rodzaju upadłego anioła, jeśli już musisz wiedzieć. 
- Więc jak to działa?

Svart przystanął, a właściwie dosłownie zatrzymał się w powietrzu, ponieważ, cholera jasna, miał skrzydła. Wcześniej ich nie dostrzegłam, bo potrafił je zakamuflować. Kiedy powiedziałam, że muszę już wracać, on po prostu rozwinął je i wzbił się w powietrze nie wyżej niż metr, twierdząc, że nie może mnie zostawić ani na chwilę. Mówił, że nikt inny poza mną go nie dostrzeże i miałam cholernie dużą nadzieję, że to prawda. Jeśli będę miała szczęście, nikt nie zauważy mojego zniknięcia i pojawię się w środku, udając, że siedziałam w kuchni i pożerałam wszystko przez ciążę. Ale, wracając do jego skrzydeł, w momencie, gdy zauważył moje zainteresowanie nimi, wychrypiał w moją stronę "mamy więcej wspólnego niż myślisz, Valgt" i nawet nie fatygował się, by mi to wyjaśnić. 

- Będę wędrował za tobą w każde miejsce, Barn. Nikt mnie nie ujrzy, dopóki tego naprawdę nie zapragniesz. Zostałem zesłany na Ziemię, by czekać na prawdziwe wcielenie Valgt i obserwowałem, jak wyniszczają was wojny. Ostatecznie nie wiem, na czym polega moje zadanie, wiem tyle, że mam opiekować się tobą i twoimi prawdopodobnymi potomkami. Oczywiście, jestem jedynie obserwatorem i ostatecznie niewiele mam możliwości, by nieść ci pomoc, jednak zawsze będę mógł komuś powiedzieć, gdzie jesteś, jeśli ktoś zrobi ci krzywdę. 

Nie do końca chciałam w to wierzyć, jednak już dawno przestałam się z nim w jakikolwiek sposób kłócić, ponieważ brnął w swoją wizję rozkazów jak uparte dziecko i nic nie mogło przemówić do rozsądku tego dziwnego bożka lub czymkolwiek był. Po prostu zostawiłam ten temat, jak i błagania o to, by sobie poszedł i zostawił mnie w spokoju. Twierdził, że przez fakt, iż moja krew znalazła się na róży, to on nie może odejść ode mnie na więcej niż dziesięć metrów, jeśli nie potrzebuję czyjejś pomocy.

Otworzyłam cicho drzwi i zamknęłam je od razu za sobą, kompletnie zapominając o stworze latającym za mną. Obejrzałam się za siebie, a moje oczy powiększyły się, kiedy jak gdyby nigdy nic przeniknął przez ścianę. Wzruszyłam jedynie na to ramionami i ruszyłam właściwie na palcach w stronę kuchni. Jeśli już mowa o jedzeniu, to zgłodniałam. 

Zatrzymałam się gwałtownie, kiedy znalazłam się w kuchni. Przełknęłam ślinę, czując ten charakterystyczny zimny pot. Chłodne tęczówki patrzyły na mnie ze złością, a ich właściciel zaciskał pięści tak mocno, że knykcie stały się białe. 

Andy Cholerny Biersack złapał mnie.



* Svart - czerń
* Barn - dziecko
Od autorki: Moja wena zniknęła, przysięgam. Cały miesiąc spędzam w Death Note, dlatego nie dziwcie się na tę nową postać. Svarta możecie porównywać sobie z Ryukiem ([zdjęcie], [zdjęcie], [zdjęcie]), aczkolwiek różnią ich jakieś tam szczegóły. Pod zdjęciem macie wyjaśnienie dwóch słów, tj. imię i określenie, którym później została nazwana Leah, cokolwiek. To z norweskiego. Tak ogólnie to nie lubię anime, ale Death Note już od dłuższego czasu mnie intrygował. Zakochałam się w L i Ryuku, przysięgam! Dlatego moje serce pękło w dwudziestym piątym odcinku. Cokolwiek, mam wielki zastój w wenie, ale co tam. Jakoś dałam radę to napisać, ale trwało to cały miesiąc. Jeśli podołam, to czeka was duża kłótnia, a jeśli nie, to będzie krótka, zwięzła i na temat. Cokolwiek, za dużo używam tego wyrazu. Siedzę w domu i choruję, otaczają mnie chusteczki. Dzisiaj Dzień Matki, co podarowaliście swoim mamom? :) Dużo dzisiaj napisałam, ale dawno z wami nie "rozmawiałam". Słuchał ktoś kawałka Saint Asonii? Co myślicie o teledysku "Human Race"? Ostatnio jeszcze bardziej oszalałam na punkcie Alexa Pettyfera. Siedzę i oglądam filmy z nim cały czas. Dodałam nowe Liebster Award, jeśli kogokolwiek to interesuje. Mówcie do mnie! 20 komentarzy!

niedziela, 19 kwietnia 2015

1.24 - Ogród z gwiazdami




Obudziłam się chyba wyjątkowo wcześnie, ponieważ słońce tak do końca nie wzeszło. Dotknęłam dłonią brzucha, ponieważ podejrzewałam, że to właśnie ten mały złośnik mnie wybudził z nad wyraz spokojnego snu, którego już dawno nie doświadczyłam. Uniosłam nieco głowę, patrząc na śpiącego Andy'ego, który służył mi dzisiaj za poduszkę. Uśmiechnęłam się na widok jego spokojnej twarzy. Na podbródku dostrzegłam jednodniowy zarost, aczkolwiek był chyba jednym z tych ludzi, którzy tak zwany "dziewiczy wąsik" musieli zapuszczać przez przynajmniej tydzień. Ryan też miał ten problem, chociaż ja to widziałam bardziej jako zaletę. Nie lubiłam zarostu i denerwowały mnie brody "na drwala".

Westchnęłam cicho, odgarniając delikatnie czarne włosy z twarzy Andy'ego. Pierścionek zaręczynowy zalśnił od dziennego światła, przyciągając moje spojrzenie. Uśmiechnęłam się mimowolnie na wspomnienie minionych dni. Nie do końca wiedziałam, dlaczego akurat wtedy postanowiłam się na to zgodzić, ale... chyba nie żałowałam. To znaczy, jeśli Andy będzie taki jak przez ten czas od jego... śmierci, nie pożałuję swojej pochopnej decyzji ani przez sekundę.

- Gapisz się - powiedział Prorok zachrypniętym, niskim głosem.

Uśmiechnęłam się i mimowolnie zarumieniłam, ponieważ, cholera, musiał się obudzić? Poczułam, że przycisnął mnie do swojego ciała nieco mocniej, uważając na brzuch. Wiedziałam, że miał to dziecko za skarb i to było naprawdę urocze, że tak dbał o... naszą dwójkę. Czy to dziwne, że nadal nie przyzwyczaiłam się do tego, iż noszę w sobie dziecko? Boże, to wszystko odbyło się w zastraszająco szybkim tempie.

- Nie, żeby mi to przeszkadzało - zaczął mówić. Uśmiechnęłam się jeszcze bardziej, kiedy otworzył swoje zimne oczy, patrząc na mnie z pewnego rodzaju troską, ale i zadziornością. Och, nie zmienił się ani trochę. - Jesteś jedyną, której pozwalam na takie spojrzenie i to też obowiązuje w drugą stronę, jakby ktoś miał wątpliwości.

Przewróciłam oczami, ponieważ nawet teraz, kiedy ledwo kontaktował po śnie i o tak wczesnej godzinie, musiał podkreślić, że należę tylko do niego i jedynie on ma do mnie "prawa". Położyłam swoją dłoń na jego klatce piersiowej, by oprzeć na niej podbródek i mieć lepszy widok na twarz Andy'ego. Uśmiechniętego Andy'ego.

- Niewątpliwie, nawet, jeśli ktokolwiek próbowałby coś ze mną, szybko zrozumiałby, że to zły pomysł, głównie dzięki złamanemu nosowi, który dostarczyłbyś każdemu śmiałkowi.

Zaśmiał się, a do moich uszu dotarła cudowna poranna chrypka. Uśmiech na mojej twarzy powiększył się, ponieważ byłam dumna z tego, że to ja wywołałam ten gest. Sapnęłam dziwnie, kiedy nagle zamilkł i podciągnął mnie do góry, przez co leżeliśmy obok siebie, twarzą w twarz. Przycisnął swoje usta do mojego nosa i, cholera, pomyślałam, że to naprawdę urocze. A potem wepchnął twarz w zgłębienie szyi, zaciągając się powietrzem.

- Pachniesz mną - powiedział cicho, a ja nieświadomie się zarumieniłam. - To cholernie pociągające.

Powstrzymałam absurdalny jęk, który chciał wydostać się z moich ust i zamiast tego chrząknęłam. Andy zaśmiał się, wtulając się we mnie jeszcze bardziej, a do mojej głowy mimowolnie przybyły kolejne myśli. Wyobraziłam sobie swojego małego syna, już pięcioletniego, który leży dokładnie tak jak teraz jego... jego ojciec. Wypuściłam z płuc nieświadomie wstrzymane powietrze, ponieważ nawet w myślach brzmiało to dla mnie nieswojo.

- Co chcesz dzisiaj robić? - zapytał nagle.
- Um... ja? - powtórzyłam dla upewnienia.

Pytał się mnie, co chcę robić? Wow.

- A widzisz tu kogoś innego, mała? - mruknął z rozbawieniem, a moje serce rozpłynęło się. Mała? - Mogę ci coś pokazać, jeśli chcesz.

Uśmiechnęłam się, wyczuwając w jego głosie niepewność. Znałam go już trochę czasu, chociaż jednak nie tak długo, aczkolwiek wydawało mi się, że wiem o nim wszystko, dlatego tym bardziej zadziwiał mnie takimi drobnymi szczegółami. I, cholera, za to go kochałam.

- Jasne - odpowiedziałam, zauważając, że niecierpliwił się na moją odpowiedź.
- Świetnie - powiedział z uśmiechem i usiadł gwałtownie, patrząc na mnie. - Więc się ubieramy. Ale najpierw idziemy pod prysznic.

Mrugnął do mnie okiem i nawet się nie zorientowałam, kiedy zgarnął mnie z łóżka w swoje ramiona. Gdybym potrafiła wydać z siebie tak wysoki dźwięk, prawdopodobnie bym pisnęła, ale zebrałam się jedynie na krótkie "ej!". Andy zaśmiał się, odchylając głowę nieco do tyłu, ale po chwili ogarnął się i zaczął iść do łazienki. Spoważniałam nagle, widząc, do czego to wszystko zmierzało.

Chciał wziąć prysznic. Ze mną. Cholera.

Nie wyrywałam się, ponieważ to i tak nie miało sensu. Po prostu wzięłam głęboki oddech. To nic, prawda? Już widział mnie nagą i to dwa razy. Raz nawet podczas ciąży, więc nie jest tak źle. Postawił mnie na zimnych kafelkach, więc zrobiłam krok w lewo na puchowy i miły w dotyku mały dywan. Zamknął drzwi na klucz i wrócił do mnie z uśmiechem.

A potem tak po prostu ściągnął ze mnie swoją koszulkę.

Dzielnie walczyłam z rumieńcem, który chciał wypłynąć na moją twarz. To nic takiego, upomniałam samą siebie. Błądziłam spojrzeniem po ścianach, ponieważ, cholera, nie miałam stanika i Andy mierzył mnie teraz wzrokiem. Tym zimnym wzrokiem. Uśmiechnął się do mnie i pociągnął za podbródek.

- Hej - mruknął, by przyciągnąć moją uwagę. - Jesteś piękna, Leah, nie musisz się przede mną ukrywać.

Kiwnęłam głową, ponieważ nie widziałam innego rozwiązania. Andy złapał mnie za biodra, przyciągając delikatnie do siebie. Mój brzuch stykał się z jego brzuchem, na co mimowolnie się uśmiechnęłam. Wydawało mi się to... normalne. Ten widok. Wariowałam.

Wstrzymałam oddech, kiedy pozbawił mnie majtek, a potem w zastraszająco szybkim tempie i swoje bokserki rzucił gdzieś do tyłu. Staliśmy przed sobą nadzy, jednak nie trwało to długo, ponieważ pociągnął mnie za rękę pod prysznic. Zamknęliśmy klaustrofobiczną kabinę, a Prorok puścił wodę, ustawiając odpowiednią temperaturę. To znaczy, strumień był trochę zimny, ale nie przeszkadzało mi to, ponieważ i tak zawsze w takim się kąpałam, on chyba też.

Trzymał mnie cały czas za biodra, dzięki czemu miał większą możliwość... manewrowania mną. Cofnęliśmy się dwa kroki, przez co opierałam się o zimne kafelki. Wypuściłam drżący oddech przez usta, nie do końca wiedząc, jak na to wszystko zareagować. Andy uśmiechnął się, a potem nachylił w moją stronę i pocałował mnie. Uchyliłam wargi na ten niespodziewany gest, co wykorzystał, pogłębiając pocałunek. Po chwili wahania uniosłam dłonie i wplotłam je w czarne włosy Proroka, czując jego zadowolony uśmieszek. To wszystko wydawało mi się takie... normalne.

- Andy!

I wszystko nagle się skończyło. Biersack sapnął ze złością i puścił mnie niechętnie, wychodząc spod prysznica. Zakręciłam wodę i poszłam w jego ślady, szybko zakrywając się ręcznikiem. Stanęłam tak, by nie było mnie widać i dopiero wtedy brunet uchylił drzwi.

- Czego? - warknął do stojącego w progu Jinxxa.
- Musimy pogadać. Najlepiej teraz.

Andy warknął coś pod nosem, ale kiwnął głową i zamknął drzwi. Odwrócił się w moją stronę, a ja starałam się nie zwracać uwagi na luźno założony ręcznik, który odkrywał sporą część jego bioder. Przełknęłam ślinę, przytrzymując mocniej ręcznik przy ciele, którego długość nie była aż tak dobra przez mój brzuch.

- Dokończ prysznic beze mnie. Ubiorę się i pójdę z nimi pogadać, ale za niedługo wrócę, więc już się... wyszykuj? Cokolwiek, zabiorę cię tam tak czy siak. Załóż coś wygodnego.

Kiwnęłam głową, patrząc prosto w jego mroźne oczy. Objął moją twarz dłońmi i przycisnął swoje usta do czoła, całując je. Uśmiechnęłam się i przymknęłam na chwilę oczy, by potem rozchylić je i patrzeć jak wychodził z łazienki. Westchnęłam i zamknęłam za nim klucz w drzwiach, zrzucając z siebie ręcznik, na końcu wracając pod prysznic.


~ * ~


Po dwudziestominutowym prysznicu w końcu wyszłam z łazienki, a włosy nie miały już oznak wody przez suszarkę. Szybko założyłam czarną bieliznę, którą wyciągnęłam z górnej szuflady, a potem zajęłam się wybieraniem ubrań. Wyciągnęłam jakieś (czarne!) spodnie dresowe z gumką na kostkach, a także w biodrach, mając na względzie wygodę, którą Prorok mi... hm, polecił. Założyłam materiał, by potem znaleźć zwykły, równie ciemny, t-shirt, który zdecydowanie nie wyglądał na damski. Wzruszyłam jedynie na to ramionami, no bo, hej!, koszulka była w mojej szufladzie! Narzuciłam ją na ciało i wyciągnęłam jeszcze bluzę, tak na wszelki wypadek. Przewiązałam ją w pasie i dopiero wtedy mogłam usiąść na łóżku, przymykając oczy. Oparłam dłonie za plecami, nie do końca wiedząc, co ze sobą zrobić. 

Wstałam, chyba nazbyt gwałtownie, kiedy ktoś zapukał w drzwi. Zmarszczyłam brwi i ruszyłam w ich stronę, otwierając je. Uśmiechnęłam się delikatnie na widok Skitsa. Nie widziałam go od wybudzenia Andy'ego i tak właściwie nie mieliśmy czasu, by ze sobą dłużej pogadać. Zmierzyłam spojrzeniem jego sylwetkę, nie zauważając żadnych siniaków ani niczego innego. Czyli chyba dobrze go traktowali.

Odsunęłam się, robiąc mu miejsce. Wszedł do pomieszczenia, a ja zamknęłam drzwi, odwracając się w jego stronę. Obserwowałam go, kiedy kręcił się po pokoju, skanując wzrokiem każdy szczegół pomieszczenia. Zmarszczyłam ponownie brwi, zakładając ręce na pierś.

- Coś się stało? - zapytałam. 

Spojrzał na mnie zdenerwowanym wzrokiem, a ja zauważyłam, że lewe oko Skitsa zrobiło się czerwone. Dlatego stałam teraz przy drzwiach, tak na wszelki wypadek. Nie chodziło o to, że się go bałam, ale bałam się raczej siebie i tego, co mogłabym nieświadomie zrobić. Nawet nie jemu, a sobie czy dziecku. Nieważne. Moje myśli schodzą na inny tor. 

- Musimy się stąd wynosić - powiedział, krążąc po pokoju. - Teraz. Cholera, nie wierzę, że pozwoliłem ci tu wrócić, to był zły pomysł.
- Chwila, o czym ty mówisz? 

Zatrzymał się w swojej wędrówce i spojrzał na mnie, a potem podszedł szybkim krokiem i ścisnął moje ramiona. Powstrzymałam grymas na twarzy przez jego nagły ruch i czekałam na odpowiedź z niecierpliwością. Nawet chciałam ponowić pytanie, ale zaczął coś mruczeć pod nosem, aż w końcu zebrał się na normalne mówienie:

- Nie powinienem był ci pozwolić tu wrócić. Prorok cię niszczy samą swoją obecnością, jeszcze teraz ten F.E.A.R., Leah. Twoja moc, musimy ją opanować. Z dala od Proroka. 
- Co? - mruknęłam ze zmarszczonymi brwiami. - Nie, Skits, nie wrócę z tobą. Tu jest moje miejsce. 
- Nie pierdol, Leah, tylko chwyć mnie za rękę i znikajmy. 
- Nie - zaprotestowałam. - To tutaj jest moje miejsce, Skits - powtórzyłam, podkreślając drugie słowo.
- Leah, proszę cię, nie kłóć się ze mną, nie teraz... - jęknął. 
- Jeśli to wszystko, co chciałeś mi powiedzieć, możesz już wyjść, ponieważ ja się nigdzie nie ruszam.

Warknął pod nosem, a potem cofnął się dwa kroki, puszczając mnie. Znowu krążył po pomieszczeniu, co zaczęło mnie naprawdę denerwować, chociaż nie pokazywałam tego po sobie. Z jednej strony byłam na niego zła, ponieważ (znowu!) chciał mnie stąd wyciągnąć, ale z drugiej... musiał mieć poważny powód tego zamiaru, prawda? Skits nie był typem człowieka, który reagował na wszystkie bzdury tego świata. Czy faktycznie coś mi groziło? Lub, co gorsza, dziecku? Nie, nie mogę teraz o tym myśleć. Jestem tu bezpieczna, więc to nic, czym powinnam się martwić. 

- Przemyśl to, Leah. Powinnaś go zostawić na jakiś czas - powiedział jeszcze, a potem wyminął mnie i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. 

Westchnęłam i podeszłam do łóżka, siadając na nim ociężale. Co, jeśli Skits miał rację? To znaczy, chodzi mi o to całe niebezpieczeństwo, nie o zostawienie Andy'ego. Nie zrobię tego po raz drugi. Jęknęłam nagle, kiedy poczułam kopnięcie w brzuchu, co chyba bardziej przypominało rwący skurcz. Wzięłam głęboki wdech i w tym momencie do pomieszczenia wszedł Prorok. Kiedy zauważył, jak trzymam się za brzuch ze spuszczoną głową, to podszedł szybko i kucnął, by mógł zobaczyć moje zaciśnięte powieki. 

- Leah, wszystko dobrze? - zapytał cicho, gładząc moje udo. 
- Um... tak, po prostu... po prostu mnie znokautował - odpowiedziałam, siląc się na uśmiech. 

Ból po chwili minął, więc otworzyłam oczy w momencie, kiedy Andy wstawał z kucek. Uniosłam głowę, przez co odebrało mi mowę, bo, cholera... Zmierzyłam go wzrokiem, w którym zdziwienie zagościło na dłuższy czas. Andy uśmiechnął się do mnie łobuzersko, odgarniając włosy z twarzy. Miał na sobie strój do koszykówki w czarno-czerwonych kolorach, na nogach zupełnie czarne trampki, a dodatkowo na kołnierzu koszulki trzymały się jego okulary, które wyglądały jak Ray-Bany, chociaż ostatnie, o czym myślałam, to fakt, czy są oryginalne. Chociaż pewnie są. Śmiech Biersacka wybudził mnie z transu, w który wpadłam, więc zarumieniłam się i spuściłam wzrok. Zagryzłam wargę, zauważając, jak spodenki wiszą na jego biodrach. Cholera, wyglądał... seksownie. 

- Leah - powiedział ze śmiechem.

Spojrzałam na niego z rumieńcami na policzkach i zakłopotaniem w oczach. Pochylił się nade mną z rozbawieniem wypisanym na twarzy. To było dziwne, widząc go takiego. Śmiejącego się. Może i szczęśliwego. Oparł swoje dłonie na moich udach i złączył nasze usta w pocałunku. Prawie od razu wplotłam palce we włosy Andy'ego, nieznacznie za nie ciągnąc. 

- Idziemy? - wychrypiał, odsuwając się ode mnie dwa centymetry. 
- Jasne - mruknęłam, uśmiechając się. 

Wyprostował się i odsunął, dzięki czemu mogłam swobodnie wstać. Splótł nasze palce razem i pociągnął mnie za rękę, wychodząc z pokoju. Czułam dziwne uczucie radości i podekscytowania, ponieważ nie wiedziałam, gdzie chciał mnie zabrać. No i po trochę korzystałam z jego dobrego humoru, ponieważ... ile jeszcze taki będzie?

Wyszliśmy z budynku. Słońce prawie od razu zaatakowało moje oczy, dlatego zmrużyłam je, przewracając oczami na Andy'ego, który odwrócił się w moją stronę z cwaną miną, prezentując okulary na nosie. Zrównałam z nim krok, patrząc, gdzie zmierzaliśmy. Wokół nas rozciągało się pustkowie, jedynym miejscem, gdzie mógłby nas prowadzić to mały budynek niedaleko ich siedziby. Wyglądał trochę jak dużej wielkości szopa lub naprawdę malutkie mieszkanko. Nie do końca wiedziałam, jak opisać jego wielkość.

- Gotowa? - zapytał.

Pokiwałam energicznie głową, a wtedy wypowiedział parę słów pod nosem i... jego ręka zabłysła. Zamarłam na chwilę, patrząc, jak swoją lewą ręką wykonał nieokreślony ruch, a kończyna świeciła bladoniebieskim kolorem. Usłyszałam skrzypienie i drzwi uchyliły się, a Andy uśmiechnął się do mnie. Wpuścił mnie jako pierwszą, więc wmaszerowałam do środka i równie szybko się zatrzymałam. Rozejrzałam się dookoła, nie wierząc w to, co widziałam.

Ogród. Magicznie wyglądający ogród. Wszędzie kwitły kwiaty i różne krzewy, które chyba miały wyznaczać ścieżkę. Zauważyłam nawet parę drzew, których teraz prawie nie dało się znaleźć. Ale nie to było najdziwniejsze, a sufit. Był cały w gwiazdach, wyglądał jak bezchmurne niebo nocą. Niezwykły widok.

- Podoba ci się?

Spojrzałam na Andy'ego nieco rozbieganym spojrzeniem, kiwając powoli głową. Zaśmiał się na widok mojej miny, a ja bez namysłu wpadłam w jego ramiona, sprawiając, że zamarł na chwilę, by w końcu odwzajemnić uścisk. Wziął głęboki oddech, opierając swój podbródek na czubku mojej głowy. To stanowczo nie fair, że był tak wysoki. To znaczy, bardzo dobrze, że miał ten swój metr dziewięćdziesiąt trzy, ale czasami wyglądaliśmy zabawnie z tak wielką różnicą wzrostu.

- Chodź, nie pokazałem ci najlepszego.

Pociągnął mnie za rękę przez korytarze stworzone dzięki krzewom. Przyspieszyłam, ponieważ odstawałam nieco z tyłu, Andy miał stanowczo zbyt długie nogi. Skręcił parę razy, aż w końcu znaleźliśmy się na czymś, co przypominało...

- Plac zabaw - wychrypiałam. - To cholerny plac zabaw.

Andy zaśmiał się, odchylając głowę nieco do tyłu, przez co mimowolnie przestałam podziwiać plac zabaw, przenosząc wzrok na niego. Szybko jednak wróciłam spojrzeniem na rzeczy przede mną, patrząc dokładnie. Wyglądały zupełnie tak, jak powinny - jak gdyby przeżyły swoje. Gdzieniegdzie farba odpadała, ale nie było z nimi aż tak źle. Przede mną stały dwie huśtawki, dwie zjeżdżalnie, jakieś dziwne zwierzęta-sprężyny, na których też się huśtało... cholera, była tu nawet piaskownica!

Poczułam ręce Andy'ego na swoim brzuchu, kiedy objął mnie od tyłu, całując krótko moją szyję. Westchnęłam pod nosem, uśmiechając się. Czy tak wygląda szczęście? Bo jeśli tak, właśnie je znalazłam.

- Będziemy tu przychodzić z naszymi dziećmi, Leah. To dla nich.

I wtedy moje serce się rozpłynęło.




Od autorki: Koszmarnie mi się pisze o takim Andy'm, no xD Długo mi szedł ten rozdział i nie jestem z niego dumna, ale pomyślałam, że dam wam ich chwilę czułości przed wojną i tym wszystkim xD Jest dwudziesta trzecia, więc teraz tego nie dodaję, no ale sprawdzałam błędy i mogło mi coś umknąć. Mój kolega myśli, że Oskar (pies Olivera) to mój pies i ogólnie to wyję xD Chyba popadam w monotonię. Co zrobić ze swoim życiem? Pojawiły się nowe odcinki Gry o Tron i cały czas nadrabiam. Do następnego, 20 komentarzy, xx.

środa, 1 kwietnia 2015

1.23 - Czas wojny




Chyba nie do końca potrafił zrozumieć to wszystko, co stało się w przeciągu minionych dni. Najpierw dowiedział się, że będzie miał syna. Potem Leah zniknęła z tym dziwnym Strażnikiem. Rozpaczał, a ona to zobaczyła. I umarł. Szybował wokół nicości, aż nazbyt dobrze wiedząc, że nie pozna swego syna, że już nigdy nie zobaczy dziewczyny. I nagle tak po prostu się przebudził. Z Leah przy boku. Dowiedział się, że to dzięki Strażnikowi, więc podziękował mu i prawie natychmiast zabrał do swojego domu Le, cały czas w głowie mając jej zgodę na oświadczyny. Kiedy ściskał rękę Leah, czuł zimno metalu na palcu dziewczyny. I kiedy znaleźli się na miejscu, nie minęła chwila, a on mógł po raz drugi być w niej. Czuł się niezwykle, ponieważ pozwoliła mu zbliżyć się do niej z własnej woli. Już żadna Przysięga nie zmuszała jej do tego, wiedział o tym. A jak zeszli na dół i Prorok po prostu chciał się nią zaopiekować i zrobić jedzenie, ona przyciągnęła go do siebie i powiedziała, że go kocha. Zatkało go, ponieważ nie spodziewał się żadnej z tych rzeczy, które doświadczył po odzyskaniu życia. Nie potrafił nic odpowiedzieć i widział na jej twarzy, że odczytała to w sposób, w którym każdy by to odebrał. Myślała, że jej nie kochał. Ale to nie była prawda. I kiedy chciała go już odepchnąć, by uciec z kuchni, przycisnął ją jeszcze bardziej do siebie, uważając na wypukły brzuch i powiedział:

- Nawet nie wiesz, ile na to czekałem. 

Uspokoiła się w jego uścisku i rozluźniła napięte mięśnie, pozwalając Prorokowi złożyć czuły pocałunek na jej czole. Przytulił ją do siebie w miarę możliwości, przymykając oczy. Zbierał swoją własną odwagę na słowa, które miały wylecieć z ust, ponieważ zwyczajnie się ich bał. 

- Ja ciebie też kocham, Leah - westchnął. 

Dziewczyna już do końca się uspokoiła w jego uścisku i objęła go w pasie, wtulając policzek w klatkę piersiową Andy'ego. Czuł się... szczęśliwy. Zaufała mu i oddała resztki siebie, które zatrzymywała przy sobie, a także pokochała go, mimo tego całego zła, jakim ją zarzucił. Nie powinien zabijać jej rodziców, jednak w tamtej chwili, kiedy to robił, nawet nie pomyślał, że tak bardzo obdarzy ją uczuciem. Żałował decyzji wyeliminowania Rebels Army, jednak gdyby nie to, nie poznałby Leah. 

Żałował też znaku, który jej dał. Wtedy, kiedy przypalali skórę dziewczyny, by ją oznakować, wiedział, że jest na to inny sposób, mniej bolesny, ale chciał jej pokazać, że nie będzie dla niej miły i delikatny. Jednak taki się właśnie stał. Darował jej ucieczki, czy nawet te nieliczne pyskówki, które od czasu do czasu się pojawiały. Zmusił ją Przysięgą do czegoś, czego nie chciała, ale gdyby nie to, kto wie? Może teraz nie stawiliby w uścisku, wyznając sobie miłość?

Mimo wszystko, cieszyło go to, jak jego życie potoczyło się w ostatnich miesiącach. Żałował tych znaków Leah, które sprawiały, że stawała się kimś więcej, niż Buntowniczką. Musiał ją pilnować przed F.E.A.R.'em, ponieważ zdawał sobie sprawę z tego, że nie tylko Prorok mógł ją chcieć. 

Nigdy nie podejrzewał, że w tak młodym wieku oświadczy się i to z własnej woli, a także będzie miał dziecko. Ale tak właśnie potoczyło się jego życie i teraz nie chciał tego cofać. Nawet nie zwracał uwagi na różnicę wiekową pomiędzy nimi, którą kiedyś wszyscy się przejmowali. Sześć lat różnicy wydawało się niczym. 

- A teraz naprawdę musisz coś zjeść - wychrypiał. 

Leah kiwnęła głową, więc odsunął się od niej i ruszył w stronę blatu, gdzie wcześniej kroił warzywo. Nie robił nic szczególnego, ot, jajecznicę z pomidorem i szynką. To właściwie jedyne rzeczy, które tu znalazł. Czuł na sobie spojrzenie dziewczyny, więc uśmiechnął się pod nosem, ale nie powiedział nic, nie chcąc, by po raz kolejny się zawstydziła. Uwielbiał jej rumieńce, ale lubił też, kiedy miała w sobie pewien rodzaj odwagi.

Powstrzymał westchnięcie i wrzucił wszystko na patelnię, mieszając co jakiś czas. Po chwili rozbił tam jajka, chcąc mieć już to całe gotowanie za sobą. Nie był najlepszym kucharzem, dlatego trzymał się z dala od wszelkich potraw, a spalenie jakiegoś jedzenia wychodziło mu znakomicie, dlatego teraz stresował się, że coś mu nie wyjdzie. Zabawne. 

Drgnął, kiedy poczuł zimną rękę na swoim ramieniu, jednak szybko się za to zganił. Spojrzał przez ramię, wcześniej zmniejszając temperaturę na płycie, i uśmiechnął się w stronę Leah. Nawet nie usłyszał, że wstała ze swojego miejsca. Delikatnie wyjęła mu rączkę patelni i drewnianą łyżkę, szturchając go swoim biodrem, by się przesunął. Westchnął z jakiegoś rodzaju ulgą, że nie musiał tego dokańczać, a potem stanął za dziewczyną, kładąc dłonie na jej brzuchu i opierając podbródek na ramieniu. 

- Jesteś beznadziejny w gotowaniu - powiedziała z uśmiechem. 
- Wiem o tym - mruknął, przewracając oczami. - Dlatego to ty będziesz gotowała naszemu dziecku. 

Poczuł, jak zamarła i przez chwilę zastanawiał się, co źle powiedział, ale wtedy równie szybko się rozluźniła i jakby nieco oparła plecami o jego klatkę piersiową. Pocałował ją w policzek, z uśmiechem dostrzegając robiącą się malinkę. Już kochał ten widok. 

- Tak - westchnęła. - Naszemu dziecku. 

Nie do końca wiedział, jak na to zareagować, ale nawet nie miał na to czasu, ponieważ Leah wyłączyła płytę i przesunęła patelnię, rozglądając się nieporadnie, zapewne za talerzami. Z dziwnym uczuciem puścił ją i przesunął się trochę w lewo, otwierając drugą dolną szufladę. Wyciągnął dwa talerze i postawił je na blacie. Potem pozwolił sobie na dokładne obserwowanie Le, która chyba nie zwracała na niego żadnej uwagi, zbyt zajęta nakładaniem jedzenia. 

Koszula Proroka, którą na sobie miała, zdawała się być nieco krótsza niż powinna przez wypukły brzuch, ale jeszcze bardziej się mu podobała, ponieważ... cóż, był mężczyzną i skoro widział więcej szczegółów jej nóg, to mógł się tylko cieszyć. Od czasu do czasu dostrzegał nawet jej koronkowe czarne majtki, które znowu pobudzały jego wyobraźnię. Powstrzymał się przed jakimkolwiek ruchem, powtarzając sobie, że nie może jej tak teraz męczyć, szczególnie, że jest w ciąży.

Wziął dwa talerze i postawił je na stole, a potem usiadł, patrząc uważnie na Leah. Okrążyła powoli blaty, przy których wcześniej siedziała i szła w stronę Andy'ego, trzymając w dłoni dwa widelce. Nawet o tym nie pomyślał.

- Leah - powiedział, kiedy chciała już usiąść.

Spojrzała na niego dużymi oczami, a on wyciągnął w jej stronę dłoń. Podała mu swoją, dając się pociągnąć w stronę Proroka. Usadził ją sobie na kolanach, bokiem do siebie, oplatając w talii jedną ręką. Uśmiechnął się do niej łobuzersko, kiedy skierowała na niego wzrok. Nie skomentowała tego w żaden sposób i po prostu zaczęła jeść swoją, znacznie mniejszą od jego, porcję. Siedzieli tak bez słowa, w przyjemnej ciszy, przez dziesięć minut, dopóki telefon Andy'ego zaczął dzwonić. Prorok westchnął i sięgnął po urządzenie leżące na stole. Spojrzał na ekran, na którym wyświetliło się, że dzwonił Christian. Zmarszczył brwi, jednak odebrał szybko, bo mogło się coś stać. Prawie na pewno się coś stało.

- Christian? - mruknął, dając znać, że może mówić.
- Musicie tu wrócić, mamy problem.

Rozłączył się bez słowa i spojrzał na Leah, która obserwowała go przez ten krótki czas rozmowy. Przechyliła twarz nieco na lewo w pytającym geście, a grzywka zasłoniła jedno oko dziewczyny, więc Andy odgarnął rude kosmyki, przy okazji gładząc twarz Le. Objęła jego rękę swoją, a on mimowolnie pomyślał o czymś, o czym na pewno teraz nie powinien.

- Coś się stało? - zapytała cicho.
- Musimy wracać - odpowiedział tylko.

Kiwnęła głową i wstała z jego kolan, biorąc do rąk talerze. Podeszła z nimi do zlewu i umyła dokładnie, a potem wytarła ręce w suchą szmatkę. Wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny, a ona podała mu swoją, dając się pociągnąć na piętro domu. Skierowali się do sypialni, gdzie zaczęli zbierać swoje rzeczy. Andy otworzył szafę, znajdując jakąś bluzkę, którą ubrał, a potem obejrzał się za siebie na Leah, która... cholera. Dziewczyna właśnie ściągała z siebie koszulkę, by założyć stanik. Podszedł do niej w chwili, kiedy uporała się z zapięciem i nachylił się, żeby pocałować ją w szyję. Wypuściła z ust drżący oddech w wyrazie zaskoczenia, a gdy Andy położył swoje ręce na jej biodrach, zachichotała.

- Masz zimne ręce - powiedziała, tłumacząc swój śmiech.

Przewrócił oczami, przysuwając ją do siebie jeszcze bardziej, dotykając ustami skóry na szyi, gdzie dało się zauważyć nabierającą koloru malinkę. Zauważył, że rozglądała się po pokoju, a kiedy zrozumiał, czego szukała, cicho poprosił:

- Zostań w mojej bluzce.
- Och. Okej - odparła, sięgając po koszulkę, którą wcześniej położyła na komodzie.

Uśmiechnął się i w końcu puścił ją, by pozwolić jej się do końca ubrać. Naciągnęła na siebie materiał i sięgnęła po kurtkę, również ją na siebie narzucając. Potem odwróciła się twarzą do Proroka, a on zaplótł ich palce razem. Czekała ich długa droga.


~ * ~


Dotarli na miejsce w niecałe pół godziny, aczkolwiek to i tak dużo. Leah jeszcze bardziej zwolniła swoje tempo przez ciążę i Andy nawet nie pokazywał zdenerwowania. Na dworze było zimniej niż przypuszczał, dlatego chciał, by jego mały rudzielec szybko znalazł się w środku. Powstrzymał odruch przewrócenia oczami na to, jak nazwał ją w myślach, ale to chyba przyszło do niego naturalnie. Nie chciał zbytnio nad tym myśleć, więc po prostu pospieszył do wejścia, narzucając szybkie tempo również Leah. Wpuścił ją pierwszą przez drzwi do siedziby Wild Ones i ruszył korytarzem w dół, trzymając dziewczynę za rękę, by nie zgubiła się w tej ciemności. 

Skręcił w prawo i otworzył drzwi do pomieszczenia, w którym zwykle Wild Ones spotykali się i rozmawiali na tematy zagrażające im. Obstawiał, że tutaj wszyscy będą, skoro pojawił się jakiś problem i nie mylił się. Wszedł do środka, wpuszczając Leah przodem. Obok Jake'a zauważył Suze, która stała z dłońmi splecionymi na brzuchu. Płaskim brzuchu. To po raz kolejny uświadomiło Proroka, jak źle mogło być z ciążą jego partnerki. Lub raczej jak dziwnie.

- Suze, zaprowadź Leah do pokoju z resztą dziewczyn i zaczekajcie tam na nas, dobrze? - mruknął Jake od razu po ich wejściu.
- Ale...  - zająknęła się dziewczyna z rudymi włosami.

Andy spojrzał na swoją towarzyszkę, która przestała mówić i dała się spokojnie wyprowadzić z pomieszczenia. Prorok ruszył na swoje krzesło przy stole, obserwując nerwowo chodzącego po pomieszczeniu Jake'a. Żałobnik ostatnio bywał poddenerwowany i każdy z nich mógł to zauważyć, jednak nikt nie znał powodu.

- Jake - mruknął Andy, kiedy cisza ciągnęła się, a słowa nie nadchodziły.

Brunet odwrócił się i spojrzał na Proroka, który zauważył, że oczy przyjaciela były nieco rozbiegane i szalone. Co takiego musiało się stać, że tak działało na zwykle opanowanego Jake'a? Andy poprawił się na krześle, które teraz przestawało być takie wygodne jak zawsze. Czekał na jakiekolwiek słowa od Żałobnika i  w końcu rozbrzmiały te, których nie chciał usłyszeć:

- Zima nadchodzi.


~ * ~


Szedł szybkim krokiem do swojego pokoju, nie mijając po drodze żywej duszy. Po długiej, prawie godzinnej dyskusji wypadł z pomieszczenia ich obrad i pomknął korytarzem, mówiąc wcześniej, że musi parę rzeczy sprawdzić. Nadchodząca zima była problemem, może nie brzmiała na nic strasznego, ale, cholera, taka właśnie była. Po pierwsze; to Prorok panował nad pogodą i fakt, że nic nie wiedział o nadciągającym śniegu wydawał się naprawdę podejrzany. Oczywiście, że natura sama wytwarzała codzienne słońce czy pochmurne chmury, ale on zawsze wiedział co i jak, lecz nie tym razem. I to już źle wróżyło. Kolejnym problemem był fakt, że ostatnia zima trwała trzy lata i to aż cud, że ktokolwiek ją przetrwał. Ludzie z armii Wild Ones i Rebels Army byli przyzwyczajeni do wiecznego upalnego słońca i nikt nie miał wcześniej czasu na jakiekolwiek przygotowania. A zima oznaczała też prawdziwą władzę F.E.A.R.'a. 

Zamknął za sobą drzwi z hukiem, zauważając strach na twarzy Leah przez ten niespodziewany dźwięk. Nie wiedział, co tu robiła, ponieważ miała siedzieć z resztą dziewczyn w jakimś neutralnym pokoju, ale plany chyba się nieco zmieniły. Mimo wszystko nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi i podszedł do komody, jednym ruchem zrzucając z niej wszystko. Powstrzymał grymas na twarzy, kiedy zauważył, że szklany wazon, który chyba mocniej przycisnął, pękł jeszcze pod jego dotykiem i teraz miał dwie duże części szkła wbite w dłoń. Przeklął głośno i już chciał demolować dalej, kiedy delikatny uścisk na nadgarstku krwawiącej ręki powstrzymał go. Podniósł wzrok na Leah, przełykając nagromadzoną ślinę. Patrzyła na niego nieco przestraszona, jednak nie cofnęła się ani o krok.

- Musimy ci wyciągnąć to szkło, Andy - mruknęła cicho. 

Nie zareagował, kiedy pociągnęła go za zdrową rękę do łazienki. Usiadł na krawędzi wanny, obserwując dziewczynę, która krzątała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu apteczki. Patrzył na jej brzuch i nawet uśmiechnął się kącikiem ust. Koszulka Proroka, którą Leah miała na sobie z tyłu była dłuższa, natomiast z przodu ledwo co zasłaniała jej brzuch. Wypuścił z płuc drżące powietrze; był strasznie niecierpliwy i już chciał, by jego... jego syn pojawił się na świecie. Chyba nadal nie potrafił uwierzyć w istnienie swojego dziecka. 

Zmarszczył brwi, kiedy pierwszy odłamek szkła znalazł się poza jego ręką. Leah pochylała się nad nim w miarę możliwości i przykładała wacik do rany nasączony wodą kranową. Myślał, że to bardziej zaboli, ale chyba jeszcze tak do końca nie reagował na wszystko, co go otaczało. Westchnął, ostatnio stanowczo zbyt wiele się działo. Cholera, parę godzin temu był jeszcze martwy! Nadal po tym wszystkim nie czuł się zbyt dobrze i o co chodziło z tym Pocałunkiem Śmierci tak naprawdę? Nic nie rozumiał.

- Andy - usłyszał. Spojrzał na Leah, która właśnie skończyła zawiązywać bandaż na jego dłoni i teraz patrzyła na Proroka. - Co się dzieje?

Nie odpowiedział. Po prostu obserwował ją ze zmarszczonymi brwiami. W końcu wstał z niewygodnej wanny i ruszył do sypialni, mijając Leah. Skierował się w stronę łóżka, na którym usiadł z cichym westchnieniem. Nie miał pojęcia, co zrobić z tymi wszystkimi problemami. F.E.A.R. powrócił i jak na razie stoczyli ze sobą jedną bitwę, ale Prorok doskonale wiedział, że za niedługo zmieni się to wszystko w cholerną wojnę. A teraz jeszcze pojawia się zima, która prawdopodobnie nie wzięła się z natury ani tym bardziej od niego.

Zamarł. Jego źrenice rozszerzyły się, a on sam usiadł, zamierając w jednej pozycji. Widoczność zamazywała się i znikała powoli, aż w końcu widział tylko białą pustkę. Gdzieś w tle słyszał zaniepokojony głos Leah, ale nawet nie potrafił jej odpowiedzieć. Jego oddech przyspieszył, tak samo jak bicie serca.

Co się właśnie z nim działo? Przełknął ślinę i rozejrzał się wokoło. Biała pustka robiła się coraz bardziej czarna, a dziwne mrowienie w ciele towarzyszyło Prorokowi i jego niepokoju. A potem usłyszał niski i tajemniczy głos:

- Proroku naznaczony Pocałunkiem Śmierci, odzyskaj swą moc, która nadała ci taki tytuł!

Gorące powietrze uderzyło w niego z całej siły, aż zrobił krok w tył, by nie stracić równowagi. Rozejrzał się wokoło, jednak nikogo nie dostrzegł. Był tylko on, nikt więcej. Wykonał pełen obrót w miejscu, szukając czegokolwiek znajomego. Nie znalazł.

- Kim jesteś? - krzyknął w nicość.

Nie oczekiwał żadnej odpowiedzi, jednak pojawiła się już dwie sekundy później:

- To ja obdarzyłem cię Pocałunkiem, który sprawił, że ożyłeś, drogi Proroku.

Śmierć, pomyślał mimowolnie. Rozmawiał ze Śmiercią. Dlaczego? Nigdy mu się to nie przydarzyło. Czy to wina tego Pocałunku? Czy to właśnie ta dziwna moc sprawiła, że teraz będzie przenosił się w tak wielką nicość?

- Twa rodzinna moc Proroków zniknęła z rodu dawno temu, lecz oddam ci ją, ponieważ pomoże ci w walce z odwiecznym wrogiem i w obronie twej partnerki - usłyszał. - Lecz posłuchaj mnie teraz, Proroku! Musisz ją bronić za wszelką cenę, szczególnie, kiedy pod sercem nosi twego dziedzica!
- Wiem o tym - powiedział mimowolnie w nicość.
- Jej moc jest potężna, jednak jak na razie nie potrafi się nią posługiwać. Musisz pozwolić Strażnikowi Ciemności na nauczenie jej poskromienia mocy.
- Nie pozwolę mu znowu zabrać Leah! - krzyknął, a jego zdenerwowanie znacznie urosło.
- Więc nie pozwalaj. On musi ją po prostu nauczyć opanowania, może to robić gdziekolwiek - rozbrzmiał głos, a Andy oczami wyobraźni widział, jak postać Śmierci przewraca oczami na jego szczeniackie odzywki. - Odzyskasz moc Proroka i swe wizje, a teraz powróć do swego ciała!

I wszystko zniknęło. Andy znowu widział swoją sypialnię i Leah, która siedziała obok niego z zatroskaną miną. Dopiero po minucie dotarło do niego, że dziewczyna gładziła jego twarz swoją małą dłonią. Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco i jęknął przez dziwnego rodzaju ból w brzuchu, kiedy chciał się poprawić na łóżku.

- Gdzie odpłynąłeś, Andy? - zapytała go zatroskana.
- Jest w porządku, Le, to wszystko przez to, że właściwie zmartwychwstałem. Miałem pewnego rodzaju wizję, to nic wielkiego.
- W... wizję? - zająknęła się.
- Taa, no wiesz, przez ten cały "Pocałunek Śmierci" - nakreślił w powietrzu cudzysłowie. - Chyba Śmierć do mnie mówiła, nie wiem. Odzyskam moc Proroka, Leah.
- Co? - jęknęła. - O Boże.

Zaśmiał się i objął jej chude ciało, uważając na widoczny brzuch. Położył się na łóżku, a dziewczyna zrobiła to samo, w miarę możliwości przytulając się do klatki piersiowej Proroka. Usłyszał, jak westchnęła błogo i zganił sam siebie w myślach w momencie, kiedy wypowiedział cztery słowa:

- Czeka nas wojna, Leah.




Od autorki: Halo, co jest nie tak? Dlaczego tak mało komentarzy? Zanudzam was? Mam zakończyć bloga? Mogę zrobić to w każdej chwili, naprawdę. Tylko jedno słowo. Jeśli ktoś chce, zapraszam na Broken Bones. Kocham to zdjęcie Andy'ego, mam depresję pokoncertową, przepraszam za błędy.